|
Xena Warrior Princess: Polskie Forum XWP Xena Warrior Princess
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
R
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 18 Kwi 2006
Posty: 4179
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 17:02, 01 Wrz 2009 Temat postu: glupawka - sceny wyciete <g> |
|
|
nic nie pisac pls
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 10:48, 07 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
No to jadymy z tym koksem...
KOSZMAR ARECHA, PRZEBUDZENIE 1, PRZEBUDZENIE 2, GOLENIE
Koszmarek
UWAGA: Sceny drastyczne, tortury, tym, slabe zoladki niech sobie odpuszcza i od razu zjada do nastepnego posta.
Obudził się... Ogarniał go dziwny niepokój... Z oddali słyszał krzyki... odgłosy walki?! Złapał szybko swój miecz i wybiegł na dwór. Ale nie był tam gdzie być powinien... Był na froncie, na tej przeklętej wojnie. Sprawdził pierś, nie było blizny! Gdzie się podziała?! Czy to wszystko było tylko snem?! Może jeszcze proroczym?! Nornil, gdzie jesteś?
Gdzie jesteś?!
- Arechion-san - usłyszał spokojny głos - Przesłuchałeś już tę kobietę, którą wczoraj złapaliśmy?
Kamael spojrzał na rozmówcę, niezbyt wysoki, ale dość dobrze zbudowany mężczyzna.
Starszy od niego, miał około czterdziestu lat.
- Jeszcze nie, Daisho - skinął głową.
- Więc na co czekasz? Chcę wiedzieć co o nas wie, co tu robi.
- Hai Daisho, natychmiast. – skłonił się i szybkim krokiem ruszył w stronę namiotu przesłuchań. Nagle wszystko co mu się śniło przeminęło, jakby nigdy się nie wydarzyło. Stał się kimś innym, kimś kto idzie wykonać rozkaz, wyciągnąć informacje. Uczono go, że ma nic nie czuć, ma oddzielić umysł od działa, ma się stać bezimiennym... Kimś kto się skupia na celu, okrutnym i bezwzględnym. Znów będzie wymiotować, znów będzie mieć koszmary... Ale na czas zadania będzie niczym stal... Mocny, silny i zimny.
Wszedł do namiotu. Już sam jego zapach mógł budzić grozę. Ale on już nie był Kamaelem, nie był Arechionem...
Podszedł do drewnianego słupa w centrum namiotu. Długie włosy, czarne, splatane, brudne, jak długo tu siedziała z dłońmi nad głową, zawieszonymi na haku? Od wczoraj czy parę godzin, bez wody... Skrępowana... Koszulę i spodnie miała podarte, zakrwawione, ale jeszcze okrywały jej ciało... Nie dawały już ciepła i poczucia godności. Próbowała walczyć do końca... Rany na ciele, rękach, lewą stronę głowy i twarzy miała we krwi... Zeschniętej już, zlepiającej jej włosy... Nie interesowało go co już zrobili strażnicy nim tutaj trafiła. To była jedyna tortura, której nie czynił... Choć może i tak by była dla niej najmniej okrutna... Mógł robić wszystko byleby zachować jej zmysły – słuch, wzrok, mowę... To było jedno z cierpień. By do końca wiedzieć, widzieć, rozumieć... Brak świadomości czy szybka śmierć, to była ulga... Musieli tego pragnąć, błagać... w zamian za to co powiedzą... Domyślała się, że najgorsze ma dopiero nadejść? Mimo zimna jej skóra błyszczała od potu...
Złapał ją za włosy i odwrócił tak by spojrzeć jej w twarz... Nie, to niemożliwe... To nie była wojowniczka Hindi, choć ubiór się zgadzał... Co ona tu robi?! Co on tu robi?! Czemu nie przestaje, czemu nie puszcza jej, dlaczego postępuje dalej?! Próbował z całych sił próbował przejąć kontrolę nad własnym ciałem... Ale nie mógł... Patrzył bezsilnie na to co czynią jego ręce... Co on czyni! Kobiecie... Niech Hali i Nornil mu wybaczą!
Uderzył ją w twarz. Jeszcze raz. Z rozciętych ust pociekła krew. Spojrzała mu w oczy...
- Powiesz mi wszystko co wiesz - rzekł zimno, bez emocji - Wszystko. Albo spotkasz się z tamtą skrzyneczką.
Nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła mu w oczy z... Wyrzutem.
Nornil, nie daj mi, nie pozwól...
- Jak chcesz...
Usiadł przed nią, sięgnął po skrzynkę i otworzył ją... Wciąż nic. Nie prosiła by nie robił jej krzywdy... Nie mówiła, że powie co zechce byleby tyko nie cierpiała... Ale on wiedział, że tak właśnie będzie! Nie chciał tego! Modlił się do Nornil by odebrała jej siłę i chęć życia, by zaczęła mówić nim on wyciągnie pierwszy gwóźdź! Błagał umęczoną kobietę o to niemo w myślach, patrząc jednocześnie z przerażeniem jak jego palce spokojnie dobierają i wyjmują narzędzia. A ona patrzyła! W koszmarnej ciszy słyszał tylko ich oddechy. Jej ciężki, świszczący, jakby miała połamane żebra... Swój spokojny, miarowy, bez śladu emocji... Skurwysyn! Sięgnął po niewielką deskę z dziurami i sznurek. Stanął z boku. Poluzował nieco więzy na nadgarstkach by przywrócić krążenie. By dobrze czuła co jej będzie robił. Przyłożył deskę do jej prawej dłoni, sznurek przewlókł przez dziury i przywiązał jej rękę na płask tak, że każdy palec był prosty. Żeby nie mogła uciec przed bólem, zgiąć, przesunąć. Ponownie sięgnął do skrzyneczki i na jej oczach powoli licząc wyjął dziesięć małych gwoździ. Na koniec wziął do ręki kanciasty, drewniany młotek. Znów stanął z boku. Nie mogła go widzieć, nie wiedziała co i kiedy zacznie. Pozwolił jej czekać, przeciągał tę chwilę... Aż straci na moment wewnętrzne opanowanie, napięcie, czujność przed bólem... Przyłożył gwóźdź do opuszka jej palca wskazującego. Leciutko docisnął, zaczynając wpychać go pod paznokieć. Usłyszał jak wciągnęła raptownie powietrze. Dobrze, krążenie wróciło i czucie.
NIEEEE!!! Nornil błagam, nie pozwól mi tego zrobić! Nie jej, nie, błagam, nie mogę, nie możesz, nieeeee!!!
Dlaczego... Za co... DLACZEGO?!
Uderzył młotkiem raz. Gwóźdź wszedł gładko do jednej czwartej swojej długości, widać go było pod paznokciem. Jęknęła, łzy pociekły jej po policzkach, drugą dłoń zacisnęła w pięść.
- Mam to powtórzyć? - zapytał, znów bez emocji, znów zimno - Co o nas wiecie.
Zaczęło się przesłuchanie, padały kolejne pytania... Co wiecie, czego chcecie, ilu was jest, gdzie jesteście rozlokowani, nazwiska dowódców, broń... Na żadne pytanie odpowiedzi się nie doczekał. Wziął drugi gwóźdź i wbił go w kolejny palec. Podobna reakcja. Poprzedni jeszcze bolał, teraz dobił drugi... Następnie wbił głębiej pierwszy i powtórzył to samo przy drugim. Kobieta jęczała, szarpała się w więzach. Łzy coraz mocniej płynęły jej po policzkach.
Zadawał pytania, za nieotrzymanie odpowiedzi wbijał kolejne gwoździe i głębiej te, które już tkwiły po paznokciami aż odpadały połamane, zakrwawione kawałki... W końcu wbił gwoździe we wszystkie pięć palców. Kobieta za każdym razem jęczała ciszej, trochę mniej się szarpała. Wiedział, że zaczyna odpływać. Jej umysł uciekał przed bólem. Ale jeszcze nie straci przytomności. Nieoczekiwanie, szybkimi uderzeniami młotka wbił po kolei cztery gwoździe w jej dłoń. Nowy ból na moment ją otrzeźwił. Krzyknęła krótko i głośno, szarpnęła się, a potem spuściła głowę, łkając i trzęsąc się.
- Are... Arechionie... – szepnęła przez łzy, ale jego to nie wzruszyło. – Dlaczego?
Co ja Ci robię... Co się dzieje, dlaczego ja to robię, dlaczego nie mogę się kontrolować, rzucić tego wszystkiego i uciec, po prostu uciec, zabić siebie samego?!
- Czy tego właśnie ode mnie chcesz? Arechionie? Tego?! – krzyknęła mu w twarz. Już słyszał te słowa. W innym miejscu, czasie... Co się dzieje? Co to jest?! Kto za tym stoi?
Uderzył ją pięścią. Raz za razem. Tył jej głowy uderzał głucho o pal po każdym ciosie. Uważał by omijać oczy. Coś obrzydliwie chrupnęło. Szczęka, nos, kość policzkowa? Zemdlała. Z pomiędzy ust ściekała jej krew ze śliną
Białowłosy wstał, wyszedł z namiotu i wrócił z wiadrem pełnym wody. Kilkoma uderzeniami rozbił warstwę lodu na powierzchni. Zamachnął się i wylał na nią. Ocknęła się z jękiem. Beznamiętnie patrzył jak jej skóra i piersi reagują na zimno... ledwie przykryte materiałem,... oblepiającym ją teraz lodowatą skorupą. Wstrząsnął nią suchy kaszel, przez długą chwilę prawie wypluwała płuca. Krztusiła się i dławiła, łapczywie wciągała powietrze. Gdy pierwszy szok minął wziął bambusowy kij i miarowo zaczął ją bić po kolanach, piszczelach, piętach, do krwi, aż kij popękał w pęk ostro zakończonych, długich drzazg boleśnie rozcinających jej skórę przy każdym uderzeniu. Odrzucił połamany bambus, złapał ją za włosy i szarpnięciem poderwał głowę do góry, ale oczy uciekały jej w głąb czaszki, nie mogła skupić wzroku.
- Odpowiesz wreszcie?
Przełknęła ślinę zbierając się w sobie.
Błagam, przyznaj się, powiedz co wiesz! Choć raz! Niech nie opiera mu się, nie walczy, a wtedy będzie mógł przestać. I zabić jej udręczone ciało... Choć ten jeden raz, niech nie będzie mu dane oglądać cierpienia, które sprawia! Nie jej!
- Nic nie mogę ci powiedzieć Arechionie... Nic. Przepraszam... – wybełkotała z trudem przez opuchnięte wargi. Po kamaelsku... – Rób co chcesz, jeśli musisz... Niech matka ci wybaczy...
Nieeee! Nie mów tak! Nikt mu nie może tego wybaczyć! Nornil! Boginie, jakże pragnął to zakończyć, pragnął jej wybaczenia za to co jej robił, ale wiedział, że nie może o to błagać. Nie dostanie go. On sobie nie wybaczy! Gdyby mógł... gdyby mógł obciąć te bezmyślne upaprane w jej krwi ręce! Wyłupić oczy! Chciał zająć jej miejsce, uratować ją, zakończyć za wszelką cenę jej cierpienia. Poddawała mu się, nie walczyła, ale wciąż nic nie powiedziała! A on wiedział, że bezduszny twór, którego oczami patrzył na to wszystko nie przestanie, nie zada jej śmierci, tak długo aż nie uzyska zadawalającej odpowiedzi.
Wyciągnął ze skrzyneczki cienkie deseczki powiązane rzemykami w szereg. Złapał ją brutalnie za lewą dłoń. Wcisnął każdy palec pomiędzy dwie deseczki i zaczął zaciągać rzemienie. Powoli, ale coraz silniej. Widział jak sinieją jej opuszki, puchną... Jego słuch – którego nienawidził teraz z całego serca – pozwalał mu słyszeć jak chrząstki i kości ocierają się o drewno, jak chcą pęknąć... Ona krzyczała i płakała zarazem, ale nie błagała o litość, nie odpowiadała na zadawane przez niego pytania... W końcu kości i stawy nie wytrzymały i zaczęły pękać z suchym trzaskiem, jedno po drugim... Zakrztusiła się krzykiem. Przesilenie. Przez chwilę wyda jej się, że już po wszystkim, że nic nie czuje. Zanim udręczony mózg odbierze kolejną falę ze zmiażdżonych palców...
- Mam kontynuować, czy zaczniesz w końcu mówić?
Nie! Zostaw ją! Ona nic nie wie! Nic nie wie, rozumiesz?! Nic ci nie powie, bo nie może! Przeeeestaaaań!
Zostawił ją tak chwilę, usiadł sobie przy wejściu i obserwował ją... Jakby zastanawiał się co teraz zrobić... Co będzie najlepsze, bolesne i co wyciągnie z niej informacje...
- Nakamura-san, przynieś mi kocioł z żarem - rozkazał jednemu ze strażników stojących przed namiotem.
Po kilku chwilach otrzymał to o co prosił. Podszedł do kobiety, kucnął przy niej i odgarnął jej mokre włosy z twarzy. Cała się trzęsła. Z bólu, strachu... Kto wie czego jeszcze... Jęczała. Próbowała odsunąć głowę od jego ręki. Nie pozwolił jej na to. Sięgnął po coś ze skrzyneczki.
- Otwórz usta. – rozkazał. Pokręciła lekko głową, jakby rozpaczliwie. Wyjął sztylet i odwrócił go głowicą w jej stronę. – Otwórz. – powtórzył miękko. – Bo wybiję ci zęby jeden po drugim... Popatrzyła na niego z bólem i strachem. Mięśnie szczęki drgały jej mimowolnie... i wargi. Złapał ją za brodę, ścisnął za policzki obnażając zęby i uniósł ramię do ciosu... Ale powstrzymał rękę...
Arechion będąc jednocześnie tym, który zadawał ból i tym gdzieś daleko, poza tym wszystkim, odetchnął z ulgą... Nie wiedział co się stało, dlaczego nie spełnił groźby. Co go powstrzymało, miał tylko nadzieję, że nie oznaczało to czegoś gorszego niż wybicie zębów...
Ale ten drugi on wiedział... Rozpoznał objawy. Chciała otworzyć usta, ale nie mogła. Szczękościsk. Obrócił sztylet ostrzem do niej, nie zważając na to co może pomyśleć. Jeśli sądziła, że to koniec, że czeka ją poderżnięcie gardła, to myliła się. Bardzo się myliła.
Ostrożnie wepchnął jej koniec sztyletu między zęby i zaczął podważać. Działał powoli i z niezwykłą precyzją. Wiedział, że pośpiech i nieostrożny ruch może skończyć się ześlizgnięciem sztyletu bokiem, na aortę. Nie chciał tego. Z jakąś groteskową w tej sytuacji delikatnością rozwarł jej tym sposobem szczęki, by wepchnąć pomiędzy zęby solidny kawałek twardego, obłego drewna. Zadzierzgnął rzemienie z tyłu głowy upewniając się, że knebel mocno siedzi, że nie wypluje go, nie przegryzie. Nie chciał by odgryzła sobie język podczas tego co jej za chwilę przyszykuje. Pręt powinien być już mocno rozżarzony.
Spokojnie i niemal czule sprawdził więzy na jej kostkach. Miała stopy przywiązane do nóg krzesła, na którym ledwie siedziała. Być może to strażnicy ułatwili sobie sprawę, by nie mogła nazbyt zacisnąć ud... Bez znaczenia. Poprawił to jedynie, obwiązując dodatkowo sznurem jej łydki. Sztyletem rozciął do końca spodnie i koszulę by odsłonić ciało. Siedział przed nim naga. Bezwstydnie otwarta i równie bezbronna. Ale nie było teraz w nim mężczyzny... Nie patrzył tak na nią. Widział jedynie siatkę miejsc, zakończeń nerwowych, kolejne punkty, które mają ją wreszcie zmusić do mówienia. Rozsunął jej jeszcze bardziej uda i nieco powyżej kolan wsunął pomiędzy nie kloc drewna, blokując ją w takiej pozycji. Teraz cokolwiek będzie czuła, nie zdoła zewrzeć nóg.
Wyjął z kotła z żarem rozgrzany do czerwoności metalowy pręt, gruby i masywny.
- To jak będzie?
W jej oczach pojawiło się przerażenie, ogromne przerażenie, zaczęła kręcić przecząco głową, próbowała krzyczeć mimo knebla. Szarpała rękami, usiłował zamknąć nogi, cofnąć się. Uciec, zniknąć... Ale była skrępowana, a on dodatkowo ją trzymał. Przybliżył koniec pręta do jej uda. Pokręcił głową i nieoczekiwanie powiedział:
- Nie. Nie włożę ci go między nogi jak się obawiasz. Za szybko by cię to zabiło. Zostaniesz ze mną tak długo jak uznam to za niezbędne. Chyba, że zdecydujesz się wreszcie mówić... – przytknął pręt do skóry po wewnętrznej stronie jej uda. Wygięła się z bólu. W powietrzu uniósł się smród palonego ciała. Wiedział, że zaczęła wrzeszczeć z całych sił. Knebel nie tłumił krzyku, jedynie nie pozwalał zacisnąć zębów.
Błagam, co to jest, niechże się skończy, co ja tu robię, czemu, dlaczego, za jakie grzechy, NOOORNIIIIIL!!! Chciał zamknąć oczy, zatkać sobie uszy, ale nie mógł, nie mógł nic zrobić, nic poradzić, był kompletnie bezradny, nie mógł nawet odwrócić wzroku, jakby ktoś nim kierował a nie on sam... Był jak marionetka, czuł się paskudnie, chciało mu się wymiotować... Płakać... W duszy płakał, bardzo płakał, krzywdził kogoś bliskiego jego sercu, krzywdził sam siebie i wszystkich... Dlaczego, cholerne Nippon, kurewska wojna...
Zbliżył pręt do drugiej nogi i przycisnął go równie mocno... Wrzeszczała, nieprzerwanie i przeraźliwie, nie słyszał nigdy jej krzyku, ale ten był tak realny, tak... Pełen bólu...
Z pewnością nie przypalał tylko jej skóry, gorąco dochodziło do mięśni, ból musiał być przeokropny, a on traktował tak na zmianę jej nogi. Co jakiś czas przerywał, zlewał ją zimną wodą podczas gdy pręt tkwił w kotle. Zimno i gorąco na przemian
Już nie krzyczała z bólu.... Wyła. Nie panowała zupełnie nad swoim ciałem. Ale więzy trzymały mocno.
Na koniec sięgnął po inny pręt, który cały czas tkwił głęboko w żarze... Założył na drugą rękę opaloną rękawicę. Stanął jej za plecami, przełożył pręt od przodu, złapał za oba końce i gwałtownym ruchem przytknął naraz do obu piersi, przypalając sutki. Pociągnął silnie do siebie pręt, mocno ją przyciskając plecami do słupa. Szarpała się, a rozgrzane żelazo spalało jej skórę w krwawą ranę... Zemdlała.
Odczekał chwilę. Zdjął jej knebel i odciął więzy unieruchamiające nogi. Zabrał klocek drewna z pomiędzy ud. Miała teraz wolne nogi... Mogłaby go kopnąć... Ale nie po tym co przeszła. Wiedział, że nie ma już siły. Znów ją oblał lodowatą wodą i ocucił kilkoma uderzeniami wierzchem dłoni w twarz. Była mokra, zakrwawiona, zmęczona i zasmarkana. Twarz sina od zimna, jej nogi i piersi czerwone od poparzeń, na ranach pojawiały się pęcherze... Skóra odchodziła od ciała..
- Zabij mnie - szepnęła.
- Nie zabiję póki nie otrzymam odpowiedzi, chcesz się męczyć?
- Póki mnie śmierć nie weźmie.
Nagle kopnięciem przewrócił krzesło, zrzucając ją z niego. Zawisła bezwładnie na naprężonych nienaturalnie ramionach, poranionymi kolanami uderzyła o ziemię. Próbowała się jakoś podciągnąć by nie klękać... Obszedł słup. Złapał ją za kostki i pociągnął do siebie, szorując jej kolanami po ziemi, krzyknęła cicho. Jej stopy znalazły się za słupem. Wziął dwie, długości swojego ramienia, deski i umieścił pomiędzy nimi jej kostki. Jedna od spodu, druga od góry. Obwiązał rzemieniami tak, że klęczała w rozkroku i nie mogąc zmienić ułożenia nóg ani wykrzywionych deskami stóp. Złapał ją za obie ręce, wyswobodził z haka i podciągnął piętnaście centymetrów wyżej, na kolejny, wyrywając niemal przy tym jej ramiona ze stawów. Deska krępująca kostki uderzyła o słup. Miała teraz ciało wygięte w łuk, kolana nie dotykały ziemi, ale cały ciężar spoczywał na naprężonych, wykręconych rękach. Próbowała podpierać się wierzchem stóp, ale nie mogąc stanąć na piętach czy podeszwach, jej wysiłki były daremne. Wiedział, że po krótkiej chwili jej nogi przeszyje ból aż za kolana. Nie była przyzwyczajona do wielogodzinnego, rytualnego klęczenia na piętach. A takie ustawienie kończyn dokładnie dawało taki sam efekt... Jednocześnie nie mogła zawisnąć do końca na spętanych nadgarstkach bo mięśnie zaciskały przeponę i zaczynała się dusić. A mimo wszystko jej ciało walczyło o życie, o każdy oddech... Sięgnął po bicz...
- Dobrze ci radzę, oni nie akceptują milczenia - rzekł chłodno.
Oddech. Uderzył z całej siły na wysokości nerek. Już pierwsze uderzenie rozcięło jej skórę. Uderzył ponownie... I ponownie... I znów... Kolejne... W końcu plecy spłynęły jej krwią. A ona krzyczała, zaciskając palce u stóp i naprężając każdy możliwy mięsień swego ciała. Tak, może z początku nie odczuwała tego, ale po pewnym czasie... Każda zadana jej do tej pory tortura nawarstwiała się na siebie, ból musiał być przeokropny... Sypnął solą na rany, następnie poprzepalał je prętem. Jej ciało skręcały spazmy, była kłębkiem niewyobrażalnego bólu... Wrzeszczała, płakała... Nie była w stanie odsunąć się od słupa, wygiąć ciała, pod razami, które trafiały dokładnie tam gdzie wymierzył.
Nic nie powiedziała...
Arechion płakał... Płakał otwarcie, krzyczał, wrzeszczał, błagał dla niej o litość... Dlaczego on to robi... Dlaczego nie może się powstrzymać, przerwać tego... Nornil, zabij mnie...
Wyszedł z namiotu. Obmył ręce i wytarł. Skinął strażnikom głową, wiedzieli co robić. Stanął obok szerokiego płaskiego kamienia, wkopanego do połowy w ziemię. Kiedyś miał barwę śniegu... Jeden z niższych kapitanów podbiegł do niego i z szacunkiem na wyciągniętych dłoniach podał mu broń. Strażnicy wyszli z namiotu wlokąc poranioną, praktycznie nagą kobietę. Patrzył jak kładą ja na kamieniu, jak rozciągają jej ręce i nogi przywiązując rzemieniami do czterech palików po bokach. Dobył ostrza i przez chwilę przyglądał się dziewiczej stali. Przeciągnęli sznur przez jej szyję, przyciskając głowę do błotnistej ziemi za krawędzią kamienia. Gdy chcieli zrobić to samo pod piersiami, na wysokości żeber, powstrzymał ich gestem dłoni. Wiedział, że tym razem będzie inaczej niż zwykle. Krzyczał, wrzeszczał w więzieniu swego umysłu, żeby zabił ją szybko. Żeby jednym cięciem dosięgnąć kręgosłupa i skończył męki ich obojga. Ty draniu, ty cholerny, zimny draaaniu!
Opuścił katanę lekko ku ziemi. Jeden z towarzyszących mu ludzi zaczerpnął drewnianą łyżką wody z wiadra i kilkakrotnie przelał nią po ostrzu. Patrzył jak przezroczyste strumyczki zbiegają się na klindze. Tak jak później za każdym razem będzie to czynić shi w swej czerwieni... Podszedł do kamienia. Zaciskała bezwiednie pięści, mimo zmasakrowanej twarzy wiedział, że patrzy na katanę... wiedział, że domyślała się co zaraz nastąpi... Myliła się. Przesunął wzrokiem po jej poparzonych piersiach, śladach pobicia i ranach. Zatrzymał wzrok na brzuchu, nieco poniżej pępka. Mimo bólu była przytomna, widział jak oddycha coraz szybciej, czekając i przygotowując się na cięcie, które miał zadać... Uniósł katanę ostrzem pionowo w dół... W tej sekundzie zrozumiała. Nie widział jej oczu. Szarpnęła się w daremnej próbie ucieczki i przerażeniu. Jej krzyk zagłuszył nieprzyjemny odgłos katany wchodzącej w ciało. Nieeeeeee! Nie tak! Dłoń tego potwora, którym był nawet nie drgnęła gdy wprawnym ruchem prowadził ostrze w górę. Dobrze ją przywiązali. Patrzył jak jej ciało szarpie się w agonii, jak głową w spazmach uderza raz za razem w kamień, który tak jak i ziemia wokół niego brunatnieje... I wciąż mimo tego będąc przytomną... Wrzask urwał się nagle zakrztuśnięciem gdy uszkodził przeponę i płuca... Żyła jeszcze gdy ostrze zatrzymało się przed sercem, zablokowane przez górne żebra, przecinając wpierw dwa dolne. Wszystko ucichło... Zwiotczała z twarzą zwróconą w jego stronę. Patrzyła na niego martwymi, zachodzącymi bielmem oczami... jakby nie mogła uwierzyć... do końca...
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! SING LUNG!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
spis obrazen:
- rozbita glowa
- zmasakrowana twarz, prawdopodobnie zlamany nos
- slady pobicia wszedzie
- poparzone piersi i uda od wewnatrz
- zmiazdzne palce lewej reki, w prawej rany po 4 gwozdziach i uszkodzone paznokcie
Ostatnio zmieniony przez red dnia Pon 18:16, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 10:49, 07 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
TU ZACZYNA SIE MILUSIA CZESC
ENJOY!
PRZEBUDZENIE 1
Arechion obudził się siadając na posłaniu zlany zimnym potem. Ciężko oddychał... Nie wiedział co się stało, serce waliło mu niczym młot... Rozejrzał się wkoło, był w swoim szałasie, między gałęziami dostrzegł palące się ognisko i wartowników z drużyny... To tylko sen, głupi sen...
Dlaczego mu się to śniło? Dlaczego teraz, w dodatku z nią... Wcześniej nie miewał takich snów... W Nukus śnił o czymś innym, przyjemnym, nawet bardzo przyjemnym, ale... Ale innym w skutkach w realnym świecie. Tak bardzo innym... Mogło się skończyć tragicznie, ale na szczęście, Nornil chyba wysłuchała jego modłów i nie pozwoliła na to. Czyżby więc to była jakaś kara za to co jej zrobił? Czy może zwykła ułuda jego zmęczonego umysłu? A może to wcale nie był sen... Może to była prawda, a to co jest teraz jest iluzją? Czy powinien się kłaść? Nie chciał znów się obudzić tam na froncie... Nie chciał tam wracać...
Schował twarz w dłonie, próbował uspokoić oddech, było mu zimno, zapewne miał mokrą koszulę i może trochę gorączki. Uniósł głowę, przed nim siedziała...
- Sing Lung! - szepnął chrypliwie i odsunął się kawałek zasłaniając się ręką.
Ile widziała? Co widziała? Czy coś słyszała?! Co ona tu robi, skąd się tu wzięła?! Ale to ona, żywa... Ale czy... Czy aby na pewno ona? Czy to nie kolejna iluzja jego umysłu? A może on wcale nie jest tutaj tylko tam, a to mu się śni?
- Ty... Ty... - nie mógł wydusić z siebie wielu słów - Ż... Żyjesz...
Zbliżył się do niej, musiał sprawdzić sam, dotknąć, przekonać się. Przez to co miała na sobie delikatnie obmacał jej piersi, nogi, przyjrzał się dłoniom aż w końcu ujął jej twarz i spojrzał na nią, musiał być pewien. Była cała... I była! Żyła! Ciepła, bez krwi... Odetchnął i oparł się czołem na jej ramieniu.
Ręce mu opadły i zsunęły się na jej plecy. Spoczęły gdzieś na wysokości łopatek. Nie ruszał ich już stamtąd. Chciał po prostu... Przytulić się. Poczuć, że to nie iluzja, że ona tu jest, chciał być pewien, niechże się odezwie w końcu! Zrobi coś... Nawet jeśli miałaby go uderzyć za to co zrobił... Powinien przeprosić, ale nie mógł teraz, nie był w stanie nic powiedzieć, musiał się uspokoić.
Sing Lung nie mogła zasnąć... W końcu wstała, naciągnęła na nogi grube buty, a na nocne odzienie narzuciła kubrak i odpiąwszy tylną ściankę namiotu wymknęła się na zewnątrz, żeby odetchnąć nocnym powietrzem. Nie chciała przeszkadzać wartującym... Nie powinni jej usłyszeć... To tylko chwila. Przejdzie się kawałeczek, odetchnie i wróci... Spostrzegła, że nieświadomie stopy zwiodły ją niemal pod sam szałas Arechiona. Zatrzymała się w miejscu, zagniewana na samą siebie. Jeszcze nie czas... Jeszcze nie jest gotowa na to wszystko, a już, znów jej umysł sam sobie za nią decyduje. Odwróciła się, poprawiając rozpięty kubrak na ramionach z zamiarem wrócenia do namiotu, kiedy coś usłyszała... Coś z szałasu Arechiona... Jakieś szelesty... Jęki? Podeszła parę kroków niezdecydowana... Coś się stało? Ma gorączkę? Rana go boli? Znów parę kroków... Była już przy samym szałasie... Coś jakby stłumiony krzyk. Uniosła dłoń... Była niezadowolona, ale przecież był ren... Nie mogła w gniewie o tym zapomnieć. Potrzebuje pomocy, a ona tak odejdzie, bo nie panuje nad uczuciami? Nagle aż przytrzymała się szałasu, bo w głowie błysnęła jej myśl... Jest mężczyzną! Zdrowym, w pełni sił mężczyzną! Czego się spodziewa, stercząc w środku nocy pod jego szałasem i słysząc dobiegającego z niego jęki?! Tian, kobieto, szkoda, że w wyglądzie nie ubywa ci tych dwudziestu lat, bo w rozumie jak najbardziej! Żachnęła się na siebie samą i cofnęła rękę. Ale mimo wszystko coś ją ciągnęło... Tian, czyżby szukała pretekstu? Czy właśnie chciała wejść do tego szałasu, do niego... zobaczyć... go. Zagryzła wargę i ostrożnie zerknęła przez szczeliny między gałązkami... To nie był szczelny namiot, do środka wpadało światło księżyca. Nie wstydziła się, ale wiedziała, że wajgureni się wstydzili takimi zwykłymi rzeczami ciała... Zobaczy co się dzieje bez dawania mu znać o swojej obecności. Jeżeli jej domysły są słuszne odejdzie bez słowa, jeżeli to coś niedobrego, nie będzie mogła go tak zostawić... Zobaczyła jego plecy... A właściwie trochę też z boku. Siedział skulony na ziemi. Ramionami obejmował kolana. Mamrotał coś... Barki mu się trzęsły... No nie, umiała rozpoznawać mężczyznę gdy uwalniał energię yang, a to nijak tak nie wyglądało! Chyba, że stosował jakieś nieznane jej techniki, co mało prawdopodobne. Cały czas podkreśla, że jest taki jak inni mężczyźni... Akurat! Inni mężczyźni, których znała, w ogóle nie byli tacy jak on! Nawet Airen! Znów jakby załkał... Mężczyźni Han nie wstydzili się łez... ale czy tutaj było tak samo? Płakał z jej powodu? Przodkowie, dajcie mi siłę i opanowanie przy tym ren! A jeżeli to rana... Blizna... Nie przyzna się przecież, że cierpi, nie poprosi o pomoc. Westchnęła... i odezwała się cicho, ale na tyle głośno by ją usłyszał:
- Dai Goh Arechionie, czy źle się czujesz? Czy potrzebujesz pomocy... mojej? - dodała na końcu. Ze środka dobiegło jakieś głośniejsze westchnienie czy chlipnięcie, która uznała za przyzwolenie i czując się usprawiedliwiona przed Tian i li, wczołgała się do szałasu, uważając by nie zgubić po drodze kubraka.
Usiadła przed nim i przyglądała mu się w milczeniu, nie wiedząc czy powinna go dotknąć. Jakby nie zauważał jej obecności. Twarz zakrył rękoma, coś mamrotał do siebie... Ciężko oddychał... Nagle uniósł głowę i ich spojrzenia się zetknęły. Aż się przestraszyła. Zapomniała spuścić wzrok, nie mogła oderwać oczu od tego czegoś w jego... Mimo mroku, mimo jedynie poświaty księżyca... To co tam zobaczyła... Coś bardzo zimnego... obcego... A mimo to dotyczące jej... Czuła to... Zasłonił się przed nią dłonią i odsunął. Jakby nie chciał by na niego patrzyła. Wyszeptał jej imię... I nagle doskoczył do niej. Nie zareagowała zaskoczona... A może nie tyle zaskoczona co nie chciała... Jego ręce... Zaczęły błądzić po jej ciele... Z gorączką... Szeptał coś, że żyje... No żyje... Nawet chyba dość... intensywnie w tej chwili - pomyślała nieco nieprzytomnie, czując jego dłonie na swoich piersiach... Tian... Miała tylko jedwabną koszulę i spodnie... Kubrak rozpięty... Za chwilę pomknęły między jej uda. Jego place po wewnętrznej stronie, tylko jedwab między nimi a jej skórą... Nie powstrzymała westchnienia... Co on, dlaczego... Czyżby jednak nie znała się tak dobrze na sprowadzaniu deszczu i chmur jak sądziła? Mówił, że nie uczyni nic wbrew jej woli... Wcześniej bardzo panował nad sobą... Ale teraz zdawał się być... jakiś... rozgorączkowany... co powinna zrobić? Poddać się temu czego chciał? Czego ona chyba też chciała... Czy uciec? Zmarszczyła brwi. Czemu tak dziwnie przygląda się jej dłoniom i palcom? To jego fetysz? Nie stopy? Tian... Mogą być i palce... jeśli chce... Ujął w dłonie jej twarz, spojrzał na nią. Odwzajemniła spojrzenie. Oczekiwała, że zaraz poczuje jego usta na swoich.. Nagle przylgnął do niej, złożył czoło na ramieniu, objął ją ramionami tak, że ledwie mogła oddychać... Dłońmi spoczął na plecach i już tak pozostał. Oddychał tylko szybko i czuła jego pierś na swojej... Czekała, co będzie dalej... O co chodziło? Przeszła mu ochota? W końcu zdecydowała się unieść ramię i delikatnie dłonią pogładziła go po plecach przez koszulę i po barku...
- Dai Goh Arechionie... W tej pozycji... Chyba trochę... to krępujące... Może lepiej gdybyś się położył? Ale jak wolisz... Powiedz mi co mam robić...
Poczuł jej delikatny dotyk na plecach, później na ramieniu. Coś mówiła, o coś pytała... Skoncentrował się i dotarły do niego ostatnie pytania. Zwolnił nieco uścisk, oddech trochę się uspokoił. Zadrżał czując zimno na skórze, no tak... Cienka koszula... A to był tylko szałas...
Pokręcił głową, ale nie ruszył jej z ramienia Azjatki.
- Nic... Po... Po prostu bądź... Istniej... Nie bądź iluzją... Sen... Straszny, nie chcę, nie chciałem, zmusili...
Nie był w stanie powiedzieć nic w poprawnej składni. Sam szczerze nie wiedział co mówi, co ona mówi, był po prostu przestraszony i pragnął by koszmar nie wrócił. By to co było teraz nie okazało się jego częścią...
Zrozumiała w jednej chwili. Nie pożądał jej... To nie to. Teraz jego dosięgło coś z przeszłości... Wciąż jeszcze nie opanował czikung. Nie potrafiła zapanować nad swoimi uczuciami do niego, gdy był w jej pobliżu, ale teraz wiedziała, że to coś innego... To nie miało nic wspólnego z ich ciałami, ze świadomością mężczyzny i kobiety... Nie miała syna... Prawie nie dane jej było opiekować się córeczkami... Ale była matką... Wiedziała... co powinna mu teraz dać. Uniosła drugą dłoń i zaczęła go głaskać po głowie, a potem powyżej karku, tak jak on, ją wtedy w namiocie... Drugim ramieniem otoczyła mu pewniej plecy i przytuliła do siebie jeszcze mocniej. Czuła dokładnie jego serce... Czuła czy się uspakaja... Próbowała go ogrzać... Sobą... Bo tylko siebie teraz mogła mu dać... Zanuciła cicho piosenkę... Bez słów... Sama nie wiedziała skąd ją zna (no to co jej wyl przy ognisku ). Sama oparła brodę na jego barku i lekko zakołysała ich ciałami. Delikatnie i powoli. Czekała aż się uspokoi, aż sam zdecyduje się ją puścić i położyć aby mogła dalej przynieść mu ulgę... Nie pytała o nic...
Przytuliła go, zaczęła gładzić go po głowie, później po karku... Coś mu nuciła... To było to samo co on śpiewał jej podczas ich pierwszej warty! Piosenka jego matki! Nie znała słów... Tylko nuciła... Ale to i tak działało na niego jak lekarstwo... Dawno nikt mu tego nie śpiewał, bardzo dawno. Kołysała nim, zaczął się uspokajać, ale nie bardzo chciał ją puścić, jeszcze nie...
- Jesteś tu, prawda? - zapytał cicho, nieśmiało, jakby bał się, że zaraz zniknie.
Westchnął głęboko, czuł jej brodę na jego barku i ciepło jej ciała.
- Nie znikniesz?
- Jestem Arechionie... Nigdzie nie idę... - przynajmniej tej nocy... Białowłosy, to mogę uczynić. - dodała w myślach. - Przecież i tak mi nie pozwolisz - uśmiechnęła się leciutko i pocałowała go w policzek. Lżej niż wiatr... Niż skrzydła motyla...
Poczuł coś na policzku, ciepły dotyk... Bardzo delikatny. Co to było? Dłonie miała na nim, pocałowała go? Głupie myśli, głupia głowa... Nie zrobiłaby tego... Chyba...
Przekręcił głowę tak, że nosem prawie dotykał jej szyi, miał zamknięte oczy, lgnął w delikatny dotyk jej dłoni na swoim karku. Bezwiednie, po prostu oddawał się jego uspokajającemu rytmowi...
Nie pozwoli jej odejść? Pozwoli? Czy nie? Nie rozumiał tej części zdania, zapewne czegoś znów nie usłyszał... Ale powiedziała, że nigdzie nie pójdzie.
Pociągnął nosem, wzdrygnął się przez chwilę, gdy kolejna fala chłodu go ogarnęła.
- To dobrze - mruknął - Nie chcę... By to wróciło...
Jedną rękę zdjął z jej pleców i położył jej na ramieniu, chwilę błądził palcem po jej obojczyku, po czym złapał się delikatnie jej kubraka. Drugą zsunął niżej, aż dotknęła ziemi. Nie miał już prawie sił. Może i zachowuje się jak dziecko, ale... Ale to było przerażające... Zapyta go co mu się śniło? Będzie chciała znać wszystkie szczegóły?
- Nie... Nie zrobiłem ci... Krzywdy?
Puścił ją Odsunął się. Położył swoją dłoń jej na ramieniu. Też się odsunęła. Nie mogła inaczej, gdy się ruszył. Patrzył na nią z jakimś lękiem. Krzywdy? Kiedy? Miał na myśli teraz gdy tak... sprawdzał jej ciało? Czy to co wcześniej uczynił... Słowami? Gdy ją zmusił...? Nie, nie będzie mu tego tutaj przypominać. Co go tak przeraziło, rozstroiło? I to coś w jego wzroku... Znów wspominał front? To jak go zranił przyjaciel? Pokręciła głową - To było... - oszałamiające, podniecające, osłabiające? Nie, żadnego z tych słów nie mogła użyć. - nieoczekiwane Arechionie... Jeśli masz na myśli swoje dłonie... Na moich... na mojej skórze, chwilę temu... Ale nie... krzywdą tego nie mogę nazwać... - odparła delikatnie. - Czy to znów ta blizna? Wspomnienia z frontu? Jeśli się położysz, spróbuję ukoić ten ból palcami... Rozmasować ci ciało...
Kiwnął głową, spuścił wzrok i przetarł dłonią oczy na moment je przesłaniając. Świat lekko wirował.
- Front - szepnął - Coś... Coś... Co ja uczyniłem... Z rozkazu... Ale to nie była... - opuścił głowę, oczy wciąż miał przesłonięte ręką, rozmasowywał sobie palcami nasadę nosa - To nie była ta osoba...
Powiedzieć jej, czy nie? Ona uznała go za demona, opowiedziała swój sen, ale jeszcze kilka dni wcześniej była na niego obrażona... Przez trzy dni się nie odzywała, nie chciała go znać, a jeśli teraz ucieknie? Zostawi go?- Sam nie wiem, nie wiem czemu mi się to śniło, byłem szkolony, nie powinno, a jednak.
Przyłożyła palec do jego warg na króciutką chwilę. - Nie musisz mi nic mówić, z niczego się tłumaczyć. Uczynisz jak zechcesz. A ja wysłucham, jeżeli będziesz chciał. Każde z nas robiło coś czego nie chciało. Sam wiesz... Mówiłam o MengMei... Rozumiem. A teraz połóż się na posłaniu, dobrze?
- Powinienem - jęknął, oczy zaczynały go piec, czemu chce mu się płakać? - Bo to byłaś tyyyy... Położył się na boku, nogi trochę podkulił pod siebie. Nie zamierzał się kłócić, nie chciał, pragnął zapomnieć, ale czegoś takiego nie zapomni, nigdy.
Położył się na boku, skulił. Niedobrze. Powinien płasko. Żeby mogła rozmasować mu pierś, jeżeli go boli... Trudno, spróbuje tak... Może się rozluźni. Przykryła go skórami. Sama narzuciła sobie jedną jeszcze na ramiona, bo trochę tutaj zmarzła. Zaczęła mu dłońmi rozmasowywać prawy bark, bok pleców i ramię. Gdy poczuje się dobrze, jego ciało samo zdecyduje... Położy się jak należy. Zdziwiła się gdy powiedział, że to ona mu się śniła. Ona na froncie? A cóż tam czyniła? Nie była żołnierzem. Nigdy. Zabawne... Miałaby biegać z tym całym żelastwem na sobie? Z Gian trzy razy większym od niej? Niedorzeczne. Skąd w jego głowie takie pomysły. W hełmie jak stary garnek z czerwonym piórkiem? Jak jakaś Fa Mulan, pokręciła głową. Miała nadzieję, że mimo wszystko dobrze sobie radziła i zabiła wielu wrogów. I być może nawet nie zginęła! Ale nie powiedziała tego na głos, wiedziała, że nie zrozumiałby jej słów, podejścia, ani rozbawienia. - Arechionie... A cóż w tym niezwykłego, że mężczyzna śni o kobiecie? Czemu było to takie straszne? Czyniłam ci coś czego byś sobie nie życzył? - spytała z lekkim rozbawieniem w głosie.
Spiął się, mimowolnie. Zrobił się jak kamień... Za dużo emocji, za dużo bólu... Musi powiedzieć choć trochę... Nie umie kłamać, nie ją... - Tortura - szepnął - Mężczyźni, kobiety, dzieci... Torturowałem... Ale teraz... Nie Hindi... Ciebie... Nie mogłem nic zrobić, krzyczałem we własnej głowie, błagałem Nornil, by to mnie zabiła, by mnie tam postawiła, ale nie słyszałem tego... Byłem tym innym, tym kim nie jestem, tym... Bezimiennym, który ma tylko jeden cel... - znów zaczął się trząść, oczy piekły coraz bardziej, zasłonił je - Ciężka tortura... - mówił coraz ciszej, głos mu się łamał - Ciężka...W końcu przekręcił głowę i ukrył twarz w poduszce.
Zesztywniał każdym mięśniem... Spiął się. Powiedział o torturze i schował twarz w posłaniu. Spoważniała. To było w jego spojrzeniu? Co czynił? Ale chyba tego nie pragnął.. Bał się swoich pragnień? A może źle go zrozumiała... Może nie o tym mówił... Dziwny mężczyzna... Tak się bać tego czego chciało jego ciało? Roztarła obie dłonie, przywołując energię reiki i ostrożnie wsunęła mu rękę pod koszulę. Tam, gdzie miał ledwie zagojoną huńską ranę na biodrze. Przyłożyła dłoń i skoncentrowała się, przesyłając czi. Powinien poczuć gorąco i ulgę, jeżeli go boli.
- Arechionie... Nie wiem... Nie każdy ból jest torturą... Nie każda tortura tą prawdziwą... Chyba nie pragnę tego... ale wiem czym to jest. Czy o tym śniłeś? Nie obawiaj się, nie przeraża mnie to, póki to tylko sen... A nawet jeśli... Gdyby kiedyś... Może będę gotowa ci zaufać... - dokończyła cichutko, jakby nie chciała by usłyszał. zamilkła, gdy wykrztusił coś o gwoździach, katanie... Ona też zabijała... Tak go to przerażało
- Nie pozwól mi się nim stać, błagam cię, nie pozwól mi stać się kimś bez uczuć, bez emocji, kimś kto nie czuje czyjegoś bólu... Kto jest zimny, mroczny, zły i... Kto zabija, boleśnie, długo, nawet tygodniami... Nie chcę tam wrócić... Nie chcę widzieć tego pala, haka... Sing Lung, ja... To było wspomnienie, coś co komuś uczyniłem, ale w tym wspomnieniu nie było tamtej osoby tylko ty... Robiłem to wiele razy, nie liczyłem nawet ile... Gwoździe, miażdżenie kości, przypalanie, ciecie, biczowanie, zdzieranie skóry kawałek po kawałeczku... Odcinanie palców i kończyn... Obijanie... Rozpruwanie... - jego głos się trząsł, czuł jakby w gardle miał ogromną kluskę - Nie bawiłem się piórkiem, zadawałem potworny ból, którego nie da się znieść. Słyszałem przeraźliwe krzyki, ale kontynuowałem... Pomimo błagań, pomimo wrzasków... Tracili przytomność, cuciłem i kontynuowałem... I wyciągałem informacje... Tutaj tak samo, ale co gorsza nie reagowałem na to co mówiłaś, nie mogłem zamknąć oczu, odwrócić wzroku, przestać, nie kontrolowałem swojego ciała, jakby nie było moje... Nie mogłem nic... Kompletnie, po prostu byłem, krzyczałem sam do siebie w umyśle, ale mówiłem i robiłem coś sprzecznego...
Poczuł jej dłonie na sobie, znów... Jedna spoczywała pod jego koszulą, druga była na biodrze... Miał coś poczuć? Gorąco... Dziwne, ale... Przyjemne. Rozluźnił się nieco... Oczy wciąż ukryte były w poduszce, usta miał wolne by mógł mówić, ale miał najszczerszą ochotę uciec na koniec świata, zniknąć, zapaść się pod ziemię i wypłakać. Za wszystkie czasy, za całe zło jakie wyrządził i jemu wyrządzono, po prostu... Upaść.
Zatrzymała dłonie. Zastanawiała się... Naprawdę torturował... Nie tak jak ona... Nie jak Feniks, ale jak kat... Czy powinna mu powiedzieć co robiły jej ręce, którymi teraz stara się przynieść mu ulgę? Jego sen... Czy to jego myśli, czy to kara Tian? Zapowiedź tego co ją czeka? Z jego rąk lub nie... Dotknęła jego karku i mocno ścisnęła, szukając merydianu. Jeżeli nadal będzie tak leżał roboli go głowa. A ona dostanie kataru! Sama by się chętnie schowała pod tymi skórami. - Brak uczuć nie zawsze jest złem Arechionie... Nie jesteś już na froncie. Nie mogę ci obiecać niczego, czego dotrzymanie ode mnie nie zależy. Nie pragniesz być taki jak mówiłeś? Nie czerpałeś z tego przyjemności? Nie boisz się, że tak naprawdę chcesz mi uczynić to co we śnie? - spytała wprost. To było okrutne z jej strony i niezgodne z li. Ale jeżeli Tian zdecydowało się coś jej przekazać, powinna dowiedzieć się jak najwięcej.
- Niiigggdyyyy - jęknął, kładąc się na plecach, ale łapiąc jej dłoń i przysuwając ją sobie do ust. Złożył na niej delikatny pocałunek - Nigdy... Przenigdy... Nie... Spojrzał na nią z totalnym przerażeniem w oczach, właśnie dlatego pragnął okazywać uczucia i by również ona to robiła. Ich brak był dla niego niczym front, niczym tamten namiot, w którym on ich nie miał.
Pozwoliła mu by ujął jej dłoń i ją ucałował. Patrzyła na niego lekko się uśmiechając. Bał się tego co jej robił... Nie chciał, przerażało go... To dobrze... Czy uczyni go swoim biren? Czy on zechce tego? Czy pojmie co oznacza i czym jest? Jego umiejętności... Jedno mogła mu obiecać... - Arechionie... Jeżeli będzie mi dane... nie pozwolę byś nic nie czuł. Zawsze będziesz kierował się umysłem lub sercem... Nie uczynię z ciebie tego kim byłeś i czego nienawidzisz... Nie chcę byś nienawidził... - Nachyliła się nad nim. - Proszę... Powiedz mi jeszcze tylko jedno... Czy hamowałeś się w tym co mi czyniłeś jako oprawca? Czy to było takie jakie byś uczynił każdemu wrogowi, nie miało znaczenia, że to ja? Nie szukałeś... Ten ktoś... on, nie szukał mniej... bolesnych metod, bo to byłam ja?
- W umyśle nie chciałem... Ale ciało robiło coś innego... On... On nie hamował się - szepnął. I co teraz? Ucieknie? Czy faktycznie nie pozwoli mu się stać tym kimś?
- A czy ja powiedziałam ci to czego chciałeś? Czy udało mu się osiągnąć cel?
- Nic nie powiedziałaś, pomimo tego, że cię zabijał, nic nie powiedziałaś, bo nie mogłaś nic wiedzieć o naszym wrogu, nie byłaś nim... - zmarszczył czoło, przymknął oczy, robiło mu się niedobrze - On nie zwracał uwagi na imię, na nic... Liczyły się fakty, których nie podałaś.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nie widział tego. Nieważne, że nie wiedziała... Nie złamał jej nawet we śnie... Jego umysł, wiedział, że nie potrafi jej tego uczynić. Bólem. Fizycznym bólem. Nie tak. Potrzebowałby czegoś więcej... i jednocześnie o wiele mniej by powiedziała mu co tylko by zechciał. Ale póki co, nie wiedział o tym. - To dobrze... To bardzo dobrze Arechionie - mruknęła do siebie, a potem już w milczeniu zajęła się jego piersią.
Przestała mówić, zaczęła rozmasowywać mu pierś... Po co? Przecież nic go nie bolało... Ujął jej dłonie, delikatnie, podniósł się trochę i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.- Nie musisz tego robić - szepnął, odsuwając się kawałek by dać jej znak, że jeśli chce się ogrzać, to jest tu wolne miejsce. Powiedziała, że się nigdzie nie wybiera... Ale czy aby na pewno? Czy miała na myśli tylko to, że nie odejdzie z drużyny... Nie rozumiał tego o czym mówili z początku, nie mógł się skoncentrować... Przed oczyma wciąż miał jej przerażone spojrzenie, w uszach dźwięczał mu jej przeraźliwy krzyk...Zauważył, że ma na ramionach jedną z jego skór... Zapewne było jej zimno. Szałas to nie ciepły namiocik, chroni przed niezbyt silnym wiatrem i deszczem, ale nie należy do mocno szczelnych. Nie da się go nagrzać, rankiem jest tak samo zimno jak wieczorem, albo nawet bardziej. On się już przyzwyczaił, potrafił spać w takich warunkach nawet z odkrytymi ramionami, ale ona była tutaj tylko w pidżamie z narzuconym na ramiona kubrakiem i skórą. Jedwab nie stanowił takiego zabezpieczenia przed zimnem jak to co miał na sobie... Powinien zaproponować jej coś cieplejszego? Jeśli się położy... To on ją ogrzeje, przytuli się do niej, otoczy ramionami i nie pozwoli zmarznąć, ale jeśli tego nie zrobi... Przecież nie będzie tak siedzieć całą noc! Przeziębi się, zdrętwieje, nie wyśpi i wszystko przez niego! Przez jego głupie majaki senne! Puścił jej dłonie i usiadł. Spuścił głowę... - Przepraszam - wymamrotał - Wiem, że to tylko sen... Ale to było tak realne, że... Że kiedy cię zobaczyłem nie wiedziałem czy to wciąż ten koszmar czy to prawda. Nie wiem co sobie o mnie teraz myślisz, pewnie przeraża cię to co robiłem, odrzuca... Tacy właśnie oni są, tak postępują... Ale... Dowiedziałaś się tutaj czegoś o czym nie wie nawet moja siostra... Anie rada starszych... Nikt o tym nie wie, jesteś pierwszą osobą, której powiedziałem. Tak... Nawet FLee nie wiedziała jakim był potworem, do czego zdolnym by wyciągnąć ważne dla Nippon informacje... Nie mógł się sprzeciwić, to były rozkazy, a on przysięgał lojalność wobec nich gdy wyruszał na front. Wymagał tego sojusz... W oczach wezbrały mu łzy, mimowolnie, nie chciał płakać... Dlaczego więc? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, nie powinna go widzieć w takim stanie... Prawdziwy wojownik łez nie okazuje... No, może czasem, ale z powodu głupiego snu? - Nie uciekniesz? Nie powiesz mi, że jestem potworem? Że... Że nie powinienem stąpać po tej ziemi? Że to co mam na piersi to niedostateczna kara? - jego głos łamał się lekko, mówił jakby przez nos - Że to żadna kara? Że powinienem był tam zg... Zginąć? Pokręcił głową, włosy zasłoniły mu twarz opadając poniżej jej linii. Uniósł do niej dłonie i schował się w nie. Co za krępująca sytuacja...
Westchnęła gdy znów ujął jej dłonie. Gdy je ucałował... Proszę... Nie rób tego, proszę... - poprosiła w myślach. Nie pozwól mi na to. Nie uważała go za potwora... Nie wiedziała dokładnie jak ją krzywdził we śnie... Nie powiedział. Mogła tylko czegoś się domyślać... Z tego jak oglądał jej ciało, gdzie... I z tego co sama znała, wiedziała co się robi jeńcom, skazańcom by uzyskać zeznania, przyznanie do winy, informacje... Chyba nie wiedział jak wyglądają procesy w Qin... FLee mu nie opowiadała? Tortury odbywały się na oczach sędziego, świadków, przysięgłych, oskarżonych i współwinnych... Tak samo jak publiczne kary i egzekucje... To było prawo. Okrutne, ale nie odwracała od tego wzroku. I powiedział coś jeszcze... Coś co w jej oczach usprawiedliwiało wszystko, cokolwiek w życiu uczynił, czy jeszcze uczyni. Nawet jej... Bo sama zrobiłaby to samo... Wciąż to czyniła... Z takiego powodu nie ucieknie... I nie w ten sposób jak sądzi... Pogłaskała go opuszkami po policzku. - Arechionie... Lojalność jest dla mnie ważniejsza niż wasze zaufanie. Rozumiem bardzo dobrze, to co czyniłeś... Inni zapewne uznają cię winnym lub potworem. Ja nie, bo nie pojmuję pewnych rzeczy jak oni... Jeżeli czyniłeś to z lojalności, a nie ku własnej korzyści... Dla mnie jesteś usprawiedliwiony. Ale cierpisz... Bo masz to sumienie, o którym mówiłeś... Nie wiem... Chyba złamałeś prawa boskie swego ludu jak zrozumiałam... I w tym znaczeniu mogę uważać, że to co cię spotkało to słuszna kara... Ale... Czyniłeś to z lojalności... Sama nie wiem co bym zrobiła na twoim miejscu. Zapewne też była posłuszna, nie ze strachu, że zginę. Z li. Choć być może gdyby zażądano ode mnie czegoś czego naprawdę nie chciałabym zrobić, odebrałabym sobie życie... Ale i wykonała rozkaz... Bo to by nie uratowało tego kogoś, nie jestem tak naiwna. Wolałabym, żeby zginął czy cierpiał z mojej ręki niż obcej. Wiesz, że wobec pewnych spraw moje życie nie ma żadnego znaczenia... I śmierć jest dla mnie wolną wolą, jeżeli rozumiesz co mam na myśli. Wtedy tam... - odwróciła lekko wzrok - Gdy mnie zmusiłeś... To było torturą. To było gorsze dla mnie niż fizyczny gwałt... Cokolwiek mógłby mi zrobić jakikolwiek człowiek czy mężczyzna... Nie oszukiwałam cię... Zabiłabym się gdybyś mnie dalej zmuszał do wyjawienia tego co czułam, nie miałam kontroli nad tym, nad sobą... W moim świecie tylko tak można... uciec przed czymś... (to pisze tak na zas sobie, bo nie wiem jak to bedzie wygladalo). A twoja blizna... - powiodła dłonią po jego piersi, po szramie - Już mówiłam, nie oszpeca cię... Nie jest twoją winą... Ale jeżeli twój świat działa poprzez żal i karę... Sądzę, że to wystarczająca kara Niebios. Tian zdecydowało, że masz żyć dalej... Twoim przeznaczeniem nie było zginąć na tamtej wojnie, cokolwiek uczyniłeś... Ja... uznałabym to za nową Dao, którą muszę kroczyć. Za coś w rodzaju ponownych narodzin, choć poza kręgiem dusz... Rozumiesz? Przyjęłabym nowe imię, nie była już tym kim przedtem... Jesteś zwolniony z lojalności względem nich, prawda? Nie będziesz już w ich imieniu zabijał dzieci, kobiet... torturował ich... Nie chcesz tego...
Otarł ukradkiem łzy, może ich nie zauważyła? Nie spojrzał na nią. Zarzucił jej na ramiona większą skórę i opatulił ją delikatnie. Nie pozwoli by zmarzła. - Nie złamałem praw, żadnych, jeszcze na wyspie przysięgałem służyć do ostatniego tchu i wypełniać rozkazy - wyjaśnił - I robiłem to. By nie zawieść nauczycieli, rodziny, by nie splamić honoru ojca... Wolę życia straciłem w momencie, w którym dowiedziałem się, że moja mama nie żyje. Wtedy... Dałem się zaskoczyć i... Blizna jest tego skutkiem... Chciałem umrzeć, wiesz? Gdy znalazła mnie FLee, w gorączce wołałem o śmierć. O dobicie mnie - tym razem spojrzał na nią - Tak, wykonałem zadanie... Dotrzymałem przysięgi i odsłużyłem co swoje. Jej świat... Więc ona przybrała inne imię? Skrzywdził ją... Wiedział o tym, zadał jej cios bardzo bolesny... Często ból psychiczny był gorszy niż fizyczny, odbierał trzeźwość myślenia... Chęć do życia... Bolał, ale nie można go było łatwo ukoić... Nie było rany, którą można opatrzyć. - Jeszcze raz przepraszam za to co ci zrobiłem, nie wiedziałem, że nie możesz... Że tak to wygląda w twojej kulturze.
- To co chcemy nie ma znaczenia... Nie miałeś umrzeć i nie umarłeś... Arechionie, przestań mnie przepraszać. Nie zawstydzaj, nie upokarzaj jeszcze bardziej czymś takim... Nie przywykłam by mężczyzna przepraszał mnie za cokolwiek co mi uczynił... Gdy jesteśmy sami, jeszcze znoszę to jakoś... Ale zawstydza mnie to bardzo... Wiem, że chcesz bym tak tego nie odbierała... Ale zrozum, mnie nie wolno... Nie mogę zapomnieć... Bo zapłacę za to wielką cenę, jeżeli uznam, że mogę tak czynić zawsze i wszędzie... Nie odbieraj mi mojego li... Dao mojego Ojca... Mojego Sifu... Nie będę kimś z twojego kraju... Nigdy. Jesteś w stanie to zaakceptować, jeżeli nie zrozumieć?
Białowłosy zebrał poły skóry i zamknął je na jej piersi. Miał minę niczym zbity psiak. - Doprawdy... Nigdy, żaden mężczyzna nie przeprosił cię za coś co złego ci uczynił? - zapytał - Czy może mają inne metody przepraszania... Jestem w stanie to zaakceptować... Ale pewnie i tak będę przepraszać, jak nie słownie to w inny sposób. Znajdzie się jakiś kompromis? Gest? Coś, czego inni nie rozumieją a ty tak?
- Nie mieli za co przepraszać... Wszystko jest w ich prawie. - pokręciła głową. - Arechionie, ale to nadal będą przeprosiny, coś co mnie zawstydzi niezależnie od gestu... Jeżeli jednak musisz to czynić, dobrze, nie przeciwstawię ci się... Jedynie nie przy innych... Proszę... I Arechionie... Muszę to wiedzieć, nawet jeżeli sprawię ci ból, nawet jeśli łamię li, nawet jeżeli domyślasz się, że prawda może mnie od ciebie odsunąć... Tak może powinno być... To wola Tian... Czynię coś czego w życiu bym nie pomyślała, że będzie mi dane... Rozmawiam z mężczyzną o uczuciach... O tym co jest zakazane w relacjach płci... To świat wewnętrzny, świat kobiet. Masz rację, zastępujemy to w życiu gestami... Nie wprost... Słowami też... Między mężem i żoną... Między kobietą i mężczyzną... Tylko konkubiny, kobiety z Kwietnych Pawilonów i kochankowie nie muszą tego przestrzegać... I ci, którym dana jest prawdziwa... Ai... i w prawie... Ale to rzadkość... Bo współmałżonków wybierają dzieciom rodzice, opiekunowie rodu... Sifu... - zasmuciła się, ale zaraz uspokoiła i spojrzała na niego. - Ale oddalam się od tego co miałam zamiar powiedzieć... Dai Goh... czy służąc im... w imię tej lojalności... godziłeś się by brać kobietę jak swoją? Wbrew jej woli?
Brać kobietę jak swoją wbrew jej woli? Mówiła o gwałcie? Nie no... Tego nie robił... Gwałt przy tym co on im serwował był niczym...Zbliżył się do niej kawałek, odwzajemnił spojrzenie i ujął jej twarz w swoje dłonie. Jego dotyk był niezwykle delikatny, prawie jej nie dotykał, tyłku muskał. Nie chciał by czuła się do czegoś zmuszana, w każdej chwili mogła odwrócić wzrok. Widziała na jego policzkach ślady łez, których nie zdołał wytrzeć? Zapewne tak... Był dosyć blisko... - Nigdy nie zgwałciłem, nie wykorzystałem ani nie zmusiłem kobiety do... Deszczu i chmur - zakończył zdanie jej odpowiednikiem, by nie było niedomówień - I nigdy nie wezmę wbrew woli.
- To dobrze, to bardzo dobrze Arechionie – odparła z powagą, nie odwracając wzroku i tym razem na pewno do jego uszu. Tego wyboru nigdy by mu nie wybaczyła. Może nie zdradziła co myśli, ale w sercu czuła tę straszną zadrę, że to robił... Świadomie, że się zgodził.
Okrył ją skórami... Nie spuszczał z niej wzroku, czuł się lepiej patrząc tak w jej oczy. Uśmiechnął się nawet delikatnie, z ulgą. - Powinnaś się przespać, wiesz? - zagadnął.
- Nie... Obudziłam się i wyszłam z namiotu, bo nie mogłam spać... Nie jestem zmęczona... Widocznie tyle snu mi wystarczyło. Ale to tobie śnił się koszmar... Wciąż masz napięte mięśnie jak skała... - Dotknęła mu ramienia. - Proszę, połóż się na posłaniu. Rozmasuję ci barki i plecy...
Nic nie powiedział, po prostu pocałował ją w czoło i położył się na brzuchu. Miał tylko nadzieję, że nie zniknie... Że jak następnym razem się obudzi, nie okaże się to wszystko snem.
W pierwszym odruchu chciała się odsunąć gdy przybliżył swoją twarz... Pocałował ją w czoło. Też coś! Zupełnie było jej to obce... Jak dziecko? Strasznie uczuciowa ta nacja... Z Wyspy Dusz... Han też tacy byli... Mieli wielkie serca... Ale nie okazywali tego tak po prostu jak Arechion. Wreszcie się położył tak, że mogła spokojnie dosięgnąć całych jego pleców i ramion. Nie miała maści z paczuli i kamfory, ale nie szkodzi. Użyje reiki. Podniosła na moment skóry, którymi się przykrył. Usiadła mu na biodrach, ale nie całym ciężarem, wciąż podpierała się kolanami po bokach, żeby nie urazić mu rany na biodrze ani nie pozbawiać tchu. Nakryła siebie i jego okryciem, by nie zmarzli i zaczęła rozluźniać mu mięśnie, poczynając od karku i barków, co jakiś czas rozcierając ręce by nie stały się zimne i by dobrze przekazywać mu czi... Powoli, dokładnie i metodycznie ugniatała skórę palcami, przyciskała bokiem pięści i kłykciami węzły mięśni pod nią... Aż czuła, że miękną, że się rozluźnia... Obiema dłońmi rozmasowała mu szyję i ostrożnie obróciła najpierw w lewo, potem w prawo, prostując ze strzyknięciem kręgi... Kciukami rozmasowała na boki ciało wzdłuż całego kręgosłupa, aż do nerek, gdzie przyłożyła na długą chwilę roztarte i rozgrzane dłonie, oddając swoje ciepło i energie reiki... Potem znów od początku... Kark... szyja, skronie, barki... Ramiona, boki, kręgosłup... Skupiła się całą sobą na tym co robiła. Dokładnie, bez pośpiechu, z cierpliwością... Jak woda drążąca skałę, jak łagodne fale przypływu... Jej ręce masowały jego ciało bez emocji, odnalazła w tym wewnętrzną harmonię... Mogła to robić do do białego rana... Nie czuła bólu rąk, zmęczenia własnego ciała... Bo ich nie było... Spokojna powtarzalność gestów, jak w tai chi... Znów zaczęła cicho nucić... .
Poczuł jak siada mu na biodrach i zaczyna go masować. Przyjemne, ooooo tak... Bardzo przyjemne. I ciepłe... Ale chwila, przecież ona nie siedzi na nim całym ciężarem... Miał ją na rękach, była lekka, ale nie aż tak! Wymacał od tyłu jej nogi. Jak podejrzewał, opierała się na kolanach. - Siiiing - mruknął cicho - Ścierpniesz. Nie złamię się przecież. Rozluźnił się, kompletnie. Nie wiedział jak ona to zrobiła, ale zabrała z jego barków potężny ciężar. Nie czuł już strachu, smutku, świat nie wirował. Czuł jak jej dłonie błądzą po jego ciele, oddał się im bez reszty pomrukując co jakiś czas jak kot, zatracił w tym dotyku i... Odpłynął w błogi sen z delikatnym uśmiechem na ustach.
Coś zamruczał, dotknął jej nóg... Uśmiechnęła się i kontynuowała masaż aż nie usłyszała jego równego oddechu, że zasnął... A potem położyła się piersią na jego plecach, objęła dłońmi silne ramiona i też próbowała przysnąć, czekając świtu... Wymknie się przed wschodem... Słuchała bicia jego serca i oddechu... Nic mu się nie śniło... Nic złego...
Jakby przez sen poczuł jak Sing się do niego przytula. - Mmmm... - mruknął uśmiechając się.
Ostatnio zmieniony przez red dnia Pon 18:15, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 10:49, 07 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
PRZEBUDZENIE 2
Było mu trochę gorąco, na szyi co jakiś czas czuł jakiś ciepły powiew... Ręce wciąż miał ugięte w łokciach, wsunięte pod głowę i opierał na dłoniach policzek. Zdrętwiały nieco. Wyciągnął je spod głowy i poczuł jak... Czyjeś dłonie zsuwają mu się z ramion. Ktoś spał mu na plecach... Aloes, ten zapach, to była Sing Lung. Więc nie poszła sobie, została tak jak powiedziała. Ale mówiła, że nie jest zmęczona, akuuurat, a teraz spała jak dziecko między jego łopatkami... Posapywała cicho, to brzmiało całkiem śmiesznie, nawet słodko. Uśmiechnął się lekko. Nikt mu jeszcze nie spał na plecach! To było takie... Miłe, przyjemne... Była lekka i drobna, zapewne doskonale nadawał się dla niej na materac. Nie przydusiła go, ułożyła się jakoś po środku, żeby nie spaść. Prawie jak... Prawie jak kotka! - prawie parsknął śmiechem, ubawiony tym porównaniem i może nagłym wyobrażeniem jak zwija się w kłębuszek, ma puchaty ogonek... Albo liże go różowym jęzorkiem, udeptuje plecy łapkami... Z pazurkami. Ha, ha, ale ma pomysły, uśmiał się w duchu. Ale gdzieś na krawędzi umysłu zamigotało mu nieoczekiwane pragnienie jej języka, ugniatania dłońmi w innym masażu niż wcześniej i śladów "pazurków" na jego skórze... Szkoda, że nie mruczy - lubił jej mruczenie. Nie ruszał się bardziej, starał się nie zmieniać oddechu, żeby jej nie obudzić.
Jedną rękę schował pod poduszkę, drugą wyciągnął do tyłu i akurat trafił lekko ugiętymi palcami w jej nogę... Był półprzytomny, nie będzie się ruszać dalej, bo rozbudzi nie tylko siebie ale i ją...
- Umhmhmmm - mruknął niezrozumiale, podrapał się w nos poduszką...
Cieszył się, że ona wciąż tu była, że nie uciekła... Że nie wystraszyła się jego snu... To wiele dla niego znaczyło, bardzo wiele. Nie obudził się tam tylko tutaj i nie obudził się sam.
Kilka minut później westchnął już nieco bardziej rozbudzony. Nie, taka pozycja nie była zbyt wygodna... Musi się obrócić... Bo inaczej zrobi to przez sen i może ją przygnieść! Tylko jak to zrobić, nie może, nie chce jej obudzić... Czy ona w ogóle wie, że tu jest? Że zasnęła na nim? Biedna, pewnie padła ze zmęczenia masując mu te plecy... Przykładała do tego trochę siły, dla jej małych rąk to chyba za dużo dzisiaj, w końcu nie spała wiele, choć zarzekała się, że wystarczy. On sam nie potrzebował dużo snu by normalnie funkcjonować, ale czasami po prostu padał i spał bite osiem albo dziesięć godzin. Normalnie wystarczają mu trzy do pięciu, ciekawe czy ludzie mają tak samo...
Bardzo wolno przewrócił się na bok ostrożnie zsuwając ją z siebie na posłanie. Otworzył lekko oczy, wciąż było ciemno, na jego rozgrzanej skórze pojawiła się gęsia skórka. Wysunął się z objęć jej nóg. Przewróciła się na bok, plecami do niego i skuliła. Kubrak zsunął się jej z ramion, wyciągnął go więc spod okrycia i położył z boku na torbach. Przykrył ich oboje. Nachylił się nad nią lekko by sprawdzić czy wszystko w porządku. Jedną ręką odgarnął jej włosy z twarzy, które założył za ucho by nie łaskotały ją po nosie i policzku i objął ją w pasie, drugą wyprostował, położył kawałek nad jej głową. Znów spała w jego objęciach... Ciekawe, czy się nie obudziła... Jej oddech się nie zmienił, wciąż był miarowy i spokojny. Ułożył się wygodniej, przytulił do jej pleców, nos zatopił w jej włosach i zamknął oczy... Mógłby już tak zawsze... Pocałował ją w głowę i wrócił do krainy snu pewien już, że jest prawdziwa i że koszmar był tylko koszmarem, że się skończył, a on jest tutaj i teraz i nie grozi mu powrót do tamtych czasów. Nie spał już niczym kamień, niedługo zacznie świtać i będzie trzeba wstać...
Sing Lung drzemała lekko. Nie pozwoliła sobie na zbyt głęboki sen. Trwała raczej tak na granicy półświadomości. Zresztą jej własne myśli i tak nie pozwoliłby jej na spokojny sen. Wyczekiwała świtu... Było jej dobrze... wygodnie... i leniwie... i właśnie dlatego obawiała się poddać zupełnie zmęczeniu i braku czujności. Serce mężczyzny biło spokojnym, równym rytmem... Ich ciała przyjemnie dzieliły się swoim ciepłem... nawet przez materiał. Jego chyba nawet bardziej. Naprawdę był niczym mały żeliwny piecyk! Chyba nie miał gorączki? Przejechała mu lekko palcami po umięśnionym ramieniu. Mogła sobie na to pozwolić... Materiał... Cienka, lecz zadawalająca li bariera... Nie, nie wstrząsały nim dreszcze, nie był spocony ani rozpalony... Po prostu był ciepły... miał szerokie plecy... był duży... był mężczyzną... miał w sobie ogień. Przekonywała siebie, że jedynie czuwa nad jego snem... Że to jest powód tego, iż tej nocy spełniła jego prośbę i nie odejdzie. Nie wiedziała jak sobie poradzić z tym wszystkim. Nie chciała teraz znów rozpamiętywać tego koszmaru sprzed czterech dni. Kiedy słowami zwalił jej Tian na głowę, kiedy doprowadził do krawędzi... kiedy zranił bardziej niż uczynił to którejkolwiek nocy Wang... Jedynie słowami... które wbijały się boleśnie w jej duszę, przenikając wszelkie bariery, chroniące ją do tej pory przed czymś takim. Sapnęła mu w kark... Wyrwało jej się... Nie powinna wracać myślami, teraz i tutaj do tego... To tylko burzy jej spokój i proszę, właśnie dała temu wyraz. Zamknęła usta, nasłuchując w napięciu czy się nie obudzi i prawie dusząc się od tego, bo krew i serce wcale nie miały ochoty poddać się wolniejszemu rytmowi, który próbowała im narzucić... W końcu musiała odetchnąć. Powolutku i najciszej jak mogła wypuściła powietrze. Chyba się udało... Nagle Arechion mruknął coś przeciągle, poruszył się lekko na poduszce... O mało nie zacisnęła mu dłoni na ramieniu kiedy nieoczekiwanie dotknął jej nogi. Tian! Dobrze, że wyżej... Że nie stopy! Czcigodna Matko, o nie, chyba się budzi! Zamknęła oczy i całą sobą starała się sprawiać wrażenie, że śpi. Że nic nie czuje, że z niczego nie zdaje sobie sprawy. Nie widziała, ale czuła jak obraca się i delikatnie zsuwa ją ze swoich pleców. Nie otwieranie oczu i zachowanie sennego spokoju było dla niej torturą. Ale była przekonana, że jak tylko by spróbowała zerknąć, to napotkałaby jego spojrzenie! Na pewno leżał tam i wpatrywał się w jej twarz jak mieli to w zwyczaju wajgureni! Wykorzystała sposobność i niby w półśnie obróciła się na bok, plecami do Białowłosego i nieco skuliła. Już nie było jej tak ciepło jak gdy na nim leżała... Coś robił za jej plecami... Zabrał kubrak... Przebiegł ją dreszcz. Ale za chwilę nakrył ją skórą, lecz nim pozwoliła sobie na odprężenie i uczucie ulgi, dotknął jej twarzy. Poczuła ciepło jego dłoni przesuwające się po jej skórze, kiedy odgarniał jej włosy... I nagle zdała sobie sprawę z uczucia o wiele większego gorąca... Tam gdzie spoczęło jego ramię... Objął ją od tyłu. Przyciągnął do siebie. Bliżej. Musnął ustami... Czuła ciężar jego ramienia na biodrze... odrobinę... Bardziej na brzuchu i wyżej przy piersiach... Zrobił to mniej czy bardziej świadomie? Oznaczało coś czy to tylko jej wyobrażenia? Ale przecież lekko ją pocałował... W głowę... ale... pocałował... Chciał tego? Nie przyduszał jej, ale teraz trudno by było jej uwolnić się spod jego ręki bezszelestnie i nie budząc go... To była klatka... więzienie... Ale nieoczekiwanie miłe więzienie, z którego tak do końca w tej chwili, tej nocy nie pragnęła się uwalniać... Czy jako mężczyzna oczekiwał czegoś po niej? Nawet jeżeli nie w śnie mówił co innego i kontrolował się? Czuła jego oddech we włosach... Wciąż spokojny... Próbowała z mroku wyłonić kształt jego rąk. Jedną miała niemal przed oczyma, drugą za głową nieco w górę... Powiodła palcami po jego dłoni pod piersiami, dotykiem określając to, czego nie była w stanie wzrokiem z powodu panującej ciemności. Wcześniej, gdy przebudził się z koszmaru, gdy dotykał gorączkowo jej ciała, błędnie uznała, iż to pożądanie... A on szukał jedynie pocieszenia, bezpieczeństwa, które mogła mu dać jako kobieta i nie jako kobieta jednocześnie. Ale teraz... Tamten sen odszedł. Nie mącił mu umysłu, nie szukał dłońmi ran na jej udach czy piersiach... Czego szukał? Jedynie jej ciepła czy może powinna wykazać się intuicją konkubiny samego Wanga? Przynieść mu ukojenie także i tym sposobem? Pomóc odzyskać utracone czi... Pozwolić zatracić się w odczuciach, które oczyszczają duszę i umysł mężczyzny, jednocząc go z siłą wszechświata, kiedy nic innego dla niego nie istnieje? Jej dłoń powędrowała do brzucha. Mogłaby... Mogłaby tej nocy pozwolić sobie... jemu... Bez napięcia, niepokoju, jak tylko by chciał, aż odnalazłby ukojenie... Nawet tak jak... jak tam w pałacu... gdyby tego potrzebował. Pozwoliłaby mu, panując nad swym ciałem, żeby tylko nie dać mu odczuć tego co mogłaby poczuć...
Ale czy tak by to pojął? Czy uznałby to za proces leczenia, czy za... jej pragnienie? Nie chciała myśleć o uczuciach... Nie chciała roztrząsać tego, zastanawiać się czego ona chce... Czy po prostu własne ciało ją oszukuje? I umysł? Z kobiecej tęsknoty? Mijał chyba rok odkąd obejmowały ją ramiona Airen... Mimo iż zdawał się ją szczerze kochać, był czuły, a ona starała się całą sobą mu to odwzajemnić... a raczej.... Odpłacić. Tamto niewiele się dla niej liczyło... Niemal równie niewiele jak jedna, druga... zapłata podczas ucieczki za Ścianę... Czy Białowłosy zdawał sobie sprawę kim była? Co oznaczało być konkubiną? Czy FLee mu o tym mówiła? A Feniks? O tym nie mógł mieć pojęcia... Wiedział o córkach... Ale nie o wszystkim innym... Jako mężczyzna potrafi to zaakceptować? Nie wiedziała... I że jej ciało i dusza nigdy nie będą należeć tylko do niego? A on? Nie miało dla niej znaczenia czy czekała na niego w domu żona i dzieci... Czy byłaby pierwszą czy ostatnią... I tak nie będzie żadną... Nie, jeżeli uda jej się wykonać zadanie... Czy ma syna? Czy potrafiłaby mu go dać gdyby tego od niej chciał? Nie chciała ponownie przeżywać tej niepewności, tego przeraźliwego uczucia bezsilności i zimna, bo nawet już strach nie pozostał... kiedy leżąc osłabiona w połogu, patrzyła jak Airenowi pokazują córki... Bliźniaczki... Kiedy czekała na jego gest... Oznaczający śmierć, jeżeli nie jej to ich... Czy naprawdę je kochał, czy może strach przed Sifu powstrzymał jego rękę? Nie dowie się... Nie mogła rozmawiać o tym z mężczyzną... Nie... Nie tej nocy... Nie tak...
Poczuł jak jej palce pobłądziły po jego dłoni. Jej dotyk był bardzo delikatny, ale ciepły i taki... Przyjemny. Nie spała więc... On ją obudził? Czy coś innego? Chwilę później jej dłoń powędrowała w stronę jej brzucha... Myślała o czymś, o dzieciach? O swoich córeczkach, które jej zabrano? Nornil... To musiało boleć... Przeraźliwie boleć... Arechion nie wyobrażał sobie bólu jaki przeżywała w związku z utratą swoich dzieci, powinna je wychowywać, cieszyć się z tego jak stawiają pierwsze kroczki, zaczynają mówić i wyciągają do niej swoje małe rączki by się poprzytulać i powygłupiać... Zapewne za nimi bardzo tęskniła, ale czy dane jej będzie je odszukać i odzyskać? Czy pragnęła tego? Czy może bała się, że nigdy ich już nie zobaczy? A może pragnęła kolejnego dziecka, które wychowałaby na swój sposób, przy własnej piersi... Którego nikt by jej nie zabrał...
Jej ręka została już na brzuchu... Może to nie o dzieciach myślała? Może przyszedł czas na jej księżyc? Cokolwiek to było nie pozwalało jej dalej spać... Chciał ją ukoić... Przyłożyć dłoń do jej brzucha, poczuć pod palcami jego kobiecą miękkość i jednocześnie lekką twardość..., ogrzać, wymasować, jeżeli czuła ból... Ale zdusił tę chęć... Mogłaby źle zareagować na tak dosłowny gest z jego strony albo zrozumieć go jako żądanie od niej czegoś... A tego nie chciał. Ale tyle chyba mu wybaczy... Nie odsunie się, nie przestraszy... Jego ręka szybko odnalazła jej i spoczęła na niej... Kciukiem błądził po wierzchu jej dłoni, palce schował pod i delikatnie ścisnął, dając jej do zrozumienia, że jest tutaj, że zawsze będzie... Zrozumiała gest? Czy powinien dać jej tego lepszy wyraz? Mruknął cicho, wtulił twarz bardziej w jej włosy aż nosem dotknął jej szyi. Musnął ją ustami tuż pod uchem. A potem uniósł się na boku i wolną ręką odgarnął jej włosy na bok, starając się prawie nie dotykać jej szyi, żeby jej nie speszyć. Westchnęła. Zesztywniała lekko. Wyraźnie się zlękła jego dotyku... Szybko zabrał rękę. Miał świadomość, że może przekroczyć delikatną granicę... Że nie powinien tutaj jej tak bezceremonialnie dotykać. Dla ludzi wschodu było to jak dla zachodu publiczne obnażanie się... Zachęta... Uwodzenie. Miała bardzo ładną, smukła szyję... Miał ochotę przejechać po niej opuszkami palców od linii szczęki aż po obojczyk... Widzieć jak ją to rozpala... I znów pocałować... ale mocniej... Przywrzeć ustami i językiem. Opanował się. Nie zrobił już żadnego gestu więcej. Tylko pozwolił sobie na przyglądanie się jej. Już wiedziała, że nie śpi, mogła z nim porozmawiać, jeśli czuła się na siłach, powiedzieć mu coś... poprosić, wyjaśnić... A może wróci do snu? Może uda mu się ją przekonać w jakiś sposób, by podrzemała jeszcze choć chwilkę, do świtu zostało jeszcze trochę czasu, powinna korzystać z tych ostatnich chwil odpoczynku... Czeka ich kolejny długi dzień w drodze, wieczorem będzie wykończona.
Nie odzywała się jednak... A on wiedział, że nie śpi, czuł to.
- Stało się coś? - zapytał szeptem, mając bardziej na myśli to czy przypadkiem znów nie popełnił jakiegoś błędu i nie uraził jej.
Nie widział jej twarzy, niedobrze... Ale jeśli odpowie w jakikolwiek sposób pozna czy jest dobrze czy źle. Chyba... Zazwyczaj rozpoznawał...
Leżąc tak tutaj, z nią tak blisko... Ciekawe czy by tego chciała... Czy pozwoliłaby mu ofiarować jej coś pięknego, niezwykłego... Rozkosz... I milion samych miłych uczuć dla ciała i duszy w jednej chwili... Jak to było w jej kraju? Czy w łóżku musiała usługiwać tak jak normalnie? Do tej pory zdążył zauważyć, że jego pomocne gesty bardzo ją zaskakiwały, że to ona była przygotowana na pomoc jemu. Zaskakiwał ją mile czy nie? Jak zareagowałaby gdyby to on dawał jej rozkosz, czerpiąc samemu z tego ogromną przyjemność? Uciekłaby? Znów groziła? <jak> Czy może poddałaby się temu bez reszty...
Tian! Obudziła go... Tym nierozważnym gestem ręki... Mruknął cicho, wtulił się bardziej w jej włosy... aż... aż lekko westchnęła gdy dotknął jej szyi. Ustami! Potem poczuła chłód na szyi... włosy już jej nie skrywały... Prawie jęknęła... Ale też spięła się w sobie... To było delikatne muśnięcie. Niewinny dotyk poprzez rozespanie... Nic więcej... Nie poczuła jego wszystkich palców, całej dłoni... Nic jej nie groziło. Nie robił jej krzywdy. Rozumiała to... Jednak... Pragnęła tego dotyku w tym miejscu... nie raz... i bała się go... jej umysł za każdym razem reagował tak samo... Wszystko jedno jak bardzo była świadoma tego gdzie i kiedy się znajduje... Tego jednego nie potrafiła w pełni opanować, stłumić, wykorzenić. Uznała to za część przysięgi i powinności biren. Za każdym razem gdy pojawiło się to dławiące ją uczucie, pamiętała dlaczego... i tym bardziej służyła. Poczuła jak obejmuje jej dłoń swoją... Kciukiem błądził po jej wierzchu, palce schował pod nią i delikatnie ścisnął. Drgnęła. Mimowolnie przesunęła jedną nogę, prostując ją aż po czubki palców... Szybko znów ją zgięła, przyciskając jedno kolano do drugiego... Co też ona wyczynia!
Ciało nie przypominało o sobie przez te wszystkie dni wędrówki przez tajgę... Nie liczyło się. Nie istniało inaczej niż jako skóra, mięśnie, ścięgna... Nie myślała inaczej i nie czuła inaczej. Może to zmęczenie... może zimno... może jej umysł i lata opanowania. Nie czuła prawdziwej potrzeby, pragnienia, tęsknoty... Aż do teraz... Wystarczyło by mężczyzna jej dotknął? Tutaj, w tym miejscu, w tym świecie, tylko tyle wystarczyło by traciła kontrolę... Może to wszystko nieprawda? Może i jej i jemu tylko się wydaje... podobni do siebie... daleko od domu... jeden, dwa koszmary... i tylko tyle. Gdzie indziej i kiedy indziej tak by się nie wydarzyło... Czy znów jedynie dokonuje wyborów jak Feniks, czy coś się zmieniło?
Uwolniłaby jego od tęsknoty ciała czy tak naprawdę siebie? Wystarczyło by przesunęła dłoń niżej... Też by to poczuł. Wiedział już, że nie śpi. Że uczyniła to świadomie. Na pewno odczytałby właściwie. Ten dotyk na szyi... Nie mogła mu powiedzieć... Mówił, że może. Nie chciała! Nie chciała by wiedział, że ją przeraża... By sam się tego obawiał i próbował się kontrolować, zamiast oddać się w pełni sprowadzaniu deszczu i chmur. Nie miał wiedzieć, że czyni cokolwiek dla niej, że to nie on się liczy... Że jest coś źle... Poradzi sobie. Zawsze sobie radziła. To nie ma znaczenia, żadnego znaczenia. Na pewno nie jest taki sam... Taki był tylko jeden mężczyzna, który brał ją do swojego łoża przez rok, dwadzieścia lat temu... A potem nigdy już nie pozwoliła by był drugi taki. Mogła wybierać. Nawet Airen... Gdyby spróbował... nie poddałaby się temu. Ale nie kochała go... A tutaj... Przecież sama mówiła, że mogłaby mu zaufać, pozwolić... Ale czy jej ciało by jej samej pozwoliło? Nie zdecydowała się. Stłumiła wszystko w sobie. Nie. Jeszcze nie czas. Gdyby on sam chciał... Powiedział jej to... Dał jej do zrozumienia, że tej nocy tego sobie życzy dla siebie. Pomogłaby mu, nawet gdyby w końcu wbrew samej sobie. Czuła go na swoich plecach. Nie całego... Zbliżał się ranek... Czy on wiedział o tym? To byłby tylko odruch, czy to ona by... Jej umysł był rozdarty... Wciąż pamiętała te słowa... Zmrażały ją. To co wtedy tam czuła... Chyba... chyba, naprawdę była gotowa przejechać ostrzem po szyi... Oszalała! A Sifu? A Xena? A Qin? Nie mogła sobie pozwolić na taką ucieczkę! Na tak łatwe uniknięcie strachu, bólu i konsekwencji!
- Stało się coś? - zapytał szeptem.
- Nie. Nic takiego - uspokoiła go również szeptem. - Tylko zaraz będzie świtać... Mówiłam, że nigdzie nie pójdę przez noc... Jesteś już spokojny. Jest ci ciepło, ogrzałam cię... Ty mnie też... Mogłabym spać... ale chyba już czas. Arechionie puścisz mnie? - spytała, starając się zapanować nad głosem by nie usłyszał w nim nic z tej tęsknoty. Nic z niemej prośby... Jej ciała, które nie do końca pozwalało jej na świadomą rezygnację i pragnęło by nie pozwolił jej odejść. Nie teraz! Nie tak! Gdyby mogła uderzyłaby się pięściami po udach! Po pośladkach! Nie, nie tak, tak byłoby niedobrze... Jeszcze lepiej... gorzej... Tian! Musi wstać, musi wyjść przed świtem. Ochłonąć.
Westchnął głęboko... Bardzo głęboko... Na pewno poczuła jego ciepły oddech na swojej szyi, ale nie potrafił tego powstrzymać. Było mu nieziemsko dobrze, idealnie. Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak wiele dla niego uczyniła... Ale faktycznie, zaraz zacznie świtać, a ona pewnie chciałaby iść do siebie, przebrać się i uszykować do drogi. On też powinien wstać. Ogolić się, zacząć znów trenować. Biodro praktycznie się zagoiło, odpuszczał sobie treningi do tej pory, kondycja została nieco osłabiona... Ale teraz mógł już spokojnie wykonywać nogą wszystkie ruchy, powinien popracować nad sobą.
Wiedział, że nie powiedziała całej prawdy. Spięła się gdy chwilę wcześniej dotknął jej szyi. Poczuł to... Zaniepokoił się. Czy ktoś... Chciał ją kiedyś zabić? Przez uduszenie? Dlatego tak się tego bała? Mogła udawać, że jest inaczej, że to nic takiego, ale on wiedział... Czuł, że coś jest nie tak. Wiedział też, że ta strefa jest bardzo podatna na dotyk, delikatny dotyk, muśnięcie, pocałunek... Nawet na sam oddech. Szczególnie u Azjatek. I stopy... Pamiętał. Mógłby pomóc jej się odprężyć, zapomnieć o tym co ją spotkało, pokazać, że on nie zrobi jej krzywdy, ale jak to zrobić? W jaki sposób przekonać ją, że z jego strony nie grozi jej niebezpieczeństwo? Mówiła coś o zaufaniu... Że może by umiała mu zaufać, ale w jakiej kwestii? Której? Mówiła o zbliżeniu czy po prostu o zwykłych gestach, słowach... Powinien spytać? Może lepiej nie... Nie chciał by znów go skrzyczała i przestała się do niego odzywać... Bolało go to co jej zrobił przez swoją niewiedzę i głupotę...
- Sing Lung... - szepnął unosząc głowę i kierując słowa wprost do jej ucha - Proszę cię... Jeśli robię coś nie tak, a ty możesz powiedzieć mi co... Zrobisz to? Nie chcę cię krzywdzić, nigdy więcej.
Nachylił się nad nią i pocałował ją w policzek. <ma>
Jego usta na jej policzku. To takie... nieprzystojne! Bardzo! Pocałunek, nawet taki... Ale są tutaj, w szałasie, nikt tego nie widzi. I nie zobaczy, o ile tylko zdoła z niego wyjść! Odpowiednio wcześnie, zaraz!
Nie golił się jeszcze... Może powinna mu to zaoferować? Nie bałby się tego? Widział jak posługuje się ostrzem, jak zabija bez zbędnych emocji... Widział jak trzymała nóż na własnym gardle... Mocno. Do pierwszej krwi...
- Też tego nie chcę... - odparła nie wyjawiając czy ma na myśli siebie samą czy jego i siebie. - Nie krzywdzisz mnie. Nie ty... Nie teraz. Ty... chyba... tak byś nie robił... nie specjalnie, chyba w to wierzę... To nie ma znaczenia co ja czuję i dlaczego, nie myśl o tym Arechionie. Nie fizycznie... rozumiesz? Tylko... byle nie... tak jak wtedy, tam, dobrze? Jeżeli... teraz... byś chciał, ja... mogę... to dobry czas, nie musisz się obawiać... znam swoje ciało, wiem, kiedy mogę....
No jak się nie liczy co ona czuje? I dlaczego? Liczy się! Bardzo się liczy! To głównie o nią chodzi! Jeśli ona będzie czuć się źle, będzie się spinać, to on wolałby wiedzieć co się dzieje... Czemu tak... Czego by nie zrobił...
Nie tak jak wtedy? Tam? O co chodzi? O to jak ją uraził kilka dni temu? Ale teraz jej nie krzywdzi, nie on... Więc kto? Ktoś z jej przeszłości? Dobry czas? Ona może, on ma się nie obawiać konsekwencji? A więc myśli o tym... O zbliżeniu... Ale czy tego chce? On nie weźmie jej wbrew jej woli, nie czułby się z tym dobrze... Mógł mieć jedynie nadzieję, że kiedyś mu powie co się stało... co ma robić by się nie obawiała niczego...
- Sing Lung, nie wbrew twojej woli. Nie chcę byś uległa mi tylko dlatego, że ja... że mężczyzna tego chce, rozumiesz? I... - tak, chciał tego, pragnął jej, nie tylko tak, bo po prostu mu się podobała, była kobietą, a on żadnej dawno nie miał... że działała na niego... Pragnął jej bliskości i tego by zatraciła się w tym co by jej dawał, a ona jemu. Nie z obowiązku, nie z zachcianki ciała, nie z wyrafinowania. Ale wewnętrznej potrzeby odczucia szczęścia bardziej niż tylko samo fizyczne zadowolenie, zlikwidowanie napięcia pomiędzy nimi... - żebyś nie myślała czego ja chcę, czy chcę, czy powinnaś, ale żeby to było twoje, szczere, tyko twoje pragnienie. Ciebie całej, a nie części ciebie... która każe ci być posłuszna czy mniej świadoma. - powiedział spokojnie, puszczając jej dłoń i gładząc jej włosy na czubku głowy - To powinno być... Przynosić rozkosz obojgu... Inaczej będzie wymuszeniem, gwałtem, a tego nie zrobię. Dla mnie liczy się to co ty czujesz i czego pragniesz, ale wciąż nie znam granicy, nie wiem o czym możesz rozmawiać, a o czym nie. Nie będę cię zmuszać do wytłumaczenia mi, mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś zrozumiem albo sama mi to powiesz, z własnej woli... - westchnął, nie chciał by odchodziła, ale nie mógł jej trzymać w nieskończoność - Czas... Wstać. Muszę się ogolić.
Na dworze wciąż było ciemno, nie będzie widział dokładnie gdzie się goli i czy dokładnie, ale... Mus to mus. Później może trochę potrenuje by oczyścić umysł z tych wszystkich myśli i pragnień chociaż na moment. By znów się uspokoić.
Usiadł na posłaniu, przeciągnął się lekko i przeczesał włosy palcami. Zdjął koszulę i założył tę, w której podróżował.
Wytłumaczenia? Czego? Przecież... On nie wie, nic nie wie, opanowała się... Zauważył? Nie, mężczyźni tego nie zauważają... Nie zauważali... Ale on... jest inny... Taki dziwny... I taki przez to... dla niej niebezpieczny. Nie fizycznie... psychicznie, bo nie wiedziała co sama zrobi... Ma cała sobą wiedzieć czy tego chce... Nie mówił do końca o uczuciach... To dobrze. To co mówił było dla niej jasne, jak instrukcja, jak prawidła, wiedziała co ma robić. Nie wymagał od niej mówienia co czuje i jak, jedynie pewności w swoich pragnieniach, mimo tego co on będzie chciał. Ale i tak dobrze, że zmienił temat... Chwyciła się go jak nie przymierzając, właśnie tonący obosiecznej klingi...
- Dai Goh... Pozwól... Jeżeli się zgodzisz... Mam odpowiednio ostre narzędzia do tego... Kuchenne, ale radzą sobie dobrze z kośćmi, włosiem... I wypolerowane miedziane lusterko, używam go przy zaplataniu warkocza. Wstanę, ogarnę się i gdy będzie już światło, chętnie pomogę ci pozbyć się porannego zarostu na cały dzień...
Białowłosy spojrzał na nią śmiejąc się.
- Niezłe ostrze - stwierdził - W takim razie myślę, że można je wypróbować, ja wezmę krem... Lusterko? Właśnie zawsze się dziwiłem jak wy to robicie, że pleciecie takie długie warkocze same. Jeśli zechcesz, zaplotę ci kiedyś kłos, często bawiłem się włosami siostry, wiem jak to się robi.
Zawstydziła się. Mężczyzna dotykający jej włosów... Publicznie? Zaplatający jej warkocz?! Nie do pomyślenia... Owszem, każdy Han umiał to sam robić, bo mężczyźni także nosili warkocze i bardzo fantazyjne i skomplikowane dworskie fryzury, ale, żeby któryś sam... z siebie kobiecie?! Bawił się włosami siostry? Zdumiała się... Jej bracia co najwyżej za włosy siostry ciągnęli, a nie pletli im warkocze... Co za dziwaczna jednak kultura... Od tego są inne siostry lub służki... Może kochanek lub mąż, może... choć też o tym nie słyszała, że ktoś chciałby... miałby ochotę pobawić się tak włosami swej kobiety... Ale to przy bliskości, w uniesieniu, gdy patrzą na siebie i mogą bez skrępowania dotykać... Ale nie tak, nie w codziennej czynności. Mężczyznom warkocze pletli służący częściej mężczyźni niż kobiety. Głowa była tabu, świętą częścią... Należało jej dotykać z odpowiednim szacunkiem i z zachowaniem li, a nie tak dla zabawy tylko... Już prędzej by uwierzyła, że plótł warkocze koniowi na ogonie!
- Dziękuję Arechionie. - odparła tylko, unikając wzrokiem patrzenia na jego tors kiedy zmieniał koszulę... Czym prędzej założyła buty, złapała swój kubrak i wydostała się z szałasu. Na dworze narzuciła okrycie i trzęsąc się z zimna i chyba emocji, przebiega truchcikiem do swojego namiotu i skryła się w nim.
Popatrzył za nią, na twarzy miał uśmiech. Dobrze, że nikt go teraz nie widział, pomyślałby, że zrobili coś nieprzystojnego, a on wolał zachować takie rzeczy w sferze intymnej.
Warkoczyk jednakże, jeśli będzie tego chciała, zaplecie jej na osobności. Doskonale wiedział jak wielką wagę przykładali do włosów. Dlatego nie wykonywał w stronę jej głowy żadnych gwałtownych ruchów, pozwalał jej się oswoić z jego delikatnym dotykiem na jej głowie. Nie klepał, nie drapał... Muskał tylko, masował, był nad wyraz ostrożny.
Jako dziecko, gdy zaplatał siostrze różne dziwne kitki, warkocze, kłosy czy koki też był ostrożny, ale nie jak mężczyzna tylko zwyczajnie, jako brat. I też nie robił tego totalnie publicznie... Zazwyczaj przy matce, chciał się tego nauczyć by w przyszłości móc to wykorzystać. Jego siostra za to robiła mu różne zabawne, sterczące na wszystkie strony palemki. Biegał później po wiosce udając wielkiego wojownika i pomagając innym w różnych zwykłych czynnościach. Zabawiał w ten sposób starszyznę, nie wstydził się tego, że wyglądał komicznie.... Uśmiechnął się wspominając tamte czasy, zmienił spodnie, uszykował rzeczy do golenia, po czym wziął miecz i wyszedł z szałasu. Udał się na bok, tak by między gałęziami widzieć czy ma już skończyć czy nie i rozpoczął trening.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 10:50, 07 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
GOLENIE
Położył miecz na ziemi. Obok niego położył krem, bukłak z wodą i niewielki ręcznik. Oddalił się kawałek. Zamknął oczy, skoncentrował się na odgłosach natury. Musiał się z nią zespolić, wyciszyć myśli i oddech... Jak tylko był gotów zaczął się rozciągać. Powoli, dokładnie, z pełną gracją i zachowaniem równowagi. Wyciągnął ręce przed siebie, zrobił nimi łuk nad głową, nogi miał rozstawione w pozycji kokutsu daichi. Zrobił kilka wolnych pchnięć oicuki na wyimaginowany tors przeciwnika. Dokładnie w jodan i chudan. Na gedan wyprowadził spokojne kopnięcie mae geri, zarówno jedną jak i drugą nogą. Nie było to w niczym podobne do kata jakich się uczył. Były to zwykłe ćwiczenia mające na celu rozgrzanie jego mięśni i ścięgien. Miał się przygotować na prawidłowy trening, z mieczem.
Odetchnął głęboko, kilka razy. Zamknął oczy, ponownie je otworzył i wykonał kilka szybszych ciosów i kopnięć, z wyskokami tym razem. Biodro nie odezwało się ani razu. Uśmiechnął się w duchu i kontynuował trening przez około dziesięć minut. Później wziął do ręki miecz. Pochwę odrzucił na bok, klingę uniósł do góry i zrównał z linią nosa. Przyjrzał się jej. Zamknął oczy, ujął miecz w obie dłonie, następnie szybkim ruchem przeniósł go nad głowę, stamtąd w bok i sieknął parę razy. Zaczął obracać nim w ręce, z ogromną precyzją przerzucał go wkoło pasa i manewrował nad głową. Czuł lekki podmuch od jego ruchów i słyszał jak klinga tnie powietrze. Nie liczyło się teraz nic innego. Tylko on, ten miecz i pustka. Zaczął zadawać bardzo szybkie ciosy wyprowadzane w powietrze. Z wyskokami i przewrotami. Z użyciem drugiej ręki oraz nóg. Ciął, siekał i pchał. Nie było ciosu jakiego by nie wyprowadził, zarówno jedną jak i obiema rękoma. Ta część treningu zajęła mu więcej czasu... Nie zwracał uwagi na otoczenie, oddał się temu bez reszty. Świat nagle nie miał dla niego granic, poczuł jakby mógł wznieść się w powietrze, bardzo, bardzo wysoko, sięgnąć nieba... Sięgnąć słońca... Czuł przepływającą przez jego ciało energię, biodro wciąż się nie odzywało, kompletnie o nim zapomniał. Pobiegł kawałek, wyskoczył w tygrysim skoku i zrobił przewrót wyobrażając sobie, że zaraz ląduje tuż przy nogach przeciwnika. Wyprowadził cios na wysokości scięgien achillesa i przesunął miecz w bok niby je przecinając. W końcu stanął wyprostowany, klinga miecza znów zrównana z linią nosa, oczy zamknięte. Odetchnął kilka razy głęboko. Trening skończony. Odwrócił się by podejść do porzuconej wcześniej pochwy i schować w nią miecz i wtedy ją dostrzegł... (SL) Długo tak już stała? Czekała na niego? Nie zauważył jej... Nie wyczuł jej obecności... Był nieco zziajany, szybko uspokoił oddech, Odgarnął włosy z czoła i przeczesał je palcami do tyłu.
SL bedzie troche widziala tgo treningu, potem sobie popisze co mysli. Oczywiscie bede sobie patrzyla na intro wiedzmina i nie ma zmiluj
nie bedzie tego znala od siebie, ale bedzie wiedziala ze to karate walka pustej dlon, mnisi japonski uczyli sie od jej mistrzow i widziala jak oni sie ruszaja. Zreszta domysli sie, ze cos z nippon to musi byc.
On trenuje, ona przygotowuje wszystko.
zrobila male palenisko rozpalila ogien gtuje wode w imryczku
troche wody w misce obok i wrzucila do niej rozgrzany kamien
rozlozyla derke na kamieniu
wyplukala peczek wlosia z konskiego ogona i zwiazala go silnie czerwona nicia, poczym wlozyla do miski z nagrzana woda, zeby zmiekl
kawalek płotna użyje jako ręcznika, czekala aż woda sie zagotuje, gdy to sie stalo zalala materie wrzątkiem, i poozyla na kamieniu ktory wystawl z woka, zeby lekko ochlonelo. Czekala az do niej podejdzie.
Uśmiechnął się i skierował w jej stronę swoje kroki. Miecz schował do pochwy, która leżała nieopodal rozpalonego przez nią małego ogniska. Sięgnął również krem i ręcznik, które położył przy jej rzeczach. Z bukłaka chlusnął sobie trochę wody na włosy i potrząsnął głową. Nie zmarznie przy ogniu, mógł sobie na to pozwolić. Szybko wyschną.
- No... to jak się za to zabierzemy? - zagadnął.
- Proszę... usiądź. - wskazała mu derkę rozłożoną na kamieniu.
Kiwnął głową i zrobił jak prosiła.
Sing Lung wzięła czarkę z zaparzonym chwilę wcześniej rumiankiem, który wzięła z jego sakwy. W zimnym powietrzu poranka, szybko wystygł, ale stojąc w woku z nagrzewającą się wciąż wodą od kamienia, był wciąż ciepły, a nie lodowaty.
Roztarła ręce żeby skóra się rozgrzała i polewając sobie porcjami na dłoń napar z rumianku zaczęła powolnymi, ale pewnymi. kolistymi ruchami wcierać mu go w policzki, brodę i szyję.
Zbliżyła się do niego i zaczęła coś mu wsmarowywać tam gdzie miał zarost. Rumianek...
- Em... Sing Lung, mam taki krem, o tu - nachylił się i pokazał jej słoiczek, otworzył go by jej oczom ukazała się gęsta, zielonkawa zawartość - Zaraz się tym posmaruję, zmiękcza włosie i chroni skórę.
- Tak, wiem Arechionie - uśmiechnęła się do niego. - Użyję go. Ale najpierw pozwól mi poczynić niezbędne przygotowania. Goliłam nie raz mężczyznę, chyba powinnam już wiedzieć co najpierw, a co potem. Wzięła od niego słoiczek i odstawiła na bok. Podjęła wcieranie naparu z rumianku aż nie zużyła całego.
Wyraźnie się do niego uśmiechnęła. Jak ładnie... Uniósł jedną brew i poddał się temu co robiła.
- Jak sobie życzysz - uniósł ręce w poddańczym geście i roześmiał się, przez chwilę, pozwalając by robiła co uważa za słuszne. W końcu, jak sama mówi, zna się na tym.
Sięgnęła po płótno z woka i przytknęła je na moment do własnego policzka, sprawdzając czy nie za gorące lub za zimne. Polała jeszcze odrobiną gorącej wody z imbryka i zadowolona z odczucia zawinęła mu na całej twarzy.
- Nie obawiaj się, że nic nie widzisz. Nie będę robić... niczego czegoś byś sobie nie życzył. Nagrzany i mokry materiał zmiękczy włosy i spulchni skórę. Ja w tym czasie rozrobię tę zieloną maść.
Położyła mu na twarzy przyjemnie ciepły materiał. Wyszczerzył zęby jak tylko nim go nakryła. Ciekawe co ona tam miała zamiar... Szykować... Coś stukotało, syczało... Coś chyba rozcierała w moździerzu... Słyszał też jak przelewa wodę... Po chwili usłyszał jak... Ostrzy nóż...
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram, i tak bym nie widział gdzie iść - rzekł.
Przysunęła zawartość słoiczka do nosa. Miała nawet przyjemny zapach... aloes znała, reszty nie bardzo, coś słodkiego. Na pewno z tłuszczu. Trochę stwardniał. Wstawiła słoiczek do woka, do wody, dolała wrzątku. Podmieniła kamień na rozgrzany, stary wrzuciła do ogniska. Zasyczało.
Czekając aż maź trochę się rozpuści zebrała nadpalonego czarnego drewna z ogniska, wrzuciła do drewnianego moździerza i roztarła drobniej. Na tyle by dobrze się połączyło woda i nie drażniło skóry. Opłukała ręce i sięgnęła po zawiniątko leżące do tej pory przy woku. Wyjęła mały, ale bardzo ostry nożyk z kościaną rączko. Bardzo ostry. Sprawdziła palcem ostrze. Może przyda się jeszcze trochę go naostrzyć, w końcu ma ciąć, a nie zeskrobywać tylko. Zaczęła nim przeciągać bokiem po kamieniu, polewając co jakiś czas odrobiną wody i sprawdzając ostrość. W końcu zadowolona opłukała go dobrze i osuszyła kawałkiem materiału. Maź już miała konsystencję kremu.
Przełożyła jej nieco to do pustej czarki po rumianku i zaczęła mieszać prowizorycznym pędzelkiem z włosia aż zrobiło się gładkie, dobrze wymieszane i cieplejsze. Była gotowa.
Podeszła do Arechiona i zdjęła mu płótno z twarzy. Znów położyła je na kamieniu. Sięgnęła po czarkę z pędzlem i zaczęła mu nakładać to mazidło na twarz, pod włos. Zostawiła by się trochę wchłonęło. Odstawiła czarkę i sięgnęła po nożyk.
Zdjęła mu z twarzy płótno i od razu zabrała się za rozprowadzanie kremu. Codzienna czynność w niecodziennej formie, miło. Uśmiechnął się znowu, bezwiednie. Pędzelek... Dziwne uczucie, przyjemne... Trochę go łaskotało, nie był przyzwyczajony do takich uroków... No tak to go jeszcze nikt nie golił... Nawet FLee.
Nic nie mówił, nie wiedział nawet o czym mógłby z nią teraz rozmawiać... Po prostu siedział i pozwolił by robiła co uznawała za słuszne, chyba jej się to podobało. Poczuła pewną kontrolę. I dobrze, tak powinno być. Nie jest gorsza niż on, jest jemu równa. Czasem ona ma rację, czasem on, a czasem potrzeba kompromisu. Ale zazwyczaj, są równi i ona powinna to zrozumieć. W jakiś sposób musi ją do tego przyzwyczaić.
Jego serce ścisnęło się i podeszło mu do gardła, gdy zobaczył nóż... TEN nóż! Nie mógł oddychać... Na pewno zrobił się blady... Czemu ona ma tutaj ten nóż? Czy wciąż chce się zabić? A może jego? Ale... Gdyby chciała to zrobić to już by to zrobiła... Spojrzał na nią pytająco, starał się ukryć przerażenie jakie w nim teraz tkwiło... W nocy, rano... Wydawało mu się, że wszystko jest w porządku, że mu wybaczyła... Chociaż odrobinkę... Dogadali się przecież, dlaczego więc to robi? Dlaczego przypomina mu tamtą chwilę, w której poczuł się jakby mu dała w twarz... Chwilę, w której znów poczuł się jak kat, jak ktoś kto potrafi tylko krzywdzić...
- Co się stało? Nie życzysz sobie jednak Arechionie bym zajęła się zarostem? – spytała. - Obawiasz się, że moja ręka... Wiem, widziałeś jak walczę... że zabijam, ale nie chcę cię skrzywdzić. Nie śmiałabym... - Nie, nie nie śmiałaby - pomyślała. - nie chce. - Chcę tylko najostrożniej jak umiem ogolić ci twarz...
Przełknął ślinę. Wzroku nie spuszczał z noża, który trzymała w dłoni.
- Nie, nie boję się, tylko... Nóż - szepnął.
Co nóż? No nóż... Czym miała go ogolić jak nie nożem... przecież o tym mówiła w szałasie. O co mu... Popatrzyła na ostrze. Tian! Zrozumiała. To ten nożyk... chyba... Nawet nie pamiętała, nie wiedziała... Jej palce natrafiły na niego po omacku, liczyło się tylko to, że to ostrze, nie patrzyła które... Później też... czy miało to jakieś znaczenie w ogóle... Ostrze to ostrze... Wystarczyłby jej gwóźdź... cokolwiek czym by mogła uszkodzić tętnicę... Tyle, że tym by mniej bolało... Patrzyła na nożyk w milczeniu. Nawet nie drgnął, zresztą czemuż by miał... To tylko... Opuściła rękę. - Tak, to chyba ten nóż... Czy to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nie... jedynie słowa... to czym... To tylko narzędzie. Nie mówmy o tym, proszę... Przynajmniej teraz... Nie obawiaj się. Patrz, ręce mi nie drżą - podniosła obie przed jego twarz, tę z nożykiem również, żeby go uspokoić.
Spojrzał na nią, nie chciała o tym teraz mówić. I dobrze, on też nie bardzo. Przeniósł wzrok na jej dłonie i kiwnął głową.
- Nie obawiam się, to po prostu... Skojarzenie - wytłumaczył szybko - Jestem gotów - uśmiechnął się by udowodnić, że mówi prawdę.
Był gotów już jakiś czas temu, po prostu mignęło mu w głowie tamto wspomnienie...
Wzięła się do pracy. Palcami jednej ręki odpowiednio mocno napinała mu skórę twarzy, by była gładka i ostrze dobrze dotykało skóry, ale nie dociskała go za mocno. Drugą dłonią prowadziła ostrze z włosem, zbierając mazidło i ścinając zarost. Zaczęła od policzków. Od góry w dół... prawy. Przekręciła mu twarz dłonią, teraz lewy. Parę razy. I jeszcze przy uchu... Dobrze. Bardzo ostrożnie szyję... Od linii szczęki. Po prawej, po lewej i najdelikatniej po grdyce. Niech nie przełyka! Nie! Tian, zawsze to robią. Chyba specjalnie. W porządku, nawet go nie drasnęła... Na koniec wokół ust i na brodzie. Ciężko... Jak świńska szczecina, ach... Dobrze, że ten nożyk dokładnie do tego służy... Do golenia świńskiej szczeciny... Powtórzyła całą sekwencję jeszcze raz, ale tym razem pod włos, żeby pozbyć się na cały dzień i silniejszych włosków. W końcu zadowolona z efektu, materiałem namoczonym w zawiesinie lodowatej wody i miału węglowego obmyła mu twarz z resztek mazidła i wytarła do sucha.
Nawet nie drgnął gdy zabrała się do pracy. Jej ruchy były pewne, precyzyjne... Miała przyjemnie ciepłe dłonie, miło było znów poczuć ich dotyk na twarzy. W nocy kilka razy się odważyła na to, ale tutaj... Tutaj nie wahała się, po prostu to robiła. Skoncentrowana na prowadzeniu ostrza. Mógł co jakiś czas spojrzeć na jej twarz, była skupiona. Bardzo skupiona, nawet nie widziała, że on się jej przygląda. Jej piersi znajdowały się praktycznie na wysokości jego twarzy... Gdyby nie ten kubrak... Zapewne były ładne, nie pamiętał jakie były w dotyku, ale dobrze leżały mu w dłoni wczoraj gdy... Sprawdzał czy to na pewno ona. Miała ładnie zapleciony warkocz, mógł się mu dokładnie przyjrzeć. Jak one to robią, że plotą sobie takie coś same na głowie? Mimowolnie przełknął, gdy goliła mu grdykę. Zawsze to robił i czasem się przy tym zacinał, jej udało się nie skaleczyć mu skóry. Ciekawe, bardzo ciekawe...
W końcu ogoliła mu twarz, wymyła i wytarła do sucha. Przejechał dłonią po swoim policzku i szyi, ale gładkie. Sam takiego efektu nie osiągał... Uśmiechnął się z podziwem i prawdziwą wdzięcznością.
- Niesamowite - powiedział - Ostatnim razem byłem tak gładki jako dziecko.
Przyłożył sobie obie dłonie do policzków i przejechał po nich...
Roześmiała się. Żartuje? Przecież to zwykły sposób... Aż zachciało jej się samej sprawdzić i nie zastanawiając się na tym co właściwie robi, sięgnęła mu dłonią do twarzy, objęła policzek... Rzeczywiście... Bardzo... miły... Nawet Airen, kiedy go goliła... czasem... uświadomiła sobie, że nigdy wcześniej aż tak się nie postarała... Stała blisko niego... Siedział na kamieniu. Jej twarz nieco nad jego. Czuła jego ciepły oddech... Tak trochę na szyi... Chciała się odsunąć... Ale...
Uniósł głowę. Była tak blisko niego... widział wilgoć na jej wargach... Czy... Mógłby? A reszta? A pal licho resztę! Dotknął jej ust swoimi. Nie odsunęła się... Po chwili ujął jej twarz w dłonie... Całował ją delikatnie... Jej wargi... Takie delikatne, po prostu... Słodkie! Poczuł jak odwzajemnia pocałunek i odpłynął. Ta chwila, ten moment... To było to...
Uniósł głowę. Ich usta niemal się stykały... Nim pomyślała, nim zrobiła cokolwiek, poczuła że delikatnie ją całuje... Chciała... Chciała... Sama nie wiedziała co chciała! Powinna uciec, odsunąć się, zareagować! Ale nie ruszyła się z miejsca. W jakiś sposób ją to oszołomiło, mimo iż wiedziała doskonale co się dzieje. Chyba pragnęła tego od dłuższego czasu... Tego uczucia, nie zwracania uwagi już na nic... A kiedy objął dłońmi jej twarz, pozbyła się już wszelkiej chęci by się odsunąć. Zaczęła równie delikatnie odwzajemniać ten pocałunek... Poddała się jego wargom, ciepłym dłoniom, przesunęła lekko swoją rękę po jego policzku, szyi... Naprawdę gładki... I taki duży... ciepły... pachniał rumiankiem.
Poddał się tej chwili... Pragnął więcej, oj pragnął, czuł jak krew szybciej mu krąży... Zwłaszcza, że ona zaczęła go dotykać... Tak bardziej namiętnie... Czuł jej dłoń na policzku, na szyi... Musi się opamiętać, nie może sobie na tyle pozwolić... Odwzajemniła pocałunek, taki gest wyrażał więcej niż milion słów... Trzeba przestać, bo posuną się za daleko, bo złamią zasady prywatności, które obowiązywały nie tylko u niej ale i u niego!
Spokojnie przestał ją całować. Nie chciał robić tego nagle, niech się oswaja. Oparł swoje czoło o jej i westchnął głęboko. Czy powinien coś powiedzieć? A może ona zacznie?
- Arechionie... - przełknęła ślinę i zmusiła się do otwarcia oczu. Trochę szybciej oddychała... - Arechionie chyba dawno... nie goliła cię żadna kobieta... - powiedziała, próbując obrócić to nieco w żart. Dobrze, że przestał... Bo ona... Sama nie wiedziała co by zrobiła. Tian! Wiedziała, bardzo dobrze wiedziała! Pozwoliłaby mu na wszystko, czego by tylko chciał! Ale czy to byłoby to uczucie, o którym mówił, którego pragnąl, którym podobno ją darzył? Czy ona... Co czuje? Jedynie tęsknotę? Za potrzebą ciała, czy za potrzebą takiego ren jak on przy jej boku? Czy naprawdę... ona... mogła tego doznać? Tian, czy to jakaś kolejna próba ukarania mnie... Co się stanie, jeżeli uwierzę?
Pogładził ją jeszcze kciukami po policzkach, miał ogromną ochotę znów ją do siebie przysunąć i pocałować. Ale nie, nie mógł... Ona też nie mogła... Inaczej gdyby tak się stało poza zasięgiem wzroku innych, inaczej tutaj.
Puścił ją. Jej oddech był przyspieszony, otworzyła oczy, on spuścił wzrok, ale zaraz go podniósł. Tak, to prawda... Dawno nikt go nie golił, ale też nie w taki sposób... Kobiety również dawno nie miał... Bardzo, bardzo dawno... I do tamtej nie czuł... Tego co tutaj, tego co do niej...
- Nigdy w taki sposób – powiedział, uśmiechając się - Nigdy tak dokładnie.
Ależ był ciekaw co ona teraz czuje, serce zapewne biło jej jak oszalałe, oddech na to wskazywał. Zaskoczył ją, ale odwzajemniła pocałunek... Gdzieś podświadomie sama tego pragnęła, inaczej szybko by przed nim uciekła, nie pozwoliłaby mu na taki ruch...
- Dziękuję - szepnął, widać było po nim, że jest szczęśliwy - Bardzo dziękuję. I naprawdę, jeśli... Jeśli kiedyś zechcesz, zaplotę ci warkocz... Nie tak jak to tu, na osobności, znam tę zasadę - dotknął jedną dłonią końcówki jej starannie splecionego warkocza - Nie będę ciągnąć, a włosy przybiorą inny kształt niż teraz. Wiesz jak wygląda kłos? Taki dobierany warkocz? Z pięciu pasemek się go splata.
Puścił ją, odsunęła się. Znów mówi o tym warkoczu... i włosów dotyka! To było nawet bardziej zawstydzające niż to przed chwilą... Niż jego usta na jej. Zaczęła odruchowo poprawiać włosy, kubrak. Dziękował jej? Za golenie, czy za...
- Nie, nie wiem. Warkocz to domena głównie mężczyzn. Porządne kobiety go nie noszą... Ale skomplikowane fryzury z ozdobami. Ja tutaj... bardziej przypominam mężczyznę niż kobietę... Przepraszam... Taki jest dobry jak jest... Lekki. Do walki.
Jego dłonie w jej włosach... Na osobności... Tian! Ten mężczyzna był taki... Kawaii... i okropny!
Zaczęła zbierać rzeczy po goleniu, żeby zająć ręce.
Zawstydziła się, poprawiła włosy i odzienie, po czym zabrała się za sprzątanie. No tak, te jego odruchy...
Zbliżył się do niej i zasłaniając ich przed całą resztą swoimi plecami zatrzymał jej dłonie swoimi.
- Dla mnie nie wyglądasz ani trochę jak mężczyzna - powiedział poważnie - Warkocze są bardzo ładne i praktyczne, a kłos nie jest ciężki... Arira nie potrafiłaby go sama sobie zapleść - ostatnie zdanie wyszeptał, podśmiewając się lekko - Pomogę ci.
Nawet się ucieszyła, że jej pomaga. Czym prędzej wepchnęła mu w ręce woka, derkę i co tam tylko jeszcze mogła. Przynajmniej nie będzie mógł jej dotykać! Przez jakiś czas... A potem podreptała za nim grzecznie, w drodze do jej namiotu. Chyba nie zauważą, że to nie ona niesie te rzeczy...
Obładowała go, ale nie miała się zamiaru ruszać z miejsca. Popatrzył na nią chwilę pytająco, żadnej reakcji... Chyba chciała by to on szedł jako pierwszy... No cóż, nie pozwalając jej iść całkiem z tyłu, tylko tak raczej z boku, ruszył wolnym krokiem w stronę jej namiotu.
KONIEC - for now
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:02, 10 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
NOWA CZESC, ODREBNA OCZYWISCIE
OKRES SL
Sing Lung nie dojadła kolacji, rzuciła im ciche dobranoc i poszła do namiotu. Cały dzień była taka dziwna dziś... Zaczęło się rano, ale teraz było jeszcze gorzej. Nie poruszała się na koniu tak jak zwykle, raczej było jej ciężko. Chyba nawet trochę zbladła... Czyżby była chora? Może się przeziębiła? Może ją zawiało?
Przeprosił resztę i ruszył za nią. Zastał ją skuloną już na posłaniu, pod kocami. Nie spojrzała nawet na niego. Usiadł obok i pogładził ją po policzku.
- Co się dzieje? – zapytał cicho.
- Nic... Ha hoi... - odsunęła się od jego dłoni i schowała prawie całą głowę pod koc.
– Przecież widzę, słońce, że nie czujesz się dobrze. – powiedział
Zsunął koc z jej głowy, uśmiechnął się do niej delikatnie i sprawdził czy nie ma gorączki. Nie miała.
Opanowała się. Dobrze, ze nie rozumiał. Powiedziała, żeby spadał!
- Proszę... Nie dotykaj mnie... To nic takiego... Ja tylko... chcę trochę pobyć sama... Nie będziesz miał ze mnie pożytku... - skrzywiła się i przejechała ręką po brzuchu. Nie powinna stosować inhoa. To naturalne... Ale tym razem wyjątkowo źle się czuła... i to znosiła... Było jej niedobrze. I zimno. To chyba przez tę drogę... i sprowadzanie deszczu i chmur... wszystko ją bolało... To jej wina. Niech on sobie idzie! A jak nie chce, to ona pójdzie! Ale na wszystkie owrzodziałe demony króla piekieł, gdzie ona do wszystkich diabłów miała pójść? Nawet na drzewo się nie wdrapie. Miała ochotę go kopnąć. Nie musi wiedzieć! Auuuu.
Chciała się skulić... pobujać z boku na bok i pojęczeć w koc... albo jeszcze lepiej zaciskając na nim zęby... Miała tylko opium... Nie miała świeżych ziół... Może trochę jeszcze suszonych... Ale mogły być za słabe... I czuła się taka brudna. Zimno.
Dostrzegł jak chyba dotyka ręką brzucha... Trzęsła się, wyraźnie coś ją bolało... I nie chce by ją dotykać? Że nie będzie mieć z niej pożytku... Ach to o to chodzi! No tak, powinien się był domyślić dureń jeden! Przecież wychowywał się z dwiema kobietami w domu, nie raz jego siostra czy matka cierpiały w podobny sposób!
Pogrzebał w sakwie i wyciągnął jeden niewielki woreczek z mieszanką ziół rozkurczowych.
- Za moment wrócę – szepnął, okrył ją dodatkowym kocem i pocałował w czoło.
Kiedy wyszedł irracjonalnie zaczęła żałować, że zrobił to czego chciała... Chciała się do niego przytulić... Nie! Nie może! Musi być sama. Dobrze, że poszedł... Może sobie cicho pojęczeć... Nie usłyszy.... aaaa mhm
To kobiece sprawy... Mężczyzna ma się trzymać z daleka. To nie jego problem... Ale tutaj miał tylko ją... Nie miał dziesięciu tysięcy li innych konkubin, które by mógł wziąć na noc... Które rozgrzeją mu łoże i jego.
Jest do niczeeegoooo.
Nawet nie ma siły go wymasować... popieścić... A pocałować... Niedobrze jej... To byłby już szczyt... Jakby zwymiotowała... Chyba by sobie żyły podcięła...
Wrócił z kubkiem parującego naparu, mocnego. Z pewnością jej pomoże.
Leżała na boku, mocno skulona... Już raz ją zastał w takiej pozycji, jak miała ten koszmarny sen. Tym razem pojękiwała cicho... Biedna, musi ją naprawdę boleć...
Ponownie usiadł na posłaniu, wsunął rękę pod jej ramiona, uniósł ją do pozycji siedzącej i przytrzymywał, by nie musiała napinać sobie obolałych już dostatecznie mięśni. Przysunął jej kubek z ziołami.
- Wypij to proszę, tylko ostrożnie, gorące – poprosił – Pomoże ci.
- Co to? Ja nie chcę... Chcę leżeć... - i umrzeć... - wywfufała w przedramię, którym zasłoniła sobie twarz. - Proszę... nie patrz na mnie. Ja jutro... będzie lepiej... jutro ci wynagrodzę... To moja sprawa... mężczyzna nie powinien... idź... - powiedziała łamiącym się głosem, ale jakby tak, jakby wcale nie chciała by szedł.
- Sing Lung... – zaczął cicho, odstawił kubek na bok i odsunął jej przedramię od twarzy – Przecież sama tego nie chcesz. Nie przecz samej sobie. Obiecałem ci, że zawsze znajdziesz we mnie wsparcie i proszę bardzo, oto jestem. I doskonale wiem o co chodzi. Nie musisz mi niczego wynagradzać, słyszysz? A teraz wypij te zioła, to mieszanka różnych rozkurczających specyfików. Zaraz się położysz, obiecuję.
- Chcę... i nie chcę... Nie wiem. Tak to jest jak są uczucia... Widzisz? To twoja wina... Chciałeś, żebym taka była. To masz! Dlaczego wywracasz ustalony porządek do góry nogami?! Jesteś okropny! Nie... To ja jestem. Przepraszam... Jestem zła... głupia... Mówię złe rzeczy... Powinieneś mnie uderzyć za to. Ale ty nie uderzysz! Pozwolisz mi tracić twarz i sobie, zamiast kazać mi się zamknąć! Uderzysz? - spytała ze strachem, pomieszanym z jakaś głupią nadzieją.
Roześmiał się i pocałował ją w policzek.
- Nie, nie uderzę – powiedział z uśmiechem – Niczego nie wywracam do góry nogami. Jesteś zła i masz prawo być. To normalne. Wychowywałem się w domu z dwiema kobietami, nie wiem co to za ból, ale wiem jakie macie wtedy humory, pij.
Przysunął jej kubek do ust, napar już nieco przestygł, dało się go więc pić szybciej niż gorącą herbatę.
- Mężczyźni... Do niczego się nie nadajecie. Nawet do bicia kiedy kobieta chce.. Dobrze, wypiję tę truciznę, którą we mnie wmuszasz... A potem będę cię straszyć jako upiór. Już tak się czuję i wyglądam... - dalsze słowa przeszły w cichu bulgot, kiedy schowała twarz w kubku, siorbiąc małymi łyczkami napój.
Pokręcił głową podśmiewając się pod nosem. Zachowywała się jak rozkapryszone dziecko, zabawna... Ale wypiła ziółka... Znaczy się „truciznę”.
- I co, aż takie to było straszne? – zagadnął odstawiając pusty kubek w pobliże toreb, położył ją na posłaniu i chwilę potem sam umościł się obok niej.
Ułożył delikatnie całą dłoń na jej podbrzuszu i zaczął delikatnie masować przy okazji rozgrzewając obolałe miejsce.
- Zaraz będzie dobrze – szepnął – Spróbuj się odprężyć.
Położył się obok niej. No przecież mu mówiła, że nic z tego! Nie da rady... A mówił, że może mówić „nie”! I co? Poczuła jego rękę na brzuchu. No proszę, właśnie co... Już się do niej odbiera... Ona tak nie chce... Tak nie można... Zachcianki zachciankami, ale nie teraz... To... niegodne... Ale jak on chce... Przecież... I jeszcze w ciąże zajdzie... Tego chce?!
- Arechionieeee... proszę... nieeee... mówiłeś, ze mogę... Dam ci syna... ale nie tak... nie tu... proszę.... nie przeżyjemy... - złapała go za rękę.
Omal się nie zakrztusił...
- Leż spokojnie – mruknął – Nie chodzi mi o to o czym myślisz... To masaż leczniczy, daj się rozgrzać mięśniom. Nie napinaj ich. Odpręż się i spróbuj zasnąć, jutro też zrobię ci tych ziółek. Będzie dooobrze, zobaczysz.
Pocałował ją w czoło i kontynuował delikatny masaż.
- A jak chcesz, to możesz jechać ze mną na koniu – dodał cicho, trochę żartobliwie.
- Nieeee żadnego konia... żadnej jazdy na nim. - rzeczywiście pomagało.
Było jej trochę mniej zimno. Miał duże dłonie. Jego ciepło promieniowało jej od brzucha aż na splot słoneczny. Ale tak nie powinno być... Żeby w ten czas mężczyzna ją dotykał... To wbrew li... Ough, kolejny skurcz bólu spowodował, że się skuliła.
- Arechionie... Dlaczego to tak boli... Wcześniej nie bolało... Przepraszam... Boję się. A jak coś mi jest... Przecież nie mam już czternastu lat... Urodziłam dwójkę dzieci... A teraz nie wiem czy wolę, żebyś mnie masował, czy uderzył w głowę wokiem... Może jak głowa będzie mnie bolała to zapomnę o bólu na dole... Jakiś uczony powiedział, że podobno wszystkie uczucia i tak rodzą się w głowie... Nie mam siły na akupresurę... na igły... Ten wok to dobry pomyyyyyyysł.
Skuliła się, objął ją drugim ramieniem i przytulił do siebie. Nie przerywał masażu.
- Inny klimat, trudy podróży, naciągnięte mięśnie, zimno, zmęczenie... To wszystko ma ponoć spory udział w tym czy boli czy nie – mówił cicho – Nic ci nie będzie. Czasem tak po prostu jest. Jesteś zdrowa, wierz mi, gdyby było inaczej nie mogłabyś wytrzymać. A co do konia... Jutro tak czy siak wyruszamy w drogę, jadąc samej musisz pracować mięśniami, jadąc z kimś niekoniecznie, mogę cię trzymać w siodle. Opcji z wokiem nie biorę pod uwagę. Mogę co najwyżej zrobić ci grzane wino z miodem, syropem sosnowym i melisą.
- Uhmmm - wtuliła się w niego. - Ta trucizna chyba trochę działa - mruknęła. - Zimno mi Arechionie... I łydki mnie bolą... I niedobrze mi. Chcę do domu... Tylko ja już nie wiem gdzie jest mój dom... Bo nikt o mnie nie myśli... tam... ja nie żyję - pociągnęła nosem.
Uśmiechnął się trochę smutno. Rozumiał jej tęsknotę... On przeżywa to od dziesięciu lat...
- Wiesz, czasem dom to nie jest wcale miejsce... Czasem domem określa się osobę – sam nie wiedział skąd mu się to wzięło i czy powinien to w ten sposób tłumaczyć.
Roztarł jej ramiona ręką, którą ją obejmował, po czym sięgnął po skórę i nakrył ją kolejną warstwą.
- Nasmarować cię maścią rozgrzewającą? Mam też tę od Flee, z olejkiem z eukaliptusa czy czegoś...
- Wszystko jedno... Jeśli chcesz... - odparła marudnie.
Chciało jej się płakać. Dom jest tam gdzie wciąż ktoś o tobie myśli... Pamięta... Czyni cię częścią rodu i kręgu Przodków. A ona była wyklęta z tego... I czego chce? Czemu się włóczy po stepie? Czemu rozkochuje w sobie mężczyznę, którego nie może ze sobą zabrać tam gdzie podąża? Osobę... Jej Sifu... Jej Czcicgodna Matka... Była jej domem... i też nie mogła do niej wrócić!
- Zła odpowiedź, pytanie było czy ty tego chcesz – może i się z nią trochę droczy, ale to o nią chodzi, nie o niego.
To ją boli, jej ma być dobrze i to ona musi podjąć decyzję.
Westchnęła.
- Tak, chcę, o mój czcigodny panie i władco. Twoja marna służka nie śmie ci odmówić i błaga cię, żebyś uczynił co tylko zechcesz, żeby przestała tak dogłębnie właśnie odczuwać, że jest marną istotą, bez umysłu mężczyzny, bez younghe, czyli głupią kobietą! - fuknęła na niego. - Idź... Nie panuję nad sobą... W końcu zrobię coś bardzo niezgodnego z li... I będę musiała się zabić... Zatkaj sobie uszy... Zachowuję się jakbym nosiła twoje dziecko! Nie masz jakiejś trucizny na.... ech. Nie. Nieważne.
- Siiing, spokojnie – poprosił – Nie jesteś głupia, słyszysz? I nie jesteś moją służką, a ja nie jestem panem i władcą.
Wyszedł spod całej sterty kocy i skór, sięgnął z torby maść od Flee i zabrał się do pracy. Odkrył koce, delikatnie nasmarował jej brzuch i boki, po czym sięgnął do nóg. Podwinął nogawki, nasmarował łydki masując je przy okazji, po czym odłożył wszystko na miejsce, nakrył ją po samą brodę i wyszedł z namiotu.
No i poszedł. Ma czego chciała! Ależ jest głupia! Potrzebowała jego rąk... potrzebowała go. Tian. I jak to nie jest głupia?! Powinna za nim pobiec przeprosić go... Przesadziła... Pewnie się rozgniewał... miał dość jej zachowania.
- Kawaii... Dłejpuci, dłejpuci... - wtuliła nos w koc, nie przejmując się, że go zasmarka.
I tak czeka ją pranie...
To było takie miłe... Ta maść... ładnie pachnie i łydki mniej bolą... Nie dokończyła na co chce truciznę... a on nie spytał... chyba się nie domyślił... Dotknęła ostrożnie piersi i syknęła. No Przodkowie! To naprawdę nie jest zabawne! Dlaczego czuje się jakby miała urodzić sześcioraczki?! No, ale... przynajmniej ma ze dwa razy większe piersi... Powinno mu się spodobać. To wajguren...
Humory humorami, ale Sing nie powinna mówić o sobie, że jest głupia... Albo, że on jest jej panem i władcą... Jak przemawiać do kobiety w takim humorze? Jak wytłumaczyć jej to, że... Ech... Musi to po prostu cierpliwie przetrwać. Na to nie ma lekarstwa, one tak po prostu już mają. Dobrze, że nie rzuca talerzami... No tak, talerzy nie mają – zaśmiał się w duchu. A nawet gdyby je mieli, to nie miałyby się o co rozbijać. W namiocie nie ma drzwi.
Nie powinien zostawiać jej w takim stanie zbyt długo... Jeszcze sobie pomyśli, że jest nic nie warta i zacznie płakać, a tego by nie chciał. Obmył sobie ręce z tej maści, załatwił co miał do załatwienia, wyczyścił zęby, przemył twarz, po czym powrócił do namiotu. Ściągnął koszulę, żeby nie było mu bardzo gorąco pod tym okryciem i przytulił ją do siebie... Płakała... Głupek... Ale musiał wyjść...
- Spokojnie – poprosił cicho – Nie jestem zły... Musiałem się ogarnąć przed snem, już jestem. Nic złego się nie stało. Przytul się i postaraj zasnąć. I nie płacz już...
- Dłejpuczi... nie odchodź. Nie zostawiaj mnie... Czuję się jakbym była zupełnie sama tutaj. Tak, wiem, to głupie... To moje ciało mnie ogłupia. Powinnam poćwiczyć czikung. Arechionie, co się ze mną dzieje. Dlaczego tak się bezsensownie zachowuje? Może dlatego, że ty tu jesteś... Nigdy mi nikt nie towarzyszył... Byłam sama... Robiłam co należało... A służki się nie liczą... To tylko kobiety. Mężczyzny nie obchodziło i nie powinno. To łamanie li... A ty je łamiesz... I dobrze mi z tym... i źle... Ja się tego boję Kawaii... Zapomnę się tak... w innym miejscu w innym czasie... Rozumiesz? - sięgnęła po jego dłoń i położyła sobie delikatnie na piersi. Ciepło pomagało. Zioła zaczynały działać... Czuła się senna... Zmęczona... Płacz i spuchnięte oczy... przymykały jej się... - Mogę? - spytała po niewczasie. - Przepraszam, jeżeli to dla ciebie za wiele... ale tam... też mnie boli... Masz ciepłe i duże ręce... Całe je obejmiesz... Proszę, bądź delikatny... jak możesz...
Uśmiechnął się i zrobił jak prosiła. Był bardzo delikatny, to czułe miejsce i nie chciał przyprawić jej o większy ból.
- Nie odejdę, obiecuję – powiedział – To nie jest głupie. Po prostu... Widocznie nikt nigdy nie okazywał ci tego co powinien. Lepiej cierpieć z kimś u boku niż samemu. Lepiej rozmawiać, przytulić się, wypłakać niż to w sobie tłumić i czuć się przez to gorzej. Mnie obchodzi twoje samopoczucie i zdrowie, wiesz o tym. Troszczę się o ciebie tak samo jak ty o mnie. Gdybym mógł, zabrałbym od ciebie ten ból, wierz mi. I nie bój się, nie jesteś w innym miejscu i czasie by się o to teraz martwić. Lepiej? Zamknij oczka... Nigdzie nie zniknę, nie ucieknę.
- Wiem Arechionie... Niestety to wiem... I nie... Nie pragnę byś zabrał ten ból ode mnie... To dobrze, że boli... To znaczy, że mogę mieć dzieci... To ważne... - mruknęła i zamknęła oczy, próbując całkowicie skupić się na jego dłoniach.
O dziwo trochę ją to podniecało, ale stłumiła to uczucie, pozwalając by jego miejsce zajął spokój i dziwne poczucie bezpieczeństwa... Czegoś co czuła tylko u boku mężczyzny, przy którym nie musiała być Feniksem... By czuć się wolną.
Niestety? Dlaczego niestety? Nie... Dziś nie będzie jej o to męczyć...
Ważne dla niej jest to by móc mieć dzieci... To dobrze... Chyba. On byłby chyba najszczęśliwszym kamaelem na ziemi, gdyby dane byłoby mu mieć choćby jedno... Ale tylko z nią. Nie chce żadnej innej kobiety w swoim życiu. Jego serce kocha tylko jedną...
Uśmiechnął się, pocałował ją delikatnie i szepnął jej na ucho ciche „dobranoc”.
Leżała tak skulona... Arechion grzał całym sobą jej plecy... pośladki... nogi... ręką delikatnie ogrzewał obolałe piersi i masował jej brzuch... Powoli zaczęło się to okazywać skuteczne... Albo to ta jego trucizna... Skurcze były mniej dokuczliwe... nie było już jej tak mdło... Ale mięśnie wciąż gdzieś tam w środku bolały, a dreszcze przebiegały nieprzyjemnie po skórze... Ocknęła się. Nie, nie wolno jej jeszcze spać... Warta... musi wstać na wartę... Wysunęła się spod jego dłoni i zaczęła niemrawo podnosić z posłania, podpierając się po drodzę rękami, nogami i bez zwracania uwagi czy o ziemię, czy o niego... i o którą część... miała nadzieję, że nie zrobiła mu krzywdy, ale nie za bardzo mogła opanować obolałe ciało bez czikung, inhoa, za to pod wpływem jakichś ziółek białowłosego... Nic nie było w dotyku takie jakie powinno. Tian!
Wciąż się trzęsła, choć mniej niż z początku. Leżała sobie cicho skulona dotykając go całymi swoimi plecami... Czuł, że nie spała. Szkoda, powinna odpocząć... Miał nadzieję, że zioła jej pomogą... Choć nie minęło jeszcze tyle czasu by odczuła porządniejszy efekt. Z warty zapewne nie zrezygnuje. Byłaby wściekła na niego, gdyby poprosił ją by dała sobie spokój dziś i przespała ten najgorszy ból. Ciekawe jak długo będzie ją męczyć. Jeśli tak jak jego matkę i siostrę, to trzy pierwsze dni będą dla niej najgorsze... Jest markotna, zła, zziębnięta... Hm... No dobrze... Trzeba będzie wziąć... Płaszcz. Jeśli weźmie koc albo skóry od razu kapną się, że coś się święci. Płaszcz będzie najlepszym rozwiązaniem. I... Coś żeby usiąść... No, tutaj przydałby się koc... Albo nie... Torba... Zrobi jej drugi kubek ziół rozkurczających z melisą... Zawinie ją w płaszcz, przytuli i może uda mu się ją rozluźnić na tyle by choćby trochę pokimała w cieple, otoczona jego ramionami. Chyba czuła się tak bezpiecznie, przynajmniej nic nie wskazywało by było inaczej, a wszelkie nieporozumienia udawało mu się szybko wyjaśniać.
Uciekła mu spod ręki. Wiedziała doskonale kiedy wstać... Ehh... Niemożliwa jest, doprawdy. Podpierając się rękami i nogami udało jej się w miarę stanąć na nogach. Trochę jej pomógł, chyba nie zwróciła na to uwagi... A przynajmniej nie powiedziała „nie”.
- Widzę, że jesteś chętna na wartę – powiedział cicho siadając na posłaniu.
Zapiął jej kubrak, następnie sam założył swoją koszulę, sięgnął po broń, torbę, płaszcz i wraz z nią opuścił namiot kierując się w stronę ogniska. Kiwnął głową wartującym, którzy oddalali się już do siebie na odpoczynek. Bardzo delikatnie położył rękę na jej plecach, zrobił to tak, że inni nie mogli tego zobaczyć, ale wolał być nastawionym na to by w razie czego ją łapać. Nie wyglądała ani trochę na silną fizycznie dzisiaj. Wciąż się telepała z zimna, szła lekko powłócząc nogami i chyba niezbyt dokładnie widziała gdzie idzie. Parę razy poprawiał kierunek jej marszu.
Sięgnął z torby kilka sakw i kubki, następnie położył ją na ziemi obok kamienia.
- Usiądź – poprosił.
Doooobrzeeee... Wstała. Teraz kubrak... Ręka... chyba prawa. Zaraz, czemu ta ręka nie rusza się tak jak chce? A tutaj druga... i trzecia... Trochę ich za dużo. Aaaa. to nie jej. A które są jej? W końcu zrezygnowała i pozwoliła tym dwóm nie jej rękom pomóc jej się ubrać i zapiąć, tak było mniej skomplikowanie niż dochodzić, gdzie ma swoje ręce. Kunai to ona się nie nadaje do rzucania... Ledwie widzi na oczy. Miecz. Miecz zdecydowanie lepszy... przynajmniej się na nim podeprze... A sama długość wystarczy, żeby się od niej trzymali wszyscy z daleka. Nie miała humoru na rozmowy... W ogóle nie miała humoru. Nacisnęła czapę na oczy, żeby jak najbardziej zakrywała jej twarz i nie patrząc czy nie ciągnie miecza po ziemi, zrobiła krok z namiotu... O dziwo nogi działały dość sprawnie... Nie urwały jej się, nie przeszywały bólem nie do wytrzymania... Były tylko trochę odrętwiałe i czuła mięśnie... Zaczęła iść w stronę ogniska, ciągnąć nogę za nogą i popatrując w bok, czy przypadkiem Arechionowi nie strzela do głowy jej łapać, nosić na rękach czy iść z tyłu... Starła się iść przynajmniej u jego boku... Mimo zapiętego kubraka, dotkliwie odczuła zmianę temperatur... Zatelepało ją parę razy i trochę zbiło z obranego kursu... Ale jakoś doczłapała do ogniska i starając się przyjąć miły wyraz twarzy, a przynajmniej zębów i jej dolnej części, bo oczy miała prawie zamknięte, a do linii nosa zjeżdżała jej czapka...
- Wo hen hao - powiedziała z przekonaniem - Będę wartować. Teraz. - I klapnęła na pieńku, żałując od razu tak nieprzemyślanego ruchu, bo aż pochyliła się do przodu i cicho sapnęła od nagłego smagnięcia bólu. Powinna delikatniej... Ale może zaraz sobie pójdą, to sobie postęka... cicho. Cisza... Nikt jej nic nie odpowiedział. Uniosła głowę, zadzierając nos i próbując spod krawędzi czapki obrzucić spojrzeniem okolicę, bez pokazywania oczu i czoła... A... pusto. Miała dosyć ograniczony widok...
Wbiła przed sobą miecz w ziemię i oparła czoło o rękojeść... Aaaaaaammm - jęknęła.
Białowłosy pokręcił głową... Tak, będzie wartować... Ale już niedługo.
Nasypał do jednego kubeczka liści jaśminowej cza, do drugiego pokrzywy. Miał ochotę na coś mocniejszego niż herbata. Zalał liście wodą, do jej kubka dodał miodu. Swój napar odstawił do zaparzenia. Ma gryźć w język!
Zauważył jak opiera czoło o rękojeść miecza, który właśnie wbiła w ziemię i jęknęła cicho.
Kucnął przy niej z kubkiem jej ulubionej herbaty, położył dłoń na jej plecach i pomasował je z góry na dół.
- Proszę – powiedział cicho – To herbata, ale jeśli chcesz, zrobię ci rumianku.
Wypiła dziś już taką porcję ziół, że powinny niedługo zacząć działać w pełni sił, ale póki co męczyła się.
Znów zadarła nos i spróbowała popatrzeć na mężczyznę. Uśmiechnęła się słabo - Znowu ta twoja trucizna? Każesz mi ją wypić? Wiesz, że nie mogę spać... Jak to będzie wyglądać... To tylko... sieszłe... dawałam sobie do tej pory radę, to i dam teraz... Dai Goh.
Uśmiechnął się do niej, podsunął brzeg jej czapki wyżej, by nie zadzierała tak tej głowy i pocałował w czubek nosa. Właśnie widać jak nie może spać. Ona praktycznie już śpi!
- Wiem, słońce, doskonale wiem, że dasz sobie radę – rzekł – Ale to tylko twoja ulubiona herbatka, cza. Jaśminowa z miodem.
- Cza? Jaśminowa? To miłe... Dziękuję... Tylko... - ręce miała zajęte mieczem i nie bardzo chciało jej się jej od niego odklejać dłonie... Przynajmniej miała jakieś oparcie... i miała co ścisnąć... zamiast zębów... - Za moment.
Hm... Arechion dostrzegł jej zwłokę. Była padnięta...
- Poczekaj – powiedział cicho i oddalił się kawałek, do tego kamienia, przy którym wcześniej położył torbę. Tam położył kubek z cza i swój z naparem, wrócił do niej, znów kucnął i ujął jej dłonie w swoje.
- Chodź, usiądziesz wygodniej – rzekł pomagając jej wstać.
Jedną ręką ja podtrzymywał, w drugiej niósł jej miecz. Pomógł jej usiąść na torbie, sam usiadł za nią i oparł jej plecy o siebie. Podsunął jej kubek do ust.
Pozwoliła mu, żeby robił z nią co chciał. Całą energię i tak wolała skupić na walce ze samą sobą i ogólnym rozbiciem oraz przytępieniem. No ładnie... Musi się nią zajmować jakby miała cztery lata... albo dla odmiany osiemdziesiąt... I chyba czuła się bardziej na tę drugą wersję...
- Arechionie... Tak nie można... - zaprotestowała niemrawo - Trzeba być czujnym... Ja muszę... - zamilkła pijąc cza, której kubek włożył jej w dłonie, a potem miękko, ale stanowczo przysunął do ust. Miły smak... miły zapach. Ciepło od środka... No i prawdę mówiąc na zewnątrz też nie było jej już tak zimno... Rzeczywiście... Tak jak powiedział, w ekstremalnych warunkach mógł robić za materac. Miło... Mimowolnie przysunęła się bliżej, wtuliła i schowała pomiędzy jego szerokimi barkami i ramionami obejmującymi ją po bokach. Nic już nie mówiła. Wpatrywała się w ognisko i starała otwierać oczy po każdym mrugnięciu.
- Pozwól, że dziś to moje uszy i oczy będą najbardziej czujne, hum? – szepnął przy jej uchu.
Zza siebie sięgnął po swój płaszcz i nakrył ją nim. Wciąż się trochę trzęsła. Była teraz bliżej ogniska niż na tamtym pieńku, więc lada chwila powinno zrobić się jej miło i przyjemnie. Płomienie ją grzały, on osłaniał ją od wiatru, a futro pomoże w zatrzymaniu ciepła pod spodem.
- uhm - odparła tylko znad kubka. Na więcej nie miała siły.. i właściwie co mogła odpowiedzieć? Coraz bardziej chciało jej się spać... Ognisko i Arechion grzali... Żeby ich tylko nikt nie napadł... żeby ich tylko nikt nie napadł... żeby ich tylko nikt... Ziewnęła, próbując zakryć usta rękawem. Tak, to byłby wstyd jakby nie mogła walczyć i obronić siebie i jego... Ale chyba bardziej by była zła, że im przeszkodzono... Nie sprowadzanie deszczu i chmur z Arechionem, nawet kiedy czuła się tak paskudnie... też było... dość przyjemne. Może nawet śmierć w takiej sytuacji uznałaby za miłą? Tian! Bzdury jej się kołaczą po głowie. Ile czasu tu już siedzi? Ile czasu jeszcze zostało? Chce spać... Nie można. Nie... nie... nie moooż... naaa.
Wspaniale było tak sobie siedzieć przy ognisku z nią w ramionach... Ziewnęła, hehe, zaraz będzie spać. Już ledwo trzymała otwarte powieki. Z każdym mrugnięciem miała je zamknięte na dłużej. Jak tylko przestała pić i opuściła rękę, wyjął z niej prawie pusty kubek żeby się nie oblała.
- Nie walcz z tym, to naturalna reakcja na zioła. Prześpij się – szepnął i pocałował ją w policzek – Jeśli coś się będzie działo, obudzę cię.
Wypił swój napar nasłuchując jej oddechu i jakiś obcych odgłosów... Pokrzywa piekła w gardło, dobrze. Lubił taką mocną, jak to mawiała Flee, siekierę. Zbliżała się zmiana warty... Spojrzał w stronę szałasów, jeszcze nikt nie wychodził... Nie widział ich... A nawet gdyby, to co im do tego?
Sing spała, a przynajmniej drzemała. Albo tak to wyglądało. Tak czy inaczej, nie będzie w stanie dojść o własnych siłach do namiotu... Raz kozie śmierć, pomyślał, odsunął ją lekko, przytrzymał jedną ręką pod ramionami na plecach, drugą wsunął pod kolana i uniósł.
Męczyła się... Drzemała... Próbowała otworzyć oczy... Wzrok jej się rozmywał. Głowa kiwała. Umysł umykał jej w krótki sen. Ale próbowała zachować zmysły, nie spać jak kamień. Nagle poczuła, że się przechyla. Przestraszyła się, że się wywraca i odruchowo próbowała odzyskać równowagę i zmusić mięśnie do pracy, a głowę do obudzenia się. Głupio jakby wpadła w ognisko. Gdzie Arechion? Pewnie poszedł na obchód, a ona się tutaj wywraca od razu... Ale nie, nie wywróciła się, chociaż jej pozycja daleka była od pionu! Moment... Jest niesiona! Arechion ją niesie na rękach! No nie... Próbowała się przesunąć, uwolnić z jego rąk... Postawić nogę na ziemi. To koniec warty? Jak nie, to co on sobie wyobraża! Niech nie myśli, że jak przysnęła, to on sobie może ją zanosić do namiotu jak jakąś torbę! Musi wrócić do ogniska!
Poczuł jak zesztywniała, a następnie próbowała jakby uciec mu z rąk. Szarpnęła się... Chyba chciała postawić nogę na ziemi. No niechże przestanie, bo się oboje wywrócą! Poza tym... Po co? I tak nie da rady w tym stanie sama iść... Oczy ma zamknięte, jest pod wpływem ziół, które w tej chwili już na pewno działają... I jest zmęczona. Bardzo zmęczona.
- Przestań Sing Lung – powiedział stanowczo – Nie chcę się wywrócić z tobą na rękach. Warta skończona, nie wyrywaj mi się teraz.
Ustąpiła. Złapał równowagę i ruszył dalej. Wszedł do namiotu, posadził ją na posłaniu, ostrożnie rozebrał z grubego odzienia i pomógł wsunąć pod koce.
- Zaraz wrócę, śpij – pocałował ją w czoło i wyszedł.
Wrócił po chwili z ich rzeczami, położył je przy torbach, po czym znów wyszedł.
Zaprzestała prób kiedy kazał jej... przestać. Musiała usłuchać... Nie mogła pozbawić go twarzy... A on jej, prosząc ją by tego nie robiła. Dobrze... Koniec warty. Dała się rozebrać. Chciała się jedynie już położyć... Przytulić do niego... poczuć jego ciepło i zasnąć... i zapomnieć o bólu i złym samopoczuciu. Tylko musi się obudzić przed świtem... Czekała aż wróci ostatkiem sił walcząc ze snem... Jeszcze nie może zasnąć... jeszcze chwila...
Poczekał chwilę aż wstaną zmiennicy i jak tylko zobaczył, że opuszczają swoje szałasy, udał się do namiotu. Nie miał zamiaru tłumaczyć dlaczego Sing Lung nie czekała by ich przywitać.
Położył się za nią, objął ją od tyłu i ponownie przytulił do siebie.
- Śpij – szepnął jej na ucho i pocałował w policzek na dobranoc – I nie myśl nawet o treningu przed świtem... Bo będziesz jechać ze mną na koniu – uśmiechnął się zbójecko.
Wrócił. Objął ją ramionami... Przytulił, rozgrzewając własnym ciałem... Zebrała się w sobie i odwróciła do niego przodem. A potem delikatnie pocałowała w usta.
- Dziękuję Arechionie... Gdyby mnie tak wszystko nie bolało... chętnie pojeździłabym na koniu... Kawaii... - mruknęła jeszcze i odwróciła się, moszcząc się w jego ramionach jak w puchu i jedwabiu...
Obróciła się i pocałowała go, następnie obróciła się z powrotem i ułożyła wygodnie. Roześmiał się cicho, ułożył dłoń na jej brzuchu i zaczął go delikatnie masować.
- Nie mówiłem o TYM koniu – rzekł – Choć nie twierdzę, że nie byłoby miło... Bo byłoby... Mówiłem o Dendim. Jak zmęczysz mięśnie z rana, będą boleć przez cały dzień a wieczorem będzie to wręcz nie do zniesienia. Oszczędzaj się trochę, bo naprawdę będziesz siedzieć ze mną w jednym siodle.
- Mhymm - odparła, nie wnikając już w końskie kwestie... Znów ją masował... Jak dobrze... Jak naprawdę dobrze... Położyła swoją dłoń na jego i poddała się tym delikatnym, okrężnym ruchom i dotykowi ciepła na skórze... Powoli zasypiała... Dobrze, nie będzie trenować... Ale i tak muuusiii wstaaaac... prz... przeeeed ś.............
Poczuł jak przykrywa jego dłoń swoją i powoli się rozluźnia. Pocałował ją delikatnie w kark, zatopił nos w jej włosach i zamknął oczy nie przerywając masażu. Ona i tak uśnie pierwsza...
KONIEC
Ostatnio zmieniony przez red dnia Czw 16:03, 10 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 16:06, 10 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
I KOLEJNA
PIJANY ARECH
Podczas obiadu albo kolacji
Arechion, Hali
ROZMOWA PROWADZONA JEST W JĘZYKU KAMAELI, WIDZICIE GESTY, MOŻECIE SŁYSZEĆ TO CO GŁOŚNIEJ JEST POWIEDZIANE, ALE NIE ROZUMIECIE ANI SŁOWA
Kamael i jego siostra rozmawiali bardzo cicho między sobą, w swoim języku. Hali miała do brata bardzo ważną prośbę, chciała by coś jej obiecał... Trzymała go za dłonie.
- Proszę cię Areś, obiecaj mi, że wrócisz cały i zdrowy, że przeżyjesz.
Białowłosy spojrzał na nią z żalem w oczach, nie mógł jej tego obiecać. Nie wiedział co go czeka, jakie niebezpieczeństwa mogą ich spotkać. Mógł umrzeć na setki sposobów w setkach sytuacji...
- Areś, błagam... - w jej oczach wezbrały łzy, ale nie pozwoliła sobie by popłynęły jej po policzkach, musiała się powstrzymać.
- Hali, nie mogę - powiedział w końcu - Nie mogę ci obiecać niczego, wiesz o tym. Proszę cię, nie wymagaj ode mnie czegoś tak potężnego jak taka obietnica, wystarczy, że jedną noszę w sercu.
- Więc porzuć ją, matka nie żyje...
- Hali - przerwał jej poważnym tonem - Nie. Jej duch wisi nade mną, widzę ją w snach, myślisz, że to tak łatwo zapomnieć? Ty ją widziałaś, trzymałaś za rękę gdy odchodziła z tego świata... Ja nie. Ja w tym czasie zabijałem...Ale jeśli przeżyłem tam, to przeżyję pewnie i tutaj, Nornil powinna mnie chronić póki nie dotrzymam danego matce słowa a i sama matka zapewne nade mną czuwa... Będzie dobrze... Powinno być...
- Areś! Nie zgadzam się, to za mało, obiecaj mi, połóż rękę na sercu i na Nornil przyrzeknij mi, że wrócisz do domu! Albo zaraz cię spakuję i zabiorę ze sobą!
Kamael zakrył jej usta, zaczynała mówić zbyt głośno, mogła ściągnąć niepotrzebnych widzów i słuchaczy swoim zachowaniem, a tego nie chciał.
- Siostra, kocham i ciebie i dzieciaki i Nathaniela, ale nie mogę, nie potrafię obiecać ci czegoś, czego sam pewien nie jestem. Postaram się jak mogę, będę próbował przeżyć, ale.. Widać Nornil ocaliła mnie z jakiegoś powodu, zapewne po to bym odnalazł Bregena. Wierzę, że on żyje, wierzę, że go odnajdę...
- On nie żyje...
- Skąd wiesz?! - przerwał jej - Jeśli nie żyje, to dlaczego matka i Nornil ocaliły mnie przed zejściem na wyspę umarłych? Dla żartu? Nie sądzę, myślę, że jest w tym jakieś przesłanie, jakaś wola...
Białowłosa spuściła głowę i pociągnęła nosem. Łzy spłynęły jej po policzkach i kapały na stół.
- Chyba niepotrzebnie się z tobą widzę, niepotrzebnie do mnie napisałeś, myślałam, że nie żyjesz... Wszyscy mi to powtarzali i w końcu uwierzyłam! Może lepiej byłoby gdybyś nie powiadamiał mnie o tym, że jednak przeżyłeś, że twoje CHWILOWE milczenie było wywołane siłą wyższą, zasadzką czy czymś... Co było sprzeczne z prawdą! Dopiero FLee mi to wyjaśniła! Byłeś poważnie ranny, tak Arechionie, wiem o Twojej ranie, o bliźnie jaka teraz zdobi Twoją pierś! Ale przed FLee nie wiedziałam, uwierzyłam tobie tak samo jak wcześniej innym z tym, że umarłeś! Zrobiłam ci pogrzeb, opłakiwałam dniem i nocą, moje serce pękało na drobniutkie kawałeczki... Nie chcę tego przechodzić raz jeszcze... Powinieneś był dać mi spokój! - powiedziała przez zaciśnięte zęby - Argh! Święty spokój!
Arechion spojrzał na nią z wyrzutem, następnie spuścił wzrok i bez zastanowienia wstał od stołu i wyszedł w pośpiechu. Nie miał zamiaru się kłócić, nie tu i nie teraz. Poza tym... Zdenerwowały go jej słowa... Mógłby teraz coś zniszczyć żeby się wyładować, takiego gniewu nie czuł od bardzo, bardzo dawna... Poczuł się nagle jak wyrzutek, jakby naprawdę umarł jakby nikt go nie potrzebował. Miał ochotę znów znaleźć się na froncie i zginąć tam... Dlaczego?! Dlaczego Nornil go uratowała?! Zaraz po wyjściu z tawerny skierował swoje kroki do innej karczmy... Ale nie po to by się z kimś pobić... Musiał się napić.
Hali westchnęła głęboko i nie kryjąc nawet łez i złości pobiegła do swojego pokoju. Nie chciała mu tego powiedzieć, nie w taki sposób, bała się o niego... O jej prawdopodobnie jedynego wciąż żyjącego brata... I wcale nie myślała, że lepiej byłoby gdyby pozostał dla niej martwym... Było jej źle, wszystko poprzekręcała, dlaczego?! Może powinna pobiec za nim? Albo nie... Przyjdzie sam... Wtedy go przeprosi i wytłumaczy... Zatrzasnęła drzwi, zwinęła się na jednym z dwóch łóżek, wtuliła nos w poduszkę i bez reszty pozwoliła płynąć łzom.
KUNIEC GADKI W JĘZYKU KAMAELI
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ...
Hali wylała już chyba wszystkie łzy jakie miała. Brat nie wracał dość długo, nie wiedziała gdzie się udał... A wyszedł bez broni, bez miecza... Czuła się paskudnie, powiedziała mu coś czego nie chciała mu mówić, nie w taki sposób. Wstyd było jej się przyznać, że uwierzyła innym zamiast swoim uczuciom. Bolało ją, że skreśliła go od tak, że nie czekała dłużej... Przecież list otrzymała niespełna dwa tygodnie po jego pogrzebie! Niespełna dwa tygodnie! Gdyby zaczekała jeszcze, wiedziałaby, że on żyje, potwierdziłyby się jej przypuszczenia, a tak dała się przekonać... Jak głupia uwierzyła innym, tym, których więź z Arechionem nie łączyła!
Spojrzała za okno... Za długo go nie było... Musi go znaleźć...
Wstała, na plecy zarzuciła swój miecz i wyszła z pokoju. Po drodze natknęła się na skośnooką, może ona wie gdzie się podziewa? Ale ubrana jest jakoś... Inaczej... W sukienkę, bardzo ładną sukienkę. Wychodziła gdzieś? Wracała skądś? A może umówiła się z jej bratem i właśnie do niego zmierzała? Skoro jej nie skrzywdził, chwaliła go nawet, to może...
- Hej - zaczęła niepewnie - Nie widziałaś może Arechiona? Nie wrócił do pokoju, pojęcia nie mam gdzie go szukać... Nie wziął broni, nie chcę by coś mu się przeze mnie stało... Ja wiem, wiem, że źle zrobiłam, że nie powinnam była mówić mu tego co powiedziałam, wszystko poprzekręcałam, to nie tak miało być, nie chcę by zrobił sobie przez moją głupotę jakąś krzywdę! Nie żeby chciał się zabijać... Ale po prostu jest ranny. No i jak go ktoś napadnie? Jak się obroni? Taak, umie walczyć wręcz, bardzo dobrze nawet, ale kopać by nie mógł... Może przesadzam, może koloryzuję, ale martwię się, to mój brat! - spuściła głowę, mniej mówić więcej robić! - Wybacz, za dużo gadam, to... Widziałaś go gdzieś?
SL dla swietego spokoju mowi Szy De pomoge ci go szukac kobieto...
bo jak ta pojdzie sama to jeszcze ja tam zgwalca <g>
no i nie chce zeby arechowi cos sie stalo
Hali uśmiechnęła się do niej promiennie i ruszyła przed siebie. Po kolei przeglądały karczmy w mieście...
Weszły do kolejnej. W powietrzu unosił się smród alkoholu. Wino, piwo i mocniejsze trunki. W zgrai osób Hali dostrzegła brata.
- Jest - mruknęła do skośnookiej - Jak go zaraz... O nie... Pił!
Przeraziła się i podbiegła do niego nie zważając na to czy Sing Lung idzie za nią czy nie. Jej brat był pijany! Łokciem podpierał się o stół, na ręku złożył głowę by nie opadła. Białowłosa zabrała mu z ręki prawie pusty dzban wina. Powąchała resztę jego zawartości, duuuużo procentów. Pił mocny trunek... Uderzyła go otwartą ręką w głowę, był zamroczony alkoholem, ale kontaktował, choć jego ruchy były trochę opóźnione.
Białowłosy poczuł, że ktoś zabiera mu wino z ręki. Niechby go... Spojrzał w górę, nad nim stała...
- Ooooo, szoooosztłaaaaa, hiiiii, kiiiziii miiiziiii - dźgnął ją lekko palcem w brzuch.
- Oszalałeś?! - syknęła przez zęby nachylając się i prawie równając się z nim nosem - Pić?! Czyś ty rozum postradał?! Wiesz dokładnie co się z tobą dzieje jak wypijesz, chcesz jutro chorować?! Albo jeszcze i dziś?!
Obejrzała się dokoła, Azjatka była tuż za nią, na szczęście!
- Wybacz, że cię ciągnę i w ogóle, ale... Pomożesz mi go zaprowadzić do pokoju? Nie utrzymam go sama...
Arechion wstał, zachwiał się mocno, nie będą go kobiety prowadzić do łóżka! Złapał się stołu, oparł i złapał równowagę.
- Póojdeem szam - bąknął.
Hali zakryła mu usta dłonią i pogroziła palcem.
- Nie, nie pójdziesz - powiedziała twardo.
Poczuł jak obie kobiety zarzucają sobie jego ramiona na własne i pomagają mu wyjść. Obie kobiety? A kto jest tą drugą?
Odwrócił głowę w bok i spojrzał na tę drugą... To była... To... Jego słońce! Nachylił się do niej tak żeby nie obciążać jej bardziej, ale by móc mówić do jej ucha.
- Szyyyyng Łuuuułg... Jeeeszesz... mooojem... Szoni... Słonicem... Szoncem... weeeesz? Szonczem! Czo tam Szaszkisza, ja cze koooofam, ooona nie, czyemu rzyyyyczeee jesz take... wre... wrydne?! Czemuuu ne połeugłem?! Nie szginooołem?! Nosznil, szatwiej by mi byłoooo! Pewie myszłysz, sze sze wyguuuupiam, ale nie, ja pławdem mówiemmm... - musnął ją ustami po uchu, zatopił nos w jej włosach, w końcu złożył delikatny pocałunek na jej skroni, nawet nie wiedział, że to robi, szeptał dalej - Nygdy nie posznaaałem takyeeej kobieeety jak tyyyy... Nyyygdy... Jeszem rzły, passsssszkudny, osz... osz... szpczny eczony... nieeeee rzaaaaszłuuuugujem na czebie, wim... Przepszaaaaszam... Baaaarzdzo przepszaaaaaszam...
Miał minę zbitego psiaka, pijany w sztok nie był, więc czemu bełkotał?! O Nornil, będzie pamiętać... Z pewnością będzie pamiętać to co jej powiedział... Aleś głupi, trzeba było wrócić wcześniej do pokoju... Zaraz pewnie go trzepnie czymś w głowę, nie chciał oberwać!
I jak podejrzewał tak też się stało, ale to nie Azjatka uderzyła go otwartą dłonią w tył głowy tylko siostra.
- Przestań robić z siebie idiotę, zamknij się i po prostu idź!
Poprowadziły go do pokoju i posadziły na łóżku. Hali nawet nie spostrzegła czy Sing się odzywała czy nie, nie zwracała na nią większej uwagi aż do teraz, kiedy znalazły się juz na osobności z pijanym wojownikiem.
- Dziękuję - zwróciła się do niej jednocześnie zdejmując bratu koszulę - Ale będę miała jeszcze jedną prośbę, tylko za moment...
Ściągnęła mu górną część stroju, jej oczom ukazała się jego naga pierś i... Ogromna blizna. Nie tak ją sobie wyobrażała. Arechion nie wydawał się wzruszony tym co się dzieje, nawet się nie odzywał odkąd go ździeliła. Zrobiło jej się jego żal... Zabolało ją to co zobaczyła. Dotknęła jego piersi, na krótką chwilę, w jej oczach wezbrały łzy, szybko się odwróciła by ani on ani skośnooka ich nie dojrzeli i zajęła się przygotowywaniem ziół. Podeszła do niego ponownie i podała mu kubek.
- Wypij - poprosiła cicho.
Białowłosy poczuł jak ktoś zdejmuje mu koszulę, siedział już na łóżku. Próbował pomóc, ale czy mu wychodziło... Nie wiedział. Poczuł czyjąś dłoń na swojej piersi. Co jest? Która czegoś chce i czego? Dotyk szybko zniknął, ale niedługo później ktoś wsunął mu kubek w dłonie. Hali... Kazała wypić. Powąchał zawartość i skrzywił się przeraźliwie.
- O bleeee, o feeee, uuughhhh, e-eeee, nieeee, buaaagam! Hali, ja szyszko rzłobieem, aue tooo?
- Chcesz być chory? - zapytała twardo, ale tak nie do końca, głos lekko jej drżał - Pij.
- Uughhh - mruknął jeszcze i ze zmarszczonym nosem i czołem wypił duszkiem zawartość - Bleeeeeeee!
Pokręcił energicznie głową, niczym pies otrzepujący sierść w nieco zwolnionym tempie.
- A teraz się połóż - kolejna instrukcja od siostry...
Znów posłuchał, tym razem bez zbędnego marudzenia. Białowłosa spojrzała na Sing i uśmiechnęła się smutno.
- Możesz go popilnować? Proszę? Ja w tym czasie upiorę mu rzeczy i sama wezmę kąpiel, muszę trochę pomyśleć... Po prostu każ mu leżeć, najlepiej spać, chyba, że zrobi mu się niedobrze, to wiadro jest... - rozejrzała się po pokoju, było pod stołem, więc przyniosła je i wsunęła pod łóżko - Tutaj. Niech płucze usta płynem z tamtej flaszki - wskazała na sporą, brązową butelkę stojącą na stole - Może być trochę... Markotny... Albo wręcz przeciwnie, wesoły. Zależy co mu do łba strzeli, nie zrobi ci krzywdy, jest totalnie niegroźny, jak dziecko, ale może być po prostu... Inny.
SL zdejmuje mu spodnie i skarpetki, widzi dziwna reakcje hali, waha sie i przeprasza ale sadzila ze nalezy to zrobic, cos nie tak? nie powinna? widziala juz arechiona bez spodni,,, to nic takiego, ale moze siostra chce to zrobic a ona jej odbiera pierwszenstwo? nie jest jego konkubina, niech wybaczy
Białowłosa uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Nic się nie stało Sing, prawdę mówię, tylko... Mi nie wolno tego robić, mówiłam ci już, że istnieje pewna granica i jest ona właśnie w tym miejscu, od pasa w dół - powiedziała.
Zebrała jego brudne rzeczy i już miała wychodzić, gdy złapał ją za rękę i spojrzał na nią jak zbity psiak.
- Massszlaabys mi glooowem - mruknął - Boooliiii.
- W głowę to ja cię puknąć mogę a nie... Masnąć - rzekła nachylając się nad nim i odgarniając mu z twarzy włosy, jej głos i ruchy były już spokojne.
- Przepszaaaszam... - szepnął.
Pokręciła głową.
- Nie teraz, rano porozmawiamy ja już wytrzeźwiejesz, umyjesz się i co najważniejsze... Ogolisz. Grzeczny bądź, pamiętaj, nie przynieś mi wstydu.
- Uhm... - mruknął ponownie, był na nią trochę obrażony.
Cmoknęła go w czoło i wyszła.
Jak tylko Hali opuściła pokój Arechion usiadł i zatopił twarz w dłoniach. Sam zaczął sobie rozmasowywać kciukami skronie.
- Dai Goh... połóż się... Źle to robisz. - Sing Lung zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce - dosłownie. Był pijany, ledwo żywy, zatruty niczym prosię w winie na Nowy Rok. I tak nie będzie nic pamiętał... Mówił od rzeczy... Bełkotał. Pijany mężczyzna... Nic niezwykłego. Pomoże mu. Jest ren... Nie dlatego, że coś czuje... Wiedział co należy robić i jak. Znała skutki przepicia, niestety z własnego doświadczenia... Po Jui Kuen zawsze czuła się paskudnie i odchorowywała to... Dlatego korzystała z tego niezwykle rzadko, kiedy nie miała już innego wyjścia, a na codzień unikała alklu jak ognia... Dosłownie... Szybko uderzało jej do głowy i robiła dziwne, straszne, okropne... i chyba nieprzystojne rzeczy. Nie licząc walki...
- Eeeee - pokręcił głową - Szaszkisze połinnaaaaaśśś... O niiiiom dbasz... Jąąą kofasz, niee miiieee...
Pacnął się dłonią w czoło, czemu on o tym gada? Miała nie wiedzieć, że mu z tym źle...
Nagle chciał do mamy... Chciał znów być małym dzieckiem, nie być tutaj, przy niej, przy nich wszystkich, chciał być w domu, na swojej wyspie, z dala od tych wszystkich problemów...
Wstał i podszedł do stołu, z torby wyciągnął wisiorek, którego ozdobą był wykonany z białych włosów naszyjnik. Złapał za skórzane zakończenie, które zbierało cały pęczek włosów razem i uniósł go na wysokość swoich oczu. Wpatrywał się w ten naszyjnik dłuższą chwilę, po czym zacisnął w dłoni i wrócił do łóżka na które praktycznie upadł kładąc się od razu na boku, plecami do Sing Lung, z "matką" przy twarzy. Nogi lekko podkulił.
Westchnęła zrezygnowana... Co on znowu wymyślił? Gdzie się wybiera? Będzie musiał go... unieruchomić na siłę czy posłucha o co go prosi? Miała ochotę przyrżnąć mu w głowę jak jego siostra... Ale woka nie miała pod ręką... Zresztą nie wypadało... Nawet, jeżeli jutro by tego i tak nie pamiętał. I szkoda woka...
Znowu coś bełkotał o Sarkissie... Nic nie rozumiała... Tego w karczmie też nie... Pijana greka była dla niej kompletnie nie do odszyfrowania. O co mu chodziło? Dlaczego nazwał ją swoją... słonicą?!
Tian! Dlaczego aż tak mnie karzecie tym xiansheng! Może jego siostra ma rację... Może należy go traktować jak tongtong i po prostu powiedzieć mu wprost, żeby ją zostawił...
Ale czemu uważa, że Sing Lung kocha Sarkissę?! Owszem, fascynuje ją... ze względu na piękną, gładką, jasną skórę... Ale co to ma do rzeczy? Nie kocha jej. Nie ją... I nie tak jak on chyba sądzi... Dba o każdego ren, o Arechiona również, chociaż najchętniej by uciekła stąd... Przed nim... Przed tym co powodował w jej sercu... I przed samą sobą... Wisiorek? Łańcuszek? Amulet? Dobrze, że się uspokoił i położył, nie byłaby zachwycona stosowaniem na nim niemiłych punktów nacisku... Usiadła na łóżku mu za plecami i sięgnęła dłońmi do jego głowy... Powoli i ostrożnie odmierzyła cuny... Wyczuła wgłębienia i odpowiednie punkty. Nacisnęła opuszkami. Za uszami... Na skroniach... U podstawy czaszki... A potem po prostu zaczęła mu masować głowę jak prosił... Spokojnie, bez ostrych ruchów... Wsuwając i wysuwając palce mu z włosów od czoła po potylice i na skroniach... Co jakiś czas zatrzymywała ręce i ugniatała końcami palców skórę głowy.
Dotknęła jego głowy, po co?! Czemu chciała przynieść mu ulgę? Przecież nic dla niej nie znaczył! Był nikim, nikim ważnym! Gdzie jego mama?!
- Maamaa nietuuuu, niesz... niez... nieżżżżyyyjeee! - wymamrotał wciskając nos w dłoń, w której trzymał wisiorek.
Nagle usiadł jakby go piorun trzasnął, zrobiło mu się niedobrze. Oddech miał przyspieszony, nie dość, że chciało mu się w tej chwili płakać, to jeszcze nudności? I to wszystko przy kimś, kogo darzył uczuciem i kogo w tej chwili najmniej chciał oglądać! Wstydził się sam siebie, tego, że jej powiedział, że się ujawnił... Nie powinien był, ona kocha Sarkissę, to przy niej jest szczęśliwa, nie przy nim!
- Imbił? - zapytał cicho.
Spojrzał więc na nią z wyraźną prośbą. Dopiero teraz spostrzegł, że ubrana była w zwiewną suknię, z dekoltem... Włosy miała dziwnie upięte i kolczyki w uszach! I... Oczy poczernione? Malowała się... Dla kogo? Nie dla niego przecież, dla Sarkissy... Nie rozumiał tego... Co ona miała takiego czego on nie ma?! Bach, właśnie... To ona nie miała nie on! Bogini! Wracała skądś czy dopiero szła? Na spotkanie z kobietą, która kocha? Czy jego pijaństwo jej w tym przeszkodziło? Jakoś nie poczuł się zmartwiony... Nawet nie było mu wstyd choć powinno, Bogini niech nie idzie do niej... Nornil, wyglądała cudownie! Jeśli istniały anioły, o których słyszał, to zapewne wyglądały tak jak ona teraz! Mignęło mu przed oczyma przez moment jak ją z tego... Rozbiera... Pokręcił głową energicznie, zaraz tego żałując, bo zawartość trzewi podjechała mu do gardła, ale oderwało go to od tych myśli. Nie mógł tego zrobić! Ona by nie chciała!
Pochylił się, wisiorek wypadł mu z ręki, gdy przejechał dłońmi po włosach zaczesując je do tyłu i trochę się za nie ciągnąc. Następnie złapał się brzegu łóżka i zacisnął na nim ręce... Zamknął oczy, zmarszczył brwi, przygryzł dolną wargę... Wewnętrznie kazał żołądkowi się uspokoić. Pomimo alkoholu we krwi i rozgrzania przeszedł go dreszcz... Ziółka Hali zaczynały działać, rozpoczął się proces przyspieszonego trzeźwienia...
Znów się wiercił... Inhoa nie pomogły? Niedobrze... Jej pomagały... Nie wiedziała co innego mogłaby zrobić... Imbił? A dziang... Chce dziang... Skąd ona ma go mu wziąć? Może w karczemnej kuchni by mieli, ale zobowiązała się go przypilnować... A jak widać nie miał zamiaru leżeć spokojnie na łóżku... Hali kazała mu dać butelkę... Wstała i wzięła ją do ręki... Odkorkowała i powąchała zawartość. Ostre... Aż w nosie kręci... Ale poznała dwa zapachy miodu i właśnie dziang... No to przynajmniej tyle, problem był częściowo rozwiązany, nie musiała biegać do kuchni. Dać mu to do ręki czy wlać do ust? Obleje się albo upuści...
Miał zamknięte oczy, kurczowo zaciskał dłonie na krawędzi łóżka... Zdecydowała się sama go tym napoić. Przytknęła mu otwór buteleczki do ust i lekko dotknęła przy tym jego ramienia, żeby wiedział, że jest tu obok i gdzie.
- Dai Goh... proszę, wypij to... twoja siostra to zostawiła, mówiła, że należy ci to dać... Zawiera imbir, tak mi się zdaję... Pomogę ci, przytrzymam, żebyś się nie zakrztusił lub by naczynie nie wymskneło ci się z dłoni.
Wzdrygnął się lekko czując dotyk jej dłoni na swoim ramieniu. Poczuł coś na brodzie, zimne... Podawała mu coś... Butelka? Alkohol? Nie... Powiedziała, że Hali to dla niego zostawiła... Że to imbir... Sięgnął jedną dłonią do butelki i przechylił ją pociągając zdrowy łyk. Nie wiedział czy mu w tym pomagała czy nie, ale się nie oblał. Od razu wyczuł imbir i miód. Dobre zestawienie, smaczne przynajmniej, choć trochę paliło w jego przepite gardło... Pociągnął znowu, przełknął i kiwnął jej głową, że póki co ma dość. Oparł łokcie na kolanach, głowę wsparł na dłoniach. Przez chwilę jego wzrok błądził po podłodze, ale tylko chwilę... Zamknął oczy... Musiał czekać aż imbir zacznie działać, już niedługo...
Wyjęła butelkę mu z dłoni, zamknęła i postawił obok łóżka. Może teraz wreszcie się położy? Na razie siedział, oparł się łokciami o kolana, zasłonił twarz... Nic nie mówił... Nie widziała wisiorka, który miał przed chwilą w ręku... Wypadł mu? Może lepiej poszuka... To chyba coś ważnego... Jak amulet, to tym bardziej, ochroni go... Jak tamten kamyk.. Sodalit? Wstała i zaczęła się rozglądać... Na łóżku nic nie leżało... Nie usiadł chyba na nim? Na stoliku nie... A, jest... Trochę pod łóżkiem. Schyliła się i podniosła zgubę z podłogi.
Znów dotknęła jego ramienia, żeby zwrócił na nią uwagę.
- Dai Goh Arechionie, zgubiłeś to... Proszę... To jakiś amulet, który ci pomaga w chorobie? A ten kamyk od ojca... Ten niebieski... Mam ci go przynieść? Tylko nie wiem gdzie jest... Powiesz mi?
Daj go, Arechionie? Co ma jej dać? Zgubił coś? Amulet?
Znów poczuł jak dotknęła jego ramienia... Nornil... Czemu każesz mi tak cierpieć! Miał jednocześnie ochotę na to by się do niej przytulić i na to by uciec.
Spojrzał na nią, mówiła o sodalicie? Nie potrzebował go teraz, miał mamę... Ale... Spojrzał na dłoń, w której ściskał wcześniej wisiorek, była pusta. Spojrzał ponownie na Sing Lung, miała go! W ręku! Jak ona to zrobiła? Dał jej? Zabrała mu? Nie, przecież mówiła, że zgubił... Pewnie mu wypadł, tylko kiedy...
- Mama - powiedział biorąc od niej amulet - Wuooszy mamy. Wysztauczy.
Położył go na otwartej dłoni i przyglądał mu się z tęsknotą. Tylko to mu po niej pozostało...
- Hali mi go przywiorzua.
Nie przeciągał już tak samogłosek, zaczynał trzeźwieć, tylko czemu było mu tak zimno? Spojrzał po sobie... Był w samych bokserkach! Sięgnął po kołdrę i nieudolnie próbował zarzucić ją sobie na ramiona.
Mama? Tylko tyle zrozumiała... Chyba nie chciał sodalitu... A wreszcie zdaje się uznał za właściwe się położyć. Pewnie zmarzł. Nic dziwnego... Zapity, w samej bieliźnie... Zabawne ma to coś... Takie spodnie? Właściwie mógłby i tak chodzić... Były dość długie, nie był goły. Czemu się wstydził wtedy gdy był ranny? Gdyby nie miał nic pod spodniami, jeszcze by rozumiała... No tak... Też nie pojmowała obcych zwyczajów... Dla nich pewnie było dziwne, że nie wolno jej było dotykać świadomie mężczyzny... Nawet przez ubranie... Ale gdy był chory, ranny, nieprzytomny li ustępowało ren. Te rzeczy były naturalne... Nie rozumiała też postawy siostry... Czy pozwoliłaby mu umrzeć, nie pomagając mu, gdyby musiała dotknąć go od pasa w dół jak powiedziała? No to powinien podnieść nogi do góry, wtedy dół pasa wypadnie w kierunku szyi - uśmiechnęła się rozbawiona takim rozwiązaniem dylematu. Zabrała mu z rąk kołdrę. Popchnęła lekko na łóżko, zmuszając do położenia się i nakryła go porządnie, pod samą szyję. Skulił się pod przykryciem i trząsł... No tak, efekt alkoholu... Znów przysiadła na łóżku jak poprzednio i masowała mu skronie i kark. Rozcierała dłonie i używała reiki by dostarczyć mu dodatkowo ciepła... Właściwie powinna pomasować mu splot słoneczny... To tam było źródło energii na całe ciało. Ale chyba nie chciałby tego... W końcu widziała całą bliznę. Wstydził się jej... Skrywał... Wcześniej widziała tylko kawałek, chyba powoli zaczynał sobie zdawać sprawę gdzie jest i jak się czuje... Niech zapadnie w sen... Hali wróci... Wtedy go zostawi... Będzie spał, a potem nie będzie pamiętał zapewne... Więc wszystko jest... będzie w porządku...
Znów go dotykała, masowała... Tym razem nie potrafił opanować tego, że było mu dobrze... Idealnie wręcz. Ból głowy odpłynął, nudności zaczynały ustawać, nawet nie było mu już tak zimno. Bezwiednie przesunął się w jej kierunku zsuwając kołdrę z ramion, położył głowę na jej kolanach i objął ręką od tyłu. Drugą położył sobie przy twarzy, na jednym z jej kolan. W palcach obracał przez chwilę wisiorek, po czym zacisnął go w dłoni. Pal licho czy kocha Sarkissę czy nie, teraz jest tutaj... Tylko... Czemu nie zareagowała jak mówił do niej o swoich uczuciach? Owszem, mówił bełkotliwie, jest pijany i mogła pomyśleć, że sobie żartuje, albo, że chce ją do łóżka zaciągnąć. Na to ostatnie nie miał nawet siły... A i tak by mu nie wyszło... Pewnie powtórzyłby się scenariusz pierwszego razu ale z zapamiętaniem co się działo, bo aż tak zalany nie był.
Będzie musiał z nią porozmawiać, nie ma rady. Ale to na trzeźwo, by była pewna, że mówi szczerą prawdę...
Westchnął głęboko. Zamknął oczy.
- Tęszknisz czasem za swojom mamą? - zapytał cicho.
Mówił już prawie poprawnie.
- Mnie... Nie byuo pszy niej jak łumierała... Chyba... Chyba jom widziauem jak poległem... We śnie. Uśmiechaua siem do mnie, karzała żyć, a Hali... Mnie pochowaua... - obrócił się kawałek i półprzymkniętymi oczyma spojrzał na nią, niespodziewanie uśmiechnął się do niej szeroko - Ona tak robiua, masała... Masowaua głowem. I śpiewała i pachniaua ciastkami z cymnamnonem! Potrafiua znaleśśśźć radem na wsystko! - zamknął oczy, ale nie zmienił pozycji - Połubiłabyś jom, ona ciebie tesz...
Nie przerwała masażu... Ręce jej nawet nie drgnęły. Ale gardło zacisnęło się aż do bólu. Dlaczego on mówi takie rzeczy? To było wielkie szczęście, jeżeli nie tylko mąż był przychylny młodej żonie, ale też znalazła ona aprobatę w oczach jego rodziców, a przede wszystkim teściowej. Inaczej życie dziewczyny było straszne... Była traktowana jak niewolnica właściwie, gorzej od służących, nigdy nie znalazła uznania cokolwiek robiła, a nawet mogła zostać odesłana do rodziców o męża, jako ta, która nie spełniła oczekiwań i nie nadaje się na żonę. Kobieta im starsza tym większą władzę miała w domu, niby nie taką jak głowa rodu... ale głównie to ona rządziła tak naprawdę domostwem i ludźmi w nim... a na pewno dziećmi, synem nawet bardziej niż córkami... Sama nigdy nie chciała być taką kobietą... Wolała móc wybrać drogę swojej matki w podejściu do tych spraw... Tyle, że... nie miała syna, który by przyprowadził do domu swą wybrankę... Tak, wiedziała, że on też mógłby nie mieć takiej szansy i możliwości, ale jeżeli tylko... jeżeli tylko by się zakochał, a dziewczyna w nim i naprawdę można by było dać im na ten związek błogosławieństwo, błagała by Airen na kolanach i z twarzą przy ziemi dniami i nocami, by się zgodził... By nie wyklinał syna i nie uznawał go za niegodnego... Kochał ją... Jeżeli ją kochał, ten jeden aż wykorzystałaby go, jego uczucie, do własnych celów... dla syna, dla jego szczęścia... By nie cierpiał tak jak ona... A córki... Cóż... tutaj niewiele miała do powiedzenia... mogła tylko mieć nadzieję, że dostaną dobrych mężów... Ich matek nie obawiała się, wiedziała, że mimo iż młoda żona zrywała kontakty z rodziną, że była nikim dla rodziny męża, to jej nazwisko rodowe, jej wpływy i sam Airen będą wystarczającą gwarancją, by jakkolwiek zgorzkniała sekutnica tysiąc razy się zastanowiła nim uniesie rękę, na którąś z jej córek, użyje swojego kwaśnego języka czy złych myśli.
Władza. W jej kraju oznaczała wszystko... W każdym aspekcie życia... I dlatego chciała ją odzyskać... Dla Czcigodnej Matki... By zmienić, by nie było władzy takich Wangów jak jej mąż... Tian! Czemu w ogóle o tym myśli? Jaka żona, jaka teściowa? Dla niej? Spodobałaby się jego matce? Przecież nawet gdyby żyła, Sing Lung nigdy by jej nie zobaczyła... Musiała być wielką kobietą... Zapewne na miarę Czcigodnej Matki. Sing Lung miała szacunek dla niej w sercu, choć jej nie znała. Wychowała dobrego i dzielnego syna... Nie ojciec jak mówił Arechion. No i w ich kulturze to ona miała władzę... Korzystała z niej mądrze... zapewne, a to wielka cnota... Nie będzie z nim... Niech zapomni. Na pewno za jakiś czas o niej zapomni, a nie, że miałby ją rodzicom przedstawiać... I nie wie o Airen... To tylko majaczenia zamroczonego alkoholem, bach. Czemu w ogóle się zastanawia nad jego słowami... Przecież to wiatr... Nic nie znaczą.
- Nie... nie tęsknię... - już nie - pomyślała, od bardzo dawna. Przestała gdy skończyła czternaście lat i złożyła przysięgę biren... Wtedy zyskała drugą Matkę... I nie oddalała się od niej ani ciałem gdy mogła, ani umysłem gdy musiała. - Umarła parę lat temu... Też mnie przy tym nie było... Ale otaczali ją synowie... i moje siostry... Tęskniła za ojcem... Teraz jest już z nim. Szczęśliwa. Jeśli Tian okazało się łaskawe, pozwoli im pozostać w Ogrodach Oczekiwania już na zawsze, nie ześle na powrót do kręgu życia... Chyba, że tylko po to by znów się odnaleźli i przeżyli swoje życie razem i w miłości.
Nie tęskniła? Ale przecież dobrze im życzy... Wydaje się chyba szczęśliwa, że są teraz razem... Tęskniiiiiła, tylko pewnie nie dopuszcza do siebie tej myśli. Kryje gdzieś głęboko te uczucia.
- Mhmm... - mruknął - Moja mama tesz... Z tatom na wyspie umarułych. Tęskniła za nim. Wierzem, że twoi rodzice są szczenszliwi. Widzisz... Oni siem kofali, ty tesz zasugujesz... - uniósł wisiorek na wysokość jej oczu - Teraz mam ją ze sobom, jej kawauek - uśmiechnął się szeroko, jak dziecko, któremu właśnie sprezentowano jakiegoś łakocia - Teraz wiem, że ona jezd ze mnom i mi lepiej.
Opuścił rękę, położył ją sobie na piersi, przy sercu.
A, to pewnie należało do jego matki... Miłość i oddanie do rodziców były ważne. Ale czy trochę nie przesadzał z okazywaniem swoich uczuć? Nie był dzieckiem, był mężczyzną... Żałoba powinna trwać trzy lata... ale to co robił nie było tym. To było dla niej dziwne. Ale cóż... Może traktował to jak ona więź z przodkami. Należało im służyć, dziękować, zwracać się o radę, byli z rodem i strzegli go. Być może dobry duch jego matki, także był przy nim... Pogłaskała go lekko po włosach... Już nie masując... Jak dziecko. Chyba to lubił... Był pijany, brudny, nieogolony, niezbadany, a jednak dotykanie jego włosów nie było jej niemiłe. Sięgały mu do ramion... Szkoda... Nie był z nich dumny? Zaplotłaby mu warkocz albo ułożyła w fantazyjny koto z koturnem i nefrytową szpilą... Nie miał służącego, który by to dla niego zrobił... ostatecznie mógł pozwolić kobiecie. Ach, co też za myśli. Jakby miała zamiar zabrać go do Qin i pokazać się u jego boku przed Smoczym Tronem! Ściągnęła drugą dłonią poły szala zakrywając dekolt sukni. I po cóż się tak wystroiła? Cieszyła się z pięknej sukni, lekkiego materiału i tego, że mogła się pozbyć wreszcie podróżnego kubraka choć na trochę. Ale nie przewidywała paradowania w tym stroju po spelunach, a już na pewno nie siedzenie sam na sam tak ubrana z Arechionem! O czym ona myślała! Przecież wiedziała! Dlaczego sobie nieświadomie pozwoliła na takie... takie kokietowanie! I te kolczyki i ta brosza we włosach! Żałowała, że nie ma warkocza! A co za problem... Wyjęła szpile przytrzymującą jej włosy, rozpuściła je kilkoma poruszeniami głową i zaczęła splatać szybko warkocz. Tak będzie lepiej... Wygodniej. Niech sobie nie myśli, że to dla niego było! Poza tym i tak nie będzie o tym pamiętał, jak wyglądała! Czy ładnie, czy brzydko, czy jak kobieta, czy jak stary traper z tajgi! Tian! Niech już wróci ta jego szalona siostra i sama się nim opiekuje! Ona ma ważniejsze rzeczy do roboty niż słuchać od mężczyzny o tym, że taka kobieta jak ona, lafirynda, niegodna zaufania, porzucająca swe dzieci i męża, zasługuje na coś! Na miłość?! Niech go pan piekieł i tysiąc demonów porwą i rozszarpią! Pijany głupiec! Białe włosy nie czynią go mędrcem! Czikung. Czikung...
- Mmmmm - mruknął, gdy poczuł jak głaszcze go po włosach i przylgnął do jej ręki.
Niestety jej ręka szybko gdzieś uciekła... Gdzie? Poczuł jak coś robi, kilka szybszych ruchów nad jego głową. Przez moment końcówki jej włosów łaskotały go po twarzy. Pacnął się dłonią, gdy sięgnął nosa by się podrapać. Nie jęknął nawet, po prostu podrapał się i zaczął szukać jej ręki, którą gdzieś zabrała...
- Kirei... Tenshi... Bi tenshi - mruknął znowu, tym razem po Japońsku... Skąd mu się to wzięło? Dotknął jej, głowy? Nie tego szukał, choć poczuć jej włosy też było miło. Przesunął ręką, twarz, nos, USTA! Nie to! Gdzie ta ręka! Ramię... O, zsunie dłoń, do samego końca... Jest, jest rąsia... Przysunął ją sobie do policzka, ułożył się nieco wygodniej i westchnął głęboko uśmiechając się lekko. Nie otwierał oczu, czekał aż zapadnie w sen, który o dziwo nie bardzo chciał nadejść.
Znów coś bełkotał... Ale to chyba nie w jego języku... Brzmiał znajomo... Kanji? Znała tylko trochę słów... Kirei... To chyba... piękno? Pozostałych nie pojęła... Jego ręka wędrowała po omacku po kołdrze... znów czegoś szukał? Przecież trzymał wisiorek. Czegoś chciał? Schyliła się i sięgnęła po butelkę z dziang. Nagle poczuła jego dłoń na włosach... na twarzy... jego palce przejechały jej po policzku, zawadziły o usta... Przygryzła wargi... Tian! Sięgnął akurat za siebie gdy ona się nachylała. Wolną ręką złapała jego dłoń i pociągnęła w dół i w bok... Z dwojga złego... Lepiej tak niż żeby dotykał jej tak po omacku... nawet pijany... zjechałby ręką niżej... do szyi. Zacisnęła palce na buteleczce i odetchnęła głęboko. Przyłożył jej dłoń sobie do policzka... I co miała zrobić? Co miała zrobić? Jedynie wiedziała co powinna...
- Wo bu Ai Ni... Wo mo mu... Ni ne dei zou le... - szepnęła, przełykając łzy... Oczy jej się rozmażą, Tian... Nie ma chusteczki... Przycisnęła rękaw do oczu i osuszyła je szybko. - Dui bu qi, zhe shi wo de cuo... dui bu qi... Qing yuan liang... (Nie kocham cię, nie mogę, musisz odejść-musisz mnie zostawić - można zrozumieć to i tak i tak, przepraszam, to moja wina, przepraszam, wybacz mi)
Łobuco?! Łomo... Ninedej? Nie brzmiało ani trochę jak japoński... Dłejpuczi... Przeprasza? Dlaczego, za co? Nornil, o czym ona mówi?! Czemu tak jakoś dziwnie? Po swojemu? Odpowiada na jego słowa? Ale dlaczego w swoim języku a nie w japońskim... Nie zna japońskiego? A wydawało mu się, że owszem... Nazwała go przecież kawaii... Czy powinien spytać co oznaczają jej słowa? Czy zrozumiałby w tym stanie ich znaczenie? Za dużo ich było... Brzmiały jak cichy i zlewający się z sobą szelest albo... Płynąca woda... Niechże go nie przeprasza! To nie ona się upiła tylko on! To jemu po głowie kosmate myśli krążą i to on nie potrafi przestać o niej myśleć! Chyba trzeba zmienić temat, bo albo jedno albo drugie albo oboje się popłaczą...
- Gdzie Hali?
Właśnie... Gdzie ona się podziewała? Ile czasu minęło odkąd wyszła? A gdzie poszła? Coś mówiła o kąpieli i ubraniach... Że pomyśleć musi... O czym? O nim? A dlaczego? Przecież wolała by nie przeżył... Nie, ten temat chyba nie jest zbyt dobry...
Właśnie... Też chciałaby wiedzieć... Odkaszlnęła lekko, starając się by jej głos zabrzmiał zimno i obojętnie:
- Zabrała twoje rzeczy Dai Goh Arechionie, żeby je uprać... Dlatego jesteś w samej bieliźnie... Zdjęłam ci spodnie i skarpetki... bo ona powiedziała, że nie może tego zrobić... Nie rozumiem... ale trzeba było cię rozebrać przed położeniem do łóżka z tych śmierdzących ubrań. I chyba wykąpać się... Powinna lada moment wrócić. I... Widziałyśmy twoją bliznę Dai Goh... Wybacz.
- Sam bym sobie uprał - mruknął oschle - Powinna mnie zostawić i wracać do męża... Zająć się swoim życiem, a nie rozpamiętywać jak mnie pochowała, ugh... Wszystko na przekór, wszystko źle...
Rozebrała go? Sing Lung go rozebrała? Eeee... Podejrzewał, że siostra by tego nie zrobiła...
Widziała bliznę. Obie widziały, ale przecież Sing już o niej wiedziała i raz widziała w całości, wciąż tego nie pamięta? Powędrował dłonią z wisiorkiem po kawałku blizny...
- Dziękuję - westchnął już spokojniej - W mojej kulturze rodzeństwo nie dotyka się poniżej pasa. Nie mam czego wybaczać, a ty nie masz za co przepraszać... I tak musiałaby zobaczyć, wiedziała o niej od FLee... Pewnie się wystraszyła...
Jego głos stał się oschły. Nieprzyjemny... Zabolało... Ale to dobrze... Hen hao. Powinna mnie zostawić i wracać do męża... Aż ją zmroziło. Przez jedno uderzenie serca pomyślała, że skądś wie... że się dowiedział i mówi o niej. Zaraz jednak zrozumiała, że o Hali. Ale to była prawda. Tak właśnie powinna zrobić. A przynajmniej go zostawić. Nie szukać szczęścia dla siebie. Nie taką wybrała Dao. Nie może zważać na siebie, obawiać się o innych. Swoje życie poświęci... Nie chce poświęcać czyjegoś. Musi dotrzeć do Xeny. Musi zadać pytanie i modlić się do Tian by odpowiedź była twierdząca... A jeżeli nie... jeżeli nie, wtedy będzie o tym myśleć. Nie teraz. Nie ma czego wybaczać, a ona za co przepraszać... Ale zabrzmiało to tak jakby miał do niej o to pretensje... za złe, jakby był tym poirytowany. Musi go jakoś odepchnąć...
- Nie wiem Dai Goh. Nie mnie to osądzać. A ten wisiorek... Nie warto wracać do przeszłości. To ułuda... To nic nie znaczy. Dorosłemu mężczyźnie nie przystoją takie rzeczy. Ja nie trzymam pamiątek po rodzicach... To nie ma znaczenia. - okropne rzeczy mówi. Nieprawdziwe... Nie mogła nic zabrać ze sobą... Nic. Tylko tę chustę z czarką... Pamiętała o rodzicach, pamiętała o ofiarach Przodkom. Przeszłość była ważna. - Gdyby to było moje... wyrzuciłabym to.
Odetchnął głębiej i przytulił się trochę mocniej do jej dłoni. Jej delikatny zapach, taki słodki, uspokajał go. Zaczynał ogarniać go sen... Było mu dobrze i ciepło...
- Wcześniej... Powiedziała... Że lepiej byłoby... Gdybym nie przeżył, nie... Dał znaku życia... Bo pochowała, cierpiała, płakała... A ja nie chciałem przysiąc... Nie dałem słowa... Że wrócę... - ziewnął - Bo... Bo nie wiem... Czy wrócę czy... Polegnę... Nie mogę... Nie...
Jego głos stawał się coraz spokojniejszy, słychać było, że jest na granicy snu i świadomości.
Jak mogła mówić, że wisiorek nie jest ważny, że jest ułudą? Czemu ona nie miała pamiątek po rodzicach? Ale przecież... Przecież ta herbata jaśminowa, wtedy tam... Po jego policzku spłynęła samotna łza. Wcześniej zdawała się rozumieć jego podejście do tego typu rzeczy... Rozumieć po części jego kulturę... A teraz takie coś? Dlaczego? Za co? Czemu mówiła mu takie paskudne rzeczy? Czy mówiła prawdę? Wyrzuciłaby coś tak cennego i ważnego dla serca?!
- Wisiorek ważny... Psychicznie ważny... Dobre... Wspomnienia... Cza, jaśmin... Twoje wspomnienia... To - poruszył ręką z amuletem, którą nieco mocniej ścisnął - To moje.
SL bawi sie w drewniaka
Hali uchyliła po cichu drzwi i wsmyknęła się do środka. Sing Lung siedziała na łóżku Arechiona... A on... On leżał skulony pod kołdrą z głową na jej kolanach! Trzymał jedną z jej dłoni przy swoim policzku, drugą zaciskał w pięść i coś z niej... Rzemyk... Wisiorek, miał w niej wisiorek, który dała mu od matki. Azjatka wydawała się czymś... Przejęta? Smutna? Ale jakoś tak dziwnie... On za to był bardzo spokojny, jego oddech był miarowy i głęboki. Spał jak kamień, nic go teraz nie ruszy. Położyła jego rzeczy na stole, wzięła jedno krzesło i przysunęła je do łóżka brata. Usiadła, chwilę przyglądała się twarzy białowłosego. Zmierzwiła mu delikatnie włosy, pogładziła po policzku i uśmiechnęła się do siebie.
- Jest taki spokojny - szepnęła - Dziękuję ci... Z całego serca ci dziękuję.
- Bu ke qi - odparła w roztargnieniu. Dobrze, że wreszcie przyszła. Nie będzie już tutaj więcej potrzebna. Nie będzie musiała siedzieć i czuć jego dotyk na swojej dłoni. Był spokojny... Rzeczywiście. Nawet mimo tego co mu powiedziała. Co takiego okropnego powinna zrobić by ją znienawidził? Popatrzyła w zamyśleniu na Białowłosą. To byłoby... Nazbyt okropne... Przecież nie chciała go tak naprawdę skrzywdzić, wręcz przeciwnie... A denerwujący sposób bycia wajgurenów to za mało by porzucać cierpliwość. Inaczej dawno by już wyrżnęła połowę drużyny, wioskę amazonek i prawie każdego na swej drodze, któremu musiała tłumaczyć o co jej chodzi.
No i chyba potem musiałaby sama się zabić... Bo to już by było szaleństwo, a nie lekkie nagięcie li. Źle się czuła. Ta cała suknia, fryzura i perfumy... Wcześniej czuła się wspaniale, jak kobieta, jak dama... Teraz niechęć do samej siebie. Zresztą było jej zimno. Suknia prawie nie miała ramion... Pójdzie i się położy... Popisze trochę... Weźmie coś na sen by zabić to wszystko w swej głowie, od razu, choć tylko na parę godzin. Szkoda, że nie może pić... Gdyby nie to, nie przejmowałaby się, że nie wypada... Ale nie chciała narozrabiać i rozwalić karczmarzowi wystrój, jeżeli któryś z bywalców by jej się po pijaku nie spodobał... Chciała wstać.
Znów mówiła w tym swoim dziwnym języku... Nie umie odezwać się po prostu? W grece, która też często stanowiła dla niej zagadkę? Ugh... Uparta kobieta, jak Arechion się z nią dogadywał?
- Pomogę ci - szepnęła i uniosła trochę brata przesuwając go na poduszkę.
Nie było to łatwe, był mocno skulony i wtulony w Sing Lung, jakby była jego... Kobietą... Miłością jego życia... Owszem, tak właśnie było, przecież nazwał ją słońcem!
- On cię kocha - powiedziała cicho, tak po prostu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie - Jesteś pierwszą kobietą jaką pokochał, powinnaś wiedzieć, że również ostatnią. My zakochujemy się na całe życie, wiem co mówię... Będzie ci wierny i lojalny, tylko nie bój się go do siebie dopuścić. I proszę, błagam, nie skrzywdź go. Wystarczająco w życiu wycierpiał, a przy tobie jest taki... Spokojny, opanowany... Taki słodki - zwróciła uwagę na jej inną fryzurę... - Gdzie się podziała tamta fryzura?
Sing Lung już się prawie podniosła. Słysząc słowa Hali aż się złapała zagłówka. Inaczej chyba by znów klapnęła na łóżko. Spojrzała na dziedzie Arechiona z prawdziwą zgrozą. Ale tamta chyba tego nie zauważyła bo poprawiała kołdrę. Co za straszna kobieta! Wszystkie takie były tam, w ojczyźnie Arechiona? Jak mężczyźni z nimi wytrzymywali?! Nic dziwnego, że poszedł na wojnę... Tian, sama by poszła. Za każdym razem gdy Hali otwierała usta Sing Lung nieoczekiwanie czuła się jakby dostawała pięścią w zęby. I trudno jej było nawet stwierdzić czy ból nie był równie silny, o ile nawet nie mocniejszy, bo w grę wchodziły uczucia, a nie głupie ciało, które w końcu się naprawi. Przodkowie, Czcigodna Matko, mamo... Wszystko na raz. Kocha ją... Pół biedy, odkochałby się... Ale jego siostra twierdzi, że na całe życie! Wierny, lojalny... I jeszcze chce żeby go do siebie dopuściła! Nie wie o czym mówi, nie wie czego żąda, nie wie czym może się to skończyć dla jej brata! Dlaczego akurat w niej?! Na litość Niebios, jedyna taka jak ona na świecie? Nie miał innych kobiet, tam w Nippon czy u siebie? Też sobie wybrał... Ona tak samo... To takie irracjonalne... Gdzie jej opanowanie? Nie jest gęsią! Nie jest cholerna głupią gęsią by zakochiwać się na całe życie od razu w jednej kobiecie! Jej matka też nie była... A pokochała ojca i on ją tak, że przeciwstawili się samemu Wangowi... Zapłacili cenę, ale spędzili ze sobą resztę życia. Ona była tą ceną... Jak ona może tak po prostu mówić do niej takiej rzeczy... Ot tak... Jak może... Jak ona ma to zrobić... Przecież właśnie próbuje! Żeby to było takie proste i łatwe, ot tak, nie bój się, nie skrzywdź go... Jaka fryzura... Dotknęła włosów... Warkocz się rozplótł, przeszkodził jej. Musi sta wyjść.
- Jak gęś - szepnęła - dotknęła czoła wierzchem dłoni. - Warkocz mi się rozplótł... Przepraszam... Próbuję... Naprawdę próbuję go nie skrzywdzić... To niedobrze... Nie zna mnie, nie wie, ja nie powinnam, nie mnie. Przepraszam... To moja wina, powinnam być mniej bezmyślna... Naprawdę próbuję. - znów łzy zebrały jej się w kącikach oczu, ale tym razem przelały się na policzki. Zasłoniła twarz rękawem. - Przepraszam... I wybiegła z pokoju.
Hali zdębiała... Reakcja Azjatki kompletnie ją zaskoczyła, nie podejrzewała, że ona aż tak bardzo sobie odmawia by się od tego popłakać i uciec. Ale może to i dobrze? Prawda w oczy kole... Może zrozumie, że nie powinna tak się izolować. Uczucia są bardzo ważne w każdym związku, powinna o tym wiedzieć! Co z niej za kobieta... Dziwna jakaś... Jak Arechion może z nią wytrzymać? Że też jeszcze jej nie zaciągnął za włosy do łóżka i nie pokazał czego chce... A może pokazał, ale ona nie zrozumiała? Była aż tak ślepa? Czy tak głupia? Krzywdziła jej brata, krzywdziła siebie... FLee była zupełnie inna...
Arechion ocknął się słysząc coś złego... Płaczliwy głos, coś o próbowaniu, o winie... Przeprosinach... I ktoś wybiegł z pokoju... Uniósł głowę i rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju.
- Gdzie Sing Lung? - zapytał nie patrząc czy robi to głośno czy cicho.
Jego siostra stała wmurowana w podłogę, teraz wyglądała na jeszcze bardziej zaskoczoną.
- Hali... - zaczął oschle - Co jej zrobiłaś?
- Nic - brzmiała odpowiedź.
- Jakie nic? Popłakała się! Przez ciebie! Wybiegła! Co jej powiedziałaś?!
- Areś, nic, tylko prawdę, szczerą prawdę, kobiecą...
Białowłosy wstał, był już trzeźwy, ubrał się szybko i wyszedł z pokoju pozostawiając siostrę w osłupieniu.
Zbiegł po schodach by chwilę potem stanąć przy drzwiach pokoju Sing Lung i Sarkissy. Były one lekko uchylone, dochodził z nich odgłos płaczu... Małej histerii wręcz... Zapinając pasek od spodni wszedł do środka i spojrzał na tulącą się do Sarkissy zapłakaną Sing Lung. Jeszcze bardziej zagotowało mu się w żyłach... Chciał ruszyć w jej stronę, ale... Nie, nie może... Sarkissa zdawała się jakby ją odgradzać od niego... Zawahał się, w końcu... Oberwał butem!
- Argh! - warknął zaciskając pięści - Koniec, koniec tej zabawy! Trzeba mi tam było umrzeć, na licho mnie ratowała! Mam dość! Za dużo! Jutro Hali opuści to miasto i zapomni, że w ogóle mnie widziała żywego! - spojrzał na Sarkissę, nie ukrywał, że się w nim gotowało - A ty... Ty... Powinnaś się zastanowić co jej czynisz! Nie kochasz, ale więzisz, jak niewolnika jakiegoś! - wyszedł trzasnąwszy drzwiami, głośno.
W tym momencie Hali zbiegła po schodach i wpadła na niego. Odsunęła się i spoliczkowała go. On odwrócił się i wyszedł na powietrze.
Podszedł do słupka podpierającego zadaszenie od stajni, dotknął go otwartą dłonią... Stabilny...
- Co ty wyprawiasz Arechionie?! - krzyknęła wybiegając za nim na zimne, nocne powietrze - Wracaj do pokoju, migiem!
- Ty zwariowałaś, do reszty... Nie znasz zasad tych krain, uważasz, że nasza kultura tu sięga? Nie sięga! Ludzie nawet nie wiedzą, że istniejemy! Nasze zasady są dla nich dziwne...
- To oni są dziwni, dziwię się, że potrafisz z nimi wytrzymać!
- Bo umiem się przystosować, a przynajmniej się staram i nie wyjeżdżam wszędzie z moimi zasadami, czasem niektóre z nich trzeba sobie schować głęboko w buty! - odparł głośno, oschle i zimno - A ty sobie przemyśl pewne rzeczy, bo jak dalej będziesz postępować jak postępujesz, to nic tu po tobie. Wracaj do domu, do męża i dzieci, a mnie zostaw w spokoju! Chciałaś bym był martwy? Proszę bardzo, znikam, zapomnij, że mnie widziałaś! Nie ma mnie! Umarłem, rozumiesz?! ODEJDŹ! DAJ MI ŚWIĘTY SPOKÓJ! MAM DOSYĆ TEGO WSZYSTKIEGO! SIEBIE RÓWNIEŻ!!! Wolałbym tam polegnąć niż być tutaj teraz! Wolałbym nigdy nie udać się na tę przeklętą wojnę, nie zabijać i nie robić tego co robiłem!!! Idź! Idź sobie! Nie chcę cię tu, nie chcę cię oglądać!
Hali spojrzała na niego chłodno, ale i smutno zarazem. W oczach wezbrały jej łzy.
- Przepraszam! - krzyknęła - To chciałeś usłyszeć?! Przepraszam, że powiedziałam co powiedziałam, że zrobiłam co zrobiłam! Ale uwierzyłam im! Za długo nie pisałeś, pochowałam cię, choć nie chciałam! Zrobiłam to wbrew sobie, wbrew własnemu sumieniu!!! Nie chciałam byś umierał, nie chcę! Masz żyć! ŻYĆ! Pamiętaj o tym czego chciałaby matka, a chciałaby byś żył i był szczęśliwy!!! - odwróciła się na pięcie i zniknęła w karczmie udając się biegiem do ich pokoju.
Spojrzał na nią, jeszcze bardziej się zdenerwował... Miała rację! Teraz miała rację! Ale to wszystko... Całe to nawarstwienie się emocji, gotowało się w nim... Był wściekły i przeraźliwie smutny zarazem.
Uderzył z pięści raz w słupek. Potem ponownie. I kolejną ręką. I tak na przemian, raz jedna, raz druga, aż zaczął zostawiać na nim krwawe ślady. Bolało, ale to dobrze, musiał się na czymś wyładować... Nie przejmował się, że jeśli ktoś spojrzy z okna to go zobaczy. Nie interesowała go w tej chwili reszta świata, tylko ten drewniany słup.
W końcu zmachany usiadł na schodach wejściowych i zatopił twarz w dłoniach.
KONIEC
Ostatnio zmieniony przez red dnia Czw 16:11, 10 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:09, 10 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
KOMPLETNY LOLZ PISANY PODCZAS PISANIA JEDEN ZE SCENEK PBMOWYCH
OGOLEM JEST TAK... ARECH I SL SZYKUJA SIE DO WALKI Z HUNAMI, ARECH ZABIERA JEJ SAKWE OD OGNISKA ZEBY POSPRZATAC (CIEZKA BYLA, NIEDALBY DZWIGAC TEGO SL SKORO PRZYNIOSL, MOZE I ODNIESC) I UBRAC SIE W SWOJ NAPIERSNIK DO WALKI.
UWAGA: W scence sa nasze komentarze, wydzielam je kursywa
aaaaaaaaaaaaa
oddawaj sakwe, gdzie leci, bo wybuchnie!
no co za denerwujacy mięźcizna
R: mam glupawe
nie chce mi sie powaznie
Sing Lung nawet się nie spostrzegła, a Arechion złapał jej sakwę sprzed nosa, którą sobie położyła obok miecza i gdzieś z nią poleciał w ciemność. Zostawiając ją z całym asortymentem tasaczków, miseczkami, pałeczkami i zaskoczeniem w głębi oczu gdyż nie wypadało okazywać go mniej głębiej.
mrucząc coś pod nosem, zapewne taoistyczną modlitwę do bóstw, poderwała się z ziemi, przeprosiła pobieżnie pozostałych i kurcgalopkiem pognała za nim. Niech oddaje sakwę, to jej! Na co mu? Ma własną! Nie ma w niej mięty, a na pewno nie ma w niej cynamonu i jabłek!
- Aaaareeech oddawaj sakwę! - rzekła w ludzkiej mowie z najpromienniejszym uśmiechem zaciśniętych zębów.
R: no pisz cos
red: no dopsz, wyobrazmy sobie, ze arech nie przytroczyl jeszcze tej sakwy do jej siodla :>
Kamael odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem i pomachał sakwą przed nosem, podskoczyła jakby, więc uniósł ją wyżej.
- Hehe, nie oddam - powiedział.
Sing Lung skuliła się w sobie, przyczaiła....
iiiii er san! odbiła się z obu nóg i złapała za sakwę ramionami i nogami. Nie puści!
będzie musiał nieść je obie albo oddać
rrrrrrrrrreeeeeennnn - wymruczała przez zęby
Ręka Kamaela opadła do samej ziemi, Azjatka uwiesiła się na sakwie! Posłał jej zbójecki uśmieszek i ruszył dalej ciągnąc ją na tym małym worku jak na sankach.
- Jak sobie chcesz - powiedział.
Minął konie, minął kamienie, minął nawet miejsce, w którym nie tak dawno klęczał przed nią na ziemi oszołomiony nagłym bólem ramienia. Był już na tyle daleko, że zapewne nikt ich nie będzie słyszał.
- Czyżbyś w ostatniej chwili postanowiła wracać do Nukus? - zagadnął powstrzymując wybuch śmiechu, skośnooka była doprawdy uparta... Jak osioł! Trzymała się tej sakwy niczym tratwy ratunkowej, a on chciał ją tylko przytroczyć do siodła... No proszę, a może ona po prostu szuka przygody? Kizi mizi?
Sing Lung korzystając z okazji, ze był do niej odwrócony kao, wyciągnęła zza pazuchy jedna pałeczkę i... dziabnęła go nią w pośladek!
Nagle zawrócił czując ukłucie w pośladek. Puścił sakwę i wpadł na nią wywracając ich oboje na ziemię do pozycji leżącej. Wylądowała między jego silnymi ramionami, na szczęście przy ziemi nikt ich nie dojrzy, kamienie i krzaki skutecznie zasłaniają widok.
- Hmm... Niegrzeczna dziewczynka - mruknął zawadiacko - Jak mi zrobisz kuku, będziesz musiała opatrzyć.
- Mam jeszcze druga pałeczkę - powiedziała miękko trzymając jej koniec 5 milimetrów od jego prawej źrenicy.
A czubek kunai w drugiej ręce, tej pod nim pół centymetra od jego pępka... albo niżej, jeżeli się ruszy. Napierśnik tam nie sięgał.
Swoją drogą ta profilowana blacha przez mostek niemiło jej się wbijała w lewy cycek. Auć.
Wyzezował wzrok na pałeczkę, to była pałeczka? Raczej pała, całkiem spora jak na takie małe łapki, w których była trzymana.
Uniósł jedną brew.
- A ja dwie ręce - unieruchomił jej łapki na ziemi, tuż przy głowie i przygryzł na moment wargę wciąż się uśmiechając, podniósł się nieco by umożliwić jej swobodny oddech - No doprawdy Sing, czy ty chcesz mi zrobić kuku? Za moment mogą to zrobić za ciebie Hunowie - rzekł widząc kunai w jej drugiej ręce.
Ufff! mogła oddychać. A za ręce mu się zachciało? Co on myśli, że bez rąk to ona nie potrafi?
Uniósł się nieco, więc to wykorzystała. Szybkim ruchem podciągnęła nogi do siebie, potem na boki mijając jego ramiona i widząc jego zaskoczenie i coś w rodzaju podziwu, zarzuciła mu nogi na kark, więżąc mu szyję pomiędzy udami. Kolana i jej kostki miał za głową.
- I co czcigodny Dai Goh Arechionie? Życzysz sobie by moje uda pozbawiły cię aż tchu? - spytała z uśmiechem.
R: no i arech został uduszony
red: nie, pisze
- Hm, ciekawe posunięcie, a co powiesz na to - puścił jej ręce w momencie gdy zarzuciła mu nogi na szyję, ale nie zapomniał o odrzuceniu broni na bok.
Poniekąd, ciekawa pozycja, takiej jeszcze nie próbował.
Pobłądził dłońmi po jej biodrach, udach i pośladkach, następnie wrócił z powrotem i wsunął rękę pod jej kubrak by połaskotać ją w brzuch, miał nadzieję, że ma tam łaskotki i skuli się zdejmując z niego nogi.
R: no to musialby miec 4 rece, zeby takiego cudu dokonac!
dwie do podpierania <g>
preczej moze po biodrze albo biuscie
red: cicho, glupawa to glupawa
Miał lodowatą rękę! A ona rozgrzaną skórę pod kubrakiem! Az ją miotnęło z wrażenia. Co też spowodowało, że odruchowo ścisnęła uda i skręciła w bok ciało wraz z nogami, chcąc skulić się na ziemi na boku. Jak było do przewidzenia, Arechiona pociągnęła za sobą, ale zanim się zaczął dusić na poważnie, już leżał na ziemi na plecach obok niej. Lekko pokasłując jedynie. O dziwo ręka została mu na jej brzuchu. Ale juz nie była taka zimna.
no dobrze poleżymy sobie tak trochę, niech mi shenghe pomasuje - pomyślała sobie SL, patrząc w gwiazdy
Oups, zły ruch Arechionie. Zacisnęła uda prawie odbierając mu powietrze, skuliła się i ułożyła na boku pociągając go za sobą. Dłoń wciąż miał na jej brzuchu. Zbliżył się do niej. Delikatnie opuszkami palców pomasował ją po nim. Czyżby nie miała łaskotek?
Usta zbliżył do jej ucha i mruknął:
- Nie zmarzniesz?
red: a tam KALORYFER
R: no moze ABS jak u Gab
red: no mowie absyyyy (albo na odwrot, nie pamietam)
R: nie, nie ma gilgotek, ale moze arech ma jak sie tak zastanawia nad tym
red: no on ma
Arch, znowu jej dmucha w ucho!
Przykryła jego dłoń swoją przez kubrak. Idealnie. Miał tak dużą dłoń, że jej ciepło rozchodziło się równie dobrze jakby umieściła tam pojemniczek z nafta i żażącym (tak, to piala R! ) się knotem. Aż po splot słoneczny, a stamtąd już ogarniało całe ciało.
Pokręciła głową, nie dorywając wzroku od nieba.
- Nie, tak dobrze. Tak na pewno nie zmarznę. A ty Ai.. Dai?
Uśmiechnął się, zbliżył bardziej, dotykał teraz całej długości jej ciała. Drugą rękę wsunął jej pod głowę, lepiej leżeć z prowizoryczną chociażby poduszką niż bez. Chyba było jej dobrze, jemu na pewno.
Ai... ? Jego imię nie zaczynało się na "Ai"... Może to nie imię... Może jakoś chciała go nazwać?
- Jest dobrze - mruknął jej na ucho muskając czubkiem nosa małżowinę, po czym sam skorzystał ze swojego ramienia i oparł na nim policzek.
Delektując się jej zapachem przymknął oczy.
Pozwoliła mu na to, nawet nieco przechyliła głowę żeby dotknęły go jej włosy. Mało nie nazwała go Airen... To było takie swobodne... Takie jak tam... Chciała zabijać Hunów, ale chciała tez zamknąć oczy i leżeć tak tutaj do świtu, czując jak ciepło jego dłoni nie pozwala jej zamarznąć. I osłaniał od wiatru! Tylko ten kawał blachy... Ale może i dobrze, inaczej jeszcze znów by niechcący uderzyła podczas snu... Tian! Jakiego snu! Maja się zadekować w lesie! A poza tym zawsze mógł zacząć chrapać... Chociażby od zimna.
Znów poczuł jej włosy na jej twarzy, tym razem to ona przechyliła głowę. Odetchnął głęboko. Jej zapach go uspokajał... Mruknął sobie cicho pod nosem jak kot, o tak, było mu dobrze, bardzo dobrze. Nawet ten zimny i niewygodny napierśnik mu teraz nie przeszkadzał, zapomniał o nim. Mógłby tak odpłynąć w krainę snu, choć wiedział, że czeka ich walka, że powinni iść... Tylko tu było o wiele przyjemniej, sympatyczniej i zdecydowanie spokojniej. I kto mówił, że seks to jedyne lekarstwo na zły nastrój? Wystarczy zwykłe zbliżenie, zapach, dotyk...
LA FIN
for now
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 19:18, 10 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
GLUPAWKOWY ZAPIS Z GADULCA, CZYLI SCENA Z KATAKUMB NA WESOLO
redxf (2009-03-05 23:28:17)
to teraz wyobraz sobie jak w kreskowce: SL jedzie glowa w dol... Arech ja lapie w pol i obraca nogami do dolu, po czym stwia na ziemi i mowi "nie strasz mnie kobieto rozbiciem sobie glowy"
Res 'R' (2009-03-05 23:31:53)
- a rozbilam? -
redxf (2009-03-05 23:32:16)
"nie, bo cie zlapalem... i wyprostowalem"
Res 'R' (2009-03-05 23:36:50)
- Wydaję sie sobie prosta i zaokraglowna gdzie trzeba. Nie zauwazylam niepokojacych skrzywien i nieodpowiednich krzywizn.
redxf (2009-03-05 23:39:02)
"nie mowie przeciez zes plaska i niekobieca tylko, ze cie obrocilem glowa do gory, tak jak byc powinno. nie zjezdza sie po linie glowa w dol, a jakby po drodze byla jakas belka? uderzylabys sie, guza nabila i zwiazana ze wstrzasnieniem nosilbym cie na plecach"
redxf (2009-03-05 23:39:22)
"ewentualnie w nosidle na piersi"
:>
i spiewalby jej kolysanke zeby chrapala w najlepsze i zeby F nie popadla w klaustrofobie
Res 'R' (2009-03-05 23:47:49)
- Aha... Lepiej bym zawadzila lu, tak?! Bo? Bo miekkie i nie zaboli? W glowie mam oczy, tam... nie.
redxf (2009-03-05 23:49:10)
"Lu sobie nie polamiesz, a glowe mozesz porzadnie uszkodzic i co wtedy?"
Res 'R' (2009-03-05 23:54:57)
- Dai Goh Arechionie z Wyspy Dusz, Dai Goj Dziedzie Hali, czy sugerujesz, że nie wiem co robie albo ze robie to pierwszy raz w życiu? Z drzew nigdy nie zsuwa sie lu w dół, bo moża sie dorobić obolałego nieprzystojnie lu, ewentulanie dodatkowych... bram w niech. A jako wojownik zapewne wiesz, ze to jest bardzo ukrwiona czesc ciala i rana tam zadana moze zabrac zycie... Głowę mam twarda jak zauważyłęś.
redxf (2009-03-05 23:57:21)
"Twarda i poobijna. Rane na lu latwiej zatmowac niz na glowie, zwlaszcza w przypadku pekniecia czaszki, kiedy nie mozna ucisnac. Wolalby uciskac miesisty posladek niz PRZYPALAC rane na glowie"
Res 'R' (2009-03-06 00:04:52)
- Zapewne... BYŚ wolal, jak to mężczyzna - wzruszyla ramionami
redxf (2009-03-06 00:09:31)
"Owszem, BYM wolal. Z obolalym posladkiem bedziesz przytomna, z rozbita glowa nie. I nie mowie tego teraz w sensie damsko meskim, bo moglby to sobie Erdihl jechac glowa w dol, i powiedzialbym mu to samo choc nie zaprzecze, ze twoje posladki sa duzo zgrabniejsze niz jego"
Res 'R' (2009-03-06 00:11:19)
- A przygladałeś się mu pod tym kątem? Może lubisz nie te brzoskwinie co sądziłam
redxf (2009-03-06 00:12:04)
"No wiesz, drowy maja specyficzne lu... Chude, plaskie, kanciate..."
redxf (2009-03-06 00:12:33)
"Na wyspie mamy paru ancymonkow co sie lubia nago kapac, nie sposob nie zauwazyc, ze kazdy tylek ma taki sam"
redxf (2009-03-06 00:18:53)
"Kapac w sensie plywac. W morzu. Chyba ich kobity deskami po zadkach trzepia, ze takie niedorobione. Niejedne nagie posladki w zyciu widzialem. Szczerze mowie, znam sie naaaaa tym, twoje z checia pomylil bym z soczysta brzoskwinka..."
Res 'R' (2009-03-06 00:26:39)
- A twoje lu Dai Goh tez plaskie o kanciaste? Bos przeciez kuzyn Elfa... drowa
redxf (2009-03-06 00:27:13)
"Siodma woda po kisielu, ale jak chcesz, sama sobie sprawdz, chcesz?"
Res 'R' (2009-03-06 00:28:19)
- Deska?
redxf (2009-03-06 00:29:31)
"Rasia"
THE END
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:27, 18 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
SZEKSZOWNA WSTAWKA
UWAGA: totalna grafomania i harleqin
Dozwolone od lat 18
Sceny sexu! I to kilka.
Ok, zamysl tego byl taki, ze SL i Arech sa sobie na rybkach, SL nie idzie, Arech ja podglada, ona sie zaplatuje w sznurek, dziabie haczykiem w paluch, Arech przylazi z pomoca. No i lowia sobie, lowia... SL przy probie wyciagniecia ryby - czyt Wegorza - wpada do rzeki Akcja ratunkowa, bo biedna ledwo plywa, no i... To co ponizej...
Jak tylko doszli do pokoju, Arechion zrzucił z siebie mokre ubranie, w kącie przebrał bokserki na suche, ubranie wrzucił do wiadra. Na podłogę przed kominkiem rzucił kilka skór, na nich położył materac z łóżka, kołdrę, poduszki i kilka kocy. Rozpalił ogień w kominku, nad nim zawiesił imbryk z wodą, by zaparzyć dla nich ciepłej herbaty i... W tej chwili spostrzegł, że Sing Lung wciąż stoi w tym swoim mokrym odzieniu. Nie zdjęła nic, nawet kubraka! Była już fioletowa z zimna, zaraz wpadnie w hipotermię! Mówiła, że pójdzie się przebrać, o nie... Nie da rady, nie sama. Jest już w takim stanie, że prędzej wywróci się po drodze do swojego pokoju niż tam dotrze... Podszedł do niej i zatrzymał jej dłonie swoimi. On był już ciepły, poruszał się, szybko przywrócił krążenie... Ale ona była niczym sopel lodu! Dotknął jej twarzy, objął ją delikatnie swoimi dłońmi i pogładził policzki kciukami.
- Sing Lung - powiedział spokojnie, ale wystarczająco stanowczo, by zrozumiała, co ma do przekazania - Nigdzie nie pójdziesz, tu jest już rozpalony kominek, zaraz będzie herbata, a tam tylko zimny pokój. Poza tym... W tym stanie nawet do niego nie dotrzesz. Pochorujesz się, a ja nie chcę do tego dopuścić. Pozwól sobie pomóc, to mój obowiązek, jako mężczyzny, pamiętasz?
Sing Lung popatrzyła bezradnie... No owszem, tutaj było już ciepło... ogień... U siebie nie miała kominka. Trzęsła się cała... W pokoju mogła jedynie zdjąć te rzeczy, z trudem się przebrać i skulić na łóżku. Czuła, że nie byłaby w stanie zrobić sobie cza... A alkoholu nie chciała pić mimo wszystko...
Powiedział o ren... To prawda. Tak powinna o tym myśleć. To tylko ren, nic więcej. Chce jej pomóc. Poza tym nie pozwala wyjść... Mądrze jest wybrać to, co należy zrobić, a nie to, co się chce. Zepchnęła niepewność i zawstydzenie w głąb umysłu. Musi się rozgrzać...
No i nie może go obrażać odmową. Skinęła głową i sięgnęła rękoma do zapięć kubraka. Tian! Ręce miała tak zgrabiałe, że ledwie mogła trafić w zapięcia! Zęby szczękały jej coraz bardziej. Jedwab nieprzyjemnie lepił się do skóry...
- Daj, pomogę ci... - odezwał się cicho, przykrywając jej ręce. - Nie dasz sobie rady.
Zawahała się na momencik i skinęła głową na zgodę. Wolała już nic nie mówić, żeby sobie nie pogryźć języka.
Opuściła dłonie, a on sięgnął do zapięć i szybko pomógł jej pozbyć się przemoczonego kubraka... Za chwilę spodni, pozwalając jej się go przytrzymać i uważając by za bardzo ich ciała się nie stykały, wiedząc, że może ją to zawstydzić. Starała się o tym nie myśleć... Ale... Nie mogła tak do końca omijać go wzrokiem... Był w bieliźnie... Więc nie całkiem nagi. Ale widziała jego tors... po raz drugi, cały... Jak oddychał, jak był zbudowany... Silne ramiona. Trochę... trochę chyba za bardzo się gapiła. Spuściła czym prędzej wzrok. Może też to nie było najlepsze rozwiązanie... Ale przynajmniej nie patrzyła się na niego tak wprost... Na wysokości szyi i tak by widziała jego nagą pierś... Teraz neiku... No trudno... Neiku to neiku... Niechże się ubierze! Co on wyprawia!
Stała tak trzęsąc się z zimna już w samym jedwabnym stroju przylegającym jej do ciała... Dokładnie... Kiedy sobie to uświadomiła, skrzyżowała ramiona na piersiach.
Poczuła jak delikatnie ją obejmuje ramieniem przez plecy.. Takie ciepłe...
- Chodź... usiądź przy ogniu. - pchnął ją leciutko w stronę materaców przed kominkiem - Ale najpierw musisz zdjąć także i to... Jest całe mokre... Nie możesz siedzieć w lodowatym, zimnym materiale, bo nigdy się nie rozgrzejesz, a tylko dostaniesz gorączki. Wiesz o tym prawda?
Kiwnęła głową i dała się podprowadzić do posłania. Trochę tak bezwolnie... Czuła się jakaś otumaniona... To chyba z zimna. I dziwnie senna. Poczuła, że zaczyna jej rozpinać bluzę od przodu. Spięła się i zacisnęła przedramiona jeszcze bardziej. Chciała się cofnąć, ale przytrzymał ją ramieniem.
- Dai Goh... To nie wypada...
- Sing Lung... Wybacz... wiesz... materiał w tej chwili i tak niewiele pozostawia wyobraźni - powiedział lekko przepraszającym tonem. - Ale nie o to chodzi. Nie chcę ci uchybić... Mówiłem o ren, pamiętasz? Chcę tylko pomóc. Trzęsiesz się sama. Ledwo panujesz nad rękami. Zajmie ci to wieki. Pozwól mi... Obiecuję.. Nie będę patrzył. Chcesz, zamknę oczy, dobrze?
- Pp.. pproszę... jeeeśli moożesz... tak, zzrób. - Tian... Niech przestanie się zachowywać jak idiotka. Faktycznie, równie dobrze mogłaby być teraz naga przez ten oblepiający ją przemoczony jedwab.
Chociaż nie była pewna czy w obecnej sytuacji bardziej peszy ją jego wzrok czy świadomość jego rąk wędrujących po jej ciele... Po mokrym ubraniu... Starała się mu jakoś pomóc by nie szukał po omacku. Ręce jej się trzęsły, ale kierowała jego dłońmi, pomagając sobie i jemu przy zapięciach, a potem przy zdejmowaniu mokrej materii...
Pod bluzą miała fartuszek zasłaniający piersi. Teraz nic nie warty. Zdjął go jej przez głowę. Na koniec zostały jedwabne neiku... Prawie takie jak jego, do kolan... Teraz przyklejone do jej skóry jak druga skóra... I nieprzyjemnie oziębiające pośladki i najintymniejsze części jej ciała. Nie przeciągał tej chwili. Szybko pomógł jej je zdjąć, nie otwierając oczu. Prawdę mówiąc poczuła ulgę. Jak tylko to zrobił wysunęła się spod jego rąk i czym prędzej wsunęła się pod koce na materacu. Dalej była mokra, ale już nie wyziębiało jej ubranie. Otoczyła się kocami i czekała aż poczuje jak odzyskuje ciepło.
Skryła się pod kocami, którymi opatuliła się szczelnie. On odszedł na moment na bok by rozwiesić ubrania na lince przewieszonej nieopodal i zalać herbatę, do której dodał miodu, wymieszał i wrócił do niej. Parujący napój postawił na podłodze tuż obok, sam usiadł za jej plecami, wsunął się pod koce. Jak tylko przejęła kubek z herbatą, wsunął się pod koce. Rękoma powędrował wprost do jej brzucha, na którym spoczęły. Ostrożnie manewrował, by nie położyć ich ani za nisko ani za wysoko, ale by przekazać jej swoje ciepło. Wciąż się trzęsła. Siedziała teraz między jego nogami, oparta plecami o jego klatkę piersiową. Roztarł jej ramiona. Próbowała się odsunąć, ale nie była w stanie. Oparł ją o siebie, stanowczo. Ma się rozgrzać, a nie uciekać. Bo się pochoruje!
Poczuła, że siada obok na posłaniu. W dłonie włożył jej kubek z naparem.
- Proszę wypij. To herbata... jaśminowa.. taka jaką lubisz. Z odrobiną miodu, to też rozgrzeje.
- Hao - wzięła od niego i zaczęła pić małymi łyczkami. Nagle ręce jej się trzęsły. Mało się nie oblała wrzątkiem, co biorąc po uwagę jej nagie ciało byłoby mało zabawne. Na szczęście nie zakrztusiła się, bo już przełknęła.
- Dai Go Arrrrech... ioniee. Co... co rrobisz?! - spytała zaskoczona, próbując się jakoś odwrócić do niego. Był po kocami! Przytulał się do jej pleców! Swoją piersią! To... to.. było... bardzo.. bardzo przyjemne... I dopiero teraz poczuła jak było jej do tej pory zimno. Ale... Tak nie można! Nie może się tak do niego przytulać, nie powinna! Próbowała się odsunąć. Nic z tego... Ręce miała zajęte czarką... Przygarnął ją siebie na powrót delikatnie, ale stanowczo...
- Spokojnie... Nic nie robię. Tylko cię rozgrzeję. To sprawdzony i skuteczny sposób. Przekazuję ciepło... Znasz to prawda? Sama chyba też to robiłaś jak mnie masowałaś...
Poczuła jak zsuwa koc jej z głowy, dotyka włosów.... Lekko naparł na nią... właściwe zmuszając ją do odchylenia się do tyłu i oparcia się o niego sobą... A głową w zgłębieniu obojczyka. Czuła jego oddech we włosach.
- Odpręż się, uspokój, ciepło szybciej się rozejdzie po ciele.
Objął ją ramionami... Lekko a jednocześnie jakoś stanowczo. Jakby nie chciał jej wypuścić. Jakby nie pozwolił jej na to, nawet jakby chciała... Czuła jego dłonie... Szybko, ale jakby z lekkim wahaniem minął jej piersi i złożył delikatnie dłonie na jej brzuchu...
Westchnęła... Trochę wyżej i... Trochę niżej i jeszcze gorzej!
Na przemian spinała się w sobie i jednocześnie było jej dobrze... Wstydziła się nagości, ale też w jakiś sposób zupełnie się go nie wstydziła ani tego, że siedzą razem pod kocami. Nadzy... No technicznie rzecz biorąc ona... Nie zauważyła nawet, że ręka z czarką jej opadła na posłanie.
- Mmmmm - wyrwało jej się.
Uśmiechnął się, gdy tak zamruczała. Lubił ten odgłos, bardzo. Był taki... Przyjemny dla ucha i pociągający. I sprawiał, że robiło mu się jakoś tak przyjemniej.
Kciukami delikatnie masował jej brzuch. Próbował jej przekazać od siebie jak najwięcej ciepła. Trzęsła się już dużo mniej, to dobrze. Zatopił nos w jej włosach... Mokre, pachniały teraz dosyć intensywnie aloesem. Musnął ustami jej skroń, nachylił się i przytulił swój policzek do jej. Przymknął oczy.
- Wypij do końca - powiedział widząc, że zapomniała chyba o herbacie.
Jak wcześniej położyła rękę z kubeczkiem na posłaniu tak ją tam zostawiła, a powinna wypić póki ciepłe.
Poczuł jak dreszcze ustają, z każdą chwilą jej ciało robiło się coraz cieplejsze. Wciąż delikatnie masował jej brzuch. Raz wyżej, raz niżej. Praktycznie od splotu słonecznego aż po... No, prawie, ale nie do końca tak nisko. Nie chciał jej zawstydzać tak nierozważnym posunięciem.
- Lepiej? - szepnął pytająco, choć wiedział, czuł, że nie musi pytać, że odpowiedź będzie twierdząca.
Jej skóra... Była tak delikatna... Niczym jedwab. Była bardzo drobna w porównaniu do niego. Jego dłonie tworzyły coś w rodzaju małego kocyka na jej brzuchu. Znów się uśmiechnął. Miał ją tutaj, nagą... Nagą pod jego kocami, na jego materacu...
- Sz..szy - odparła cicho, czując jak głos jej się lekko załamuje i oddech jej przyspiesza. Lekko westchnęła. Przebiegł ją dreszcz... Ale już nie od zimna. Bezwiednie rozchyliła usta, kiedy poczuła jego na skroni... I te palce... Tak błądzące... Rozkosznie... Denerwująco... Tak... tak, podniecająco...
- Mrrrmmm... - mruknął cicho - To dobrze...
Pocałował ją w policzek. Delikatnie, dosłownie musnął ustami. Dalej tuż przy uchu to samo... Nosem połaskotał ją przez moment po małżowinie... Poszedł dalej, muśnięcie za muśnięciem... Aż do ramienia, później w drugą stronę, drugie ramię. Widział jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka, czuł jak lekko drży, ale tym razem już nie z zimna... Chciał tego... Oj chciał...
Zacisnęła palce jednej ręki na materacu... gdy musnął ustami jej ucho i policzek. Jego dotyk... Czuła, że mu się poddaje. Bez słów... Chyba nie mogła w tej chwili i tak wydobyć z siebie głosu... Tian... Teraz już było jej ciepło... Bardzo. Odchyliła głowę... jakby bez własnej woli... Ciało przejmowało nad nią kontrolę... Nie myślała... Nie zastanawiała się... Czuła... Coraz bardziej czuła... Przylgnęła do jego piersi plecami... Czuła mięśnie... Jak pracują mu pod skórą. Chciała go dotknąć... Ale wciąż była odwrócona i unieruchomiona w jego ramionach.
Jedną dłoń przesunął wyżej, od jej piersi dzieliły go dosłownie milimetry. Nachylił się niżej... Zaczął całować ją teraz nad łopatkami... Odgarnął jej z szyi włosy, przerzucił je do przodu i całował poniżej karku... Słodka, delikatna... Piękna... Czuł jak do niego przylgnęła...
Przesunął się kawałek w bok, jedną nogę ugiął lekko w kolanie i przełożył nad jej... Drugą wyprostował za jej plecami. Opuścił ją kawałek przytrzymując ją jedną ręką, tą która nie spoczywała już na jej brzuchu, drugą wciąż trzymał bez ruchu tam, gdzie położył wcześniej. Obdarowywał teraz pocałunkami jej obojczyk... Poddawała mu się... Bez reszty... Ale... Ale czy tego chciała?
- Sing Lung - szepnął wiedząc, że jego głos zdradza całe to pożądanie - Sing... Czy ty... Całą sobą? Pragniesz tego?
Nie mogła mu odpowiedzieć... Brakowało jej tchu... Nie chciała mówić... Zamiast tego wzięła stanowczo jego dłoń, którą trzymał na jej brzuchu i przesunęła wyżej, tak że jego palce objęły jej pierś... Jęknęła. Tak, chce go... chce całą sobą. Nawet jeżeli to tylko kara Tian, nawet jeżeli ma coś się stać... Poddała się... Nie chce już walczyć...
Przesunęła jego dłoń do jej piersi... Jęknęła z rozkoszy, gdy zaczął je delikatnie masować... Idealnie leżały mu w dłoni... Przylgnął ustami do jej i pocałował ją tak jak tego pragnął od dłuższego czasu. Z pasją, namiętnością... Z pełnym uczuciem. Pragnęła tego, nie musiała nic mówić, czuł to. Dała mu to do zrozumienia... Odkręcił ją bardziej w swoją stronę... Odsłonił lekko koce, zaczął całować jej dekolt, piersi... Nabrzmiałe sutki... Zaczął przesuwać się tak by być do niej przodem, rękoma opuszczał ją delikatnie na materac schodząc coraz niżej i niżej... Aż do pępka. Następnie powrót...
Pieścił ją od tyłu... Czuła jego usta między łopatkami... Dłoń na piersi... Drugą sięgnął do jej ud... Był za nią i trochę z boku jednocześnie. Poddawała się jego dotykowi. Chyba wzdychała... Nie próbowała się kontrolować... Nie była jeszcze gotowa, chociaż jego dłonie ją rozpalały... Chciała go poczuć... Przesunąć dłońmi po bliźnie... Pokazać mu jak go pragnie... Pokazać jak bardzo nie widzi go oszpeconym. Ta rana... Ten ślad jego męstwa... Dowód walki.. Podniecała ją. Nagle podniósł się nieco wyżej i obrócił ją do siebie przodem. Też się uniosła. Koce zsunęły jej się do bioder... Klęczeli naprzeciwko siebie. Przytrzymywał ją... To dobrze... Inaczej chyba by upadła... Jej ciało powoli się odchylało... Plecy.... Uchyliła lekko powieki.... Sięgnęła rękami do blizny. Wodziła opuszkami. Zaczął ją całować. Czuła jego język na piersiach, na brzuchu i na powrót znów wyżej... Zacisnęła lekko palce na jego piersi... Odrobiną trzeźwości umysłu starając się go nie urazić. Nie chciała mu zrobić krzywdy jak wtedy... Chociaż miała ochotę być bardziej agresywna... Pocałować go... W usta... i niżej... Ale gdy on teraz jej dotykał, nie mogła odzyskać kontroli... Tylko zachłystywać się oddechem...
- Hao... Hen hao... ai... airen... - wymskneło jej się spomiędzy warg.
Przesunęła mu ręce na barki, na ramiona... Tutaj mogła bezpiecznie zacisnąć palce... Poczuć twarde mięśnie... Ciepło rozgrzanej skóry...
Nie obchodziło ją, że widzi ją nagą... Bardzo dobrze, że widzi... Nie oszukuje go... Jej ciało mówiło za nią. A jego... Też reagowało... Sięgnęła dłońmi w dół... Zaczęła odwijać i ściągać materiał... Przeszkodził jej pocałunkiem. Ręce odruchowo pognały jej do jego twarzy, do głowy, karku... Odwzajemniała mu go z pasją... Mierzwiła włosy... Obejmowała dłońmi twarz i szyję... Nie myślała już zupełnie.
Przylgnęła udami... brzuchem... Poczuła jego dłoń na pośladkach... Przyciskał ją do siebie...
- Airen? - zdziwił się cicho nie przerywając tego co robił, pieszcząc dalej jej ciało.
Czuł jej drobne dłonie na sobie... Jak błądziła po jego piersi, bliźnie... Następnie po ramionach, gdzie je zacisnęła... O tak... Tak... Sprawiał jej przyjemność... Nie ważne co to ten airen, może mu wyjaśni później, teraz liczyło się tylko to, że jego dotyk ją podniecał, rozpalał, że go pragnęła... Całą sobą.
Obcałował delikatnie jej szyję, linię żuchwy aż pod ucho... Następnie po policzku i przylgnął do jej ust. Czuł jak dobiera mu się do bielizny, ale jak tylko ją pocałował... Na moment zatopiła mu dłonie we włosach, później objęła nimi jego twarz przysuwając go do siebie bliżej..
Jedną ręką objął jej plecy, zaczął ją opuszczać do pozycji leżącej, drugą zaczął delikatnie błądzić po jej piersiach, następnie dekolcie, aż do szyi... Opuszkami palców kilka razy o nią zahaczył, w końcu dotknął całą dłonią jej szyi chcąc pobłądzić opuszkami po jej szczęce... By później w taki sam sposób wypieścić jej kark... Znów obdarowywał pocałunkami jej brzuch... I wtedy coś się zmieniło... Sing Lung zaczęła się jakby rzucać, nie mocno, ale poczuł jak jej wszystkie mięśnie napinają się niemiłosiernie. Z jej gardła wydobywały się dziwne dźwięki, jakby... Jakby się dusiła!
W jednej chwili się opamiętał, poderwał, kucnął u jej boku i delikatnie podniósł ją do pozycji siedzącej. Po jej policzkach płynęły łzy, hiperwentylowała, jakby nie mogła złapać normalnego tchu... Nornil, co się dzieje? Atak paniki? Teraz?! Co zrobił nie tak, że tak na nią wpłynął?! Głupi, głupi, głupi!!! Ale przecież... Przecież chciała!!!
W ułamku sekundy przypomniał sobie scenę z namiotu, gdy dotknął jej... Szyi... Szyja! To jest powód!
Przytulił ją do siebie, jedną rękę zatopił w jej włosach przytrzymując jej głowę na swojej piersi, drugą otoczył jej nagie plecy by ją przytrzymać. Czuł jak jej dłonie szukają jego rąk... Jego przedramion... W końcu otoczyła mu ramię ręki, którą obejmował jej plecy i ścisnęła.
- Nie... N.... Nnnieee.... mm... moog... oddych... - próbowała wydusić przez łzy.
- Wiem - szepnął uspokajając swój własny oddech - Oddychaj wraz ze mną - instruował ją - Wdech... Wydech... Wdech i wydech, tak, bardzo dobrze... Spokojnie... Spokojnie, jestem tutaj, nic ci nie będzie, obiecuję - pocałował ją w czubek głowy, jak dziecko, to najlepsza metoda, trzeba zapewnić ją teraz, że jest bezpieczna - To ja, Arechion, oddychaj... I jeszcze... Doskonale.... Jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi, spokojnie. Ciii... Cichutko, oddychaj... Wdech, wydech...
Instruował ją tak dłuższą chwilę, w końcu uspokoiła się na tyle by opanować w miarę oddech, ale wciąż była spięta i mocno w niego wtulona. Jej dłonie nadal mocno zaciskały się na jego ramieniu. To nic, wiedziała, że on tu jest, na pewno go czuła, nic jej nie będzie, to minie... Już mija... Usiadł, i posadził ją sobie na kolanach. Otoczyła go nogami w pasie wtulając się w niego jeszcze bardziej...
- Ciii - szepnął, wiedział, że czuła się zagubiona - Już dobrze...
Przytrzymując ją jedną ręką wywinął tę drugą z jej uścisku i pokierował jej rękoma tak, by objęła go za szyję i przytuliła się do niego mocno. Tak będzie się czuć jeszcze bezpieczniej i pewniej... Sięgnął po koc i okrył jej nagie plecy by nie zmarzła przypadkiem. Kołysał delikatnie ich ciałami i szeptał na ucho, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi i że nie pozwoli by ktokolwiek ją skrzywdził.
Gdy uspokoiła oddech i mięśnie zaczęły odpuszczać, białowłosy delikatnie wyplątał się z jej nóg tak by móc położyć się z nią na boku. Wciąż była w niego wtulona, jedną nogą oplatała jego obie, jedną rękę oparła mu na piersi, tuż przy swojej twarzy, drugą objęła go w boku. Głowa spoczęła na jednym z jego ramion, drugą ręką obejmował jej plecy gładząc ją delikatnie i powoli po kręgosłupie... W górę i w dół. Wciąż była bardzo roztrzęsiona.
Całowała go... On ją... Może nie powinna tak... Nie skupiać się tylko na swoich odczuciach... To ona miała zapewnić mu rozkosz... Zająć się nim... A on wciąż jakby odwlekał tę chwilę.. Nie poganiał jej, nie sprawdzał, nie pozwolił zdjąć bielizny, nie naprowadzał jej dłoni na nefrytową łodygę... Naprawdę sprawiało mu przyjemność zaspokajanie jej? Rozpalanie powoli... Jej, a nie siebie... Nie spieszył się... Chociaż czuła, że jest napięty, że jej pragnie... Że na pewno chce ją poczuć... Nawet jeżeli ona jeszcze nie do końca... Poczuła jak delikatnie kładzie ją na posłaniu... Pieści... Jego usta sunęły po jej ciele wyraźnie w dół... Jedną dłonią masował ją... Wszędzie tam gdzie jego dotyk niemal ją porażał... Drugą pobudzał jej sutki... Miała ochotę się szarpnąć... wić... znów jęknęła... Czy on... Czy on długo jeszcze tak może?
Obręcz... Potworna obręcz na jej szyi. Z palców mężczyzny. Cała dłoń. Powietrze... Nie ma... Mroczki przed oczami. Czerwień, złote plamy, mrok i jeden wielki szum jej krwi. Zapadała się w ciemność... Nie... Nie chce... Zaciskające się mięśnie. Wszystkie... Rzucające się ciało w agonii... Płuca palące żywym ogniem. Traciła świadomość... Strach... Ból... Smak krwi w ustach... Walczyła o łyk powietrza. Rękami próbowała się czegoś złapać, wydobyć z wciągającej ją otchłani, z przerażenia, świadomości umierania... NIEEEEEEE!
Chyba sięgnęła rękami do gardła. Nie wiedziała. Chyba tak... Żyła, nie umarła... Po raz kolejny... nie umarła... Myślała, że już nigdy nie poczuje... Nigdy już nie będzie musiała... Nie pozwalała im, pamiętała.. Tutaj zapomniała... Przy nim zapomniała... Czy naprawdę wierzyła, że mogłaby? Jej ciało zareagowało tak jak kiedyś... Jak zawsze. Przerażające uczucie paraliżu... Lęku, że już ciemność nie ustąpi... Niepewności, czy tym razem nie przesadzi... Nie zapomni się... Nie uwolni jej gardła zbyt późno... Upokorzenie i świadomość, że będzie kolejny raz... Wciąż i wciąż... Każdej nocy... Na zakończenie każdej z niej...
Łapała powietrze... Z trudem. Gardło chyba jej się zaciskało z paniki. Próbowała się opanować.
- Nie mogę oddychać, nie mogę... - nawet nie widziała czy to jej myśli czy słowa... w ludzkiej mowie... nic do niej nie docierało... Gdzie jest.... Dlaczego... Co się dzieje... Niedotleniony mózg reagował z trudem...
Wracał dotyk.... Ciepło... Ktoś ją przytulał... Chyba palce jej się zacisnęły... Miękkie ciało... Zapach cynamonu. Wilgoć na twarzy...
Czuła jak przez jaj ciało przebiegają skurcze mięśni... Nie mogła tego opanować. Wreszcie udało jej się wciągnąć powietrze do płuc. Głęboko. Arechion... To ciało, które czuła pod palcami to Arechion...
Co za wstyd... Przyniosła mu wstyd. Musiał ją taką oglądać... Przeszkodziła mu... Nie umiała się opanować... Mogła go uderzyć... A gdyby był w niej... zrobić poważną krzywdę...
Położył ją ponownie... Nie miała siły... Nie miała na nic siły... Chwilę wcześniej była napięta jak struna... Teraz czuła jak kolana się pod nią uginają... ręce jakoś zwisają... Płakała... Teraz już świadomie, a nie z powodu braku tlenu i strachu.
- Dłejpuczi.... Dłejpuczi... Dłejpuczi.... - szeptała poprzez łzy i dreszcze.
- Hej - szepnął cicho - Nie płacz, już po strachu, nic się nie stało - objął ją mocniej.
Cała się trzęsła, wypłakiwała mu się w pierś. Pewnie się zawstydziła... Oby tylko nie żądała od niego ukarania! Nie jej wina, że tak się przytrafiło... Zapewne ktoś ją kiedyś chciał zabić i ma teraz uraz... On to rozumiał, wiedział co to znaczy. Doskonale wiedział.
- Cichutko, już dobrze, Sing Lung, proszę, nie płacz - mówił do niej uspokajającym tonem - Przytul się i postaraj uspokoić. Nic się nie stało.
Pocałował ją w policzek i nakrył ich oboje kołdrą.
- Sz... sz... szyy... - wydusiła między jednym łkaniem a drugim. Miała przestać płakać... Mówił, żeby nie płakała... Mówił do niej... Nie mogła... Próbowała, ale nie mogła...
Pocałował ją... Przytulił... Nakrył ich oboje... Wtuliła mu się twarzą w pierś, próbując stłumić płacz... Niedobrze... Zasmarka go...
Mimo wszystko powoli się uspakajała. Spróbowała się skupić i sięgnąć harmonii... samokontroli... Ciężko jej szło... To było dla niej za dużo. Uczucia... Pożądanie go... Rozkosz, którą jej dawał.. I potem to... Ból i przerażenie... Zaczęła jednak kontrolować oddech. Narzucać mu tempo. Wdech i wydech tej samej długości... Powoli... Odepchnąć strach. Lepiej. Odsunęła się lekko od niego i spróbowała wytrzeć twarz.
- Przepraszam... - powiedziała tym razem po grecku. Nie wiedziała czy zrozumiał wcześniej. - Przepraszam za moje ciało... Zapomniałam. Powinnam lepiej się kontrolować... Ale... było mi nazbyt dobrze... I... nie pomyślałam... Nie przygotowałam się... Jeżeli... jeżeli... - nie mogła się zmusić do tego pytania - Jeżeli... potrzebujesz... żeby.... kiedy się umiera... kiedy mięśnie... brak powietrza je zaciska... W jaskini.... To ja... - głos uwiązł jej w gardle. Całą sobą nie chciała. Nie...
Wytarł jej delikatnie łzy swoim kciukiem, włosy zaczesał palcami do tyłu by nie przyklejały się jej do twarzy.
- Już dobrze? - zapytał spokojnie - Sing Lung, nic się nie stało. Nie przepraszaj, ja rozumiem... Ktoś chciał cię zabić, prawda? Dlatego szyja, dlatego tak na to reagujesz. Ja to rozumiem, doskonale. Powiedz mi tylko... Jak mogę ci pomóc wyjść z tego. Ty mi pomogłaś, chciałbym się odwdzięczyć.
Było jej dobrze... Tak, czuł to jak jej dotykał... Mimowolnie uśmiechnął się do niej. Cieszyło go, że sprawił jej aż taką przyjemność, o której nie obawiała się mówić... Widział jak na niego reagowała. Cudownie.
- Nie chciał... Prawie zabijał... co noc... tylko tak... Boję się... Przepraszam. Nie umiem. Tak dawno... Dwadzieścia lat. Wciąż... To powinność... biren.
Co noc? Prawie zabijał? Czyli to się działo przez jakiś czas... Przez dwadzieścia lat... Nornil, dwadzieścia lat! To ten jej mąż? Taki z niego mężczyzna? Żaden mężczyzna, tchórz!
Pocałował ją w czoło i przytulił do siebie ponownie.
- Nie bój się - poprosił - Ja nigdy ci tego nie zrobię. Nigdy. Obiecuję.
Żadna powinność, żadne biren czy jak ona to tam zwie. To co jej zrobiono to jakiś koszmar... Trauma po dziś dzień! Ależ go to zabolało, ależ miał ochotę znaleźć tego, który jej to zrobił i porachować mu kości...
Mówił, że tego nie zrobi... Obiecał... Chciała poczuć jego ręce na karku... na szyi... Ale wtedy jej ciało... Tian... Nie może... Musi go przeprosić... Musi oddać mu ten dotyk. Musi zapomnieć o tym co kiedyś było. Już nie będzie. Więcej nie będzie... Był ciepły... Trochę spocony... Pachniał tym cynamonem... Tak słodko. Leżeli w siebie tak wtuleni. Jego oddech był miarowy... Serce też biło spokojnie... Uspokajała się. Nie wiedziała ile czasu tak leżała. Nie próbowała liczyć uderzeń serca...
Już jej nie pragnął... Czuła pod palcami jego skórę, drobne blizny... Lekko spięte mięśnie... W końcu... nieśmiało przerzuciła mu jedną nogę przez biodro... Błądziła palcami stopy po łydce... Czy chce ją jeszcze?
Pod udem czuła twardy męski pośladek. Bezwiednie palcami dłoni przejechała mu po twarzy... Zatrzymała na ustach.
- Mrrr - mruknął mimowolnie, gdy zaczynała go tak dotykać...
Pocałował jej dłoń, następnie ujął ją w swoją i obdarowywał pocałunkami aż do łokcia. Rozpalała go, ewidentnie dała mu do zrozumienia, że wciąż go chce. Pomimo tego co się stało... Nie bała się go, to dobrze. Nie będzie jej dotykać tam, gdzie się tego boi, nie dziś... Delikatnie odchylił się, uniósł jej głowę tak, by patrzeć jej w twarz. Uśmiechnął się do niej ciepło i pocałował. Ręką pobłądził do nogi, którą obejmowała go niżej. Przejechał palcami od samego pośladka aż do stopy, którą ujął i masował chwilę... Coś wyczuł na wysokości jej piszczela, jakieś zgrubienie... Dawny uraz...
- Hmm... Gdzie żeśmy stanęli? - zagadnął kładąc się tak by była pod nim - A tak... Jakoś... Tuuuutaaaaaj - uśmiechnął się szeroko, dotknął dłonią jej piersi i zaczął całować brzuch w okolicach pępka zjeżdżając coraz niżej... I niżej... Po udach, łydkach... W końcu do stóp, tym razem mógł wycałować i pomasować je obie, położyć sobie na piersi. O tak, to było to, wiedział jak taki dotyk działa na Azjatki. Rozpala praktycznie do granic, doprowadza prawie na sam szczyt... Jęknęła z rozkoszy, cudownie... Serią kolejnych pocałunków wrócił do jej twarzy, nachylił się i szepnął na ucho:
- Mam nadzieję, że teraz jest ci jeszcze lepiej.
Ujął jej dłonie, położył je sobie na piersi... Wiedział, że pragnęła go dotknąć, widział to po niej. Chciała go czuć, jego mięśnie, ciepło jego ciała... Chciała czuć jego. Całego. I to podniecało go najbardziej. Nachylił się i zaczął ją całować błądząc jedną dłonią w jej włosach, drugą drażniąc jedną z jej piersi, w końcu otoczył jej ramiona i przewrócił ich oboje tak, że teraz to ona była na górze. Niech poczuje kontrolę... Nie jest w żadnej klatce, on nic jej nie zrobi...
Ucałował jej palce... Przykrył dłonią. Uniósł się nieco i patrzył na nią. Nie spuściła wzroku, nie skrywała się. W takiej chwili nie miało to znaczenia. Byli ze sobą... Sprowadzali chmury i deszcz... Wiedziała, że może patrzeć na niego i on na nią... Spojrzała mu w oczy... Wzrok trochę jej się rozmywał... Po łzach... po jego pocałunku... Miał niesamowicie błękitne oczy. Jak niebo odbite w górskim jeziorze... Myśl urwała się gdy poczuła jego dłoń na pośladku, a później... na stopie... Masował ją... Przymknęła oczy.
To było bardziej zapytanie niż żądanie od niego czegokolwiek, gdy przełożyła mu nogę przez biodro. A on od razu... Podjął pieszczoty tak, że ledwie panowała nad sobą. Sądziła, że jego dłoń na stopie to już wiele... Kiedy niemal wygięła się w łuk, czując jak kładzie obie jej stopy sobie na piersi, jak je masuje i drażni ustami... Podwinęła palce z rozkoszy... Podeszwy miło ogrzewały jej się od jego skóry... Te wypukłości... Drobne ślady... Czuła je pod stopami, wyraźniej niż pod rękami... Jak niemal każda kobieta z Han miała je bardzo wrażliwie... A ją szkolono jeszcze dodatkowo w odczuciach Pędów Lotosu... Jęknęła... Przygryzła mimowolnie wargę... Szeptał coś do niej... Nie miała siły doszukiwać się znaczeń tego wstrętnego języka... Mógł mówić cokolwiek, w jakimkolwiek języku... Chyba, że chciał coś jej kazać... Ale nie, znów zajmował się tylko nią... Ekscytowało ją to... i przerażało... niepokoiło... Wiedziała, że jest to jedna z piękniejszych dróg, że na tym polega Tao, że kobieta jest bardziej w centrum uwagi... Ale nie było jej do tej pory dane tego próbować, nawet jako Feniks... I zawstydzało ją to... Kiedy jej pozwoli... A jednocześnie chciała by trwało to jak najdłużej...
Czy jej skóra, ciało sprawiało mu równą przyjemność jak jego jej? Jego blizny ją podniecały... Ale kobieta nie powinna takich posiadać... I chyba ich nie miała... Zadbali o to... A ona tego pilnowała... Lepiej być umarła niż wróciła ze śladami... Ale tego co czaiło się pod skórą ukryć ani zetrzeć nie mogła... Czy nie było mu to niemiłe... Czy w ogóle wyczuł... te niedoskonałości...
Zostawił jej stopy... znów całował całe ciało... Jakby odczytując jej pragnienia ujął jej dłonie i przyłożył sobie do piersi... Ona nie bardzo wiedziała gdzie jest... Gdzie on jest... Zatapiała się w tym dotyku... Nawet nie w słowach... Dłoń we włosach.... Wierzyła mu... Wierzyła, że nie dotknie szyi, że może nie myśleć o tym i pozwalać mu na wszystko.
Nagle siedziała na nim... Na jego biodrach. Oprzytomniała lekko.. Oparła się dłońmi o jego pierś... Spojrzała mu w oczy... Lekko skonsternowana... Co miała robić? Zaskoczył ją.. Mężczyźni Han rzadko pozwalali kobiecie na taką pozycję... Nie patrzono sobie w oczy... Poza tym to kobieta miała wtedy w niewoli ciało mężczyzny... Czego po niej oczekiwał... Podparła się kolanami i próbowała obrócić biodra, tak by usiąść na nim tyłem... Tak jak ją uczono...
Pobłądził dłońmi do jej piersi, do boków... Masował jej żebra... Delikatnie, ale to wystarczyło by wyczuł kolejne ślady... Złamań... Nornil, co jej czyniono? Kim była? Nie ważne... Chyba... Przynajmniej nie teraz, kiedy reaguje na niego w taki a nie inny sposób, kiedy podnieca go do granic.
Chyba ją zaskoczył, gdy przewrócił ich oboje tak, by znalazła się na nim. Próbowała się obrócić do niego tyłem... O nie, nigdzie się nie odwróci...
Przytrzymał ją dłońmi na biodrach. Nie pozwolił się odwrócić.. Więc nie chciał tak... Ale nic nie mówił... Czekał co zrobi.. Patrzył... Z pożądaniem w oczach... Z uśmiechem, co było dla niej niezwykłe i... wzruszające... Nie, niech nie widzi jej łez... Przestraszy się, zaniepokoi... Czuła go między udami... Jego youheng, napierał na nią... Drażnił... Pochyliła się nad Arechionem... Przejechała włosami po jego twarzy, po piersi... Łaskotała przez chwilę. A potem powolnym ruchem położyła się na nim, prostując nogi i niemal przylegając całym ciałem... Niemal... Nie mogła go jeszcze wpuścić... Musi mu zdjąć... Czuła jak wypełnia ją Księżycowy Kwiat.
Zaczęła go całować, lekko kąsając w język i wargi. Biodrami i brzuchem poruszała się, okrężnymi ruchami... Podniecając go jeszcze bardziej...
Połaskotała go włosami... Położyła na nim... Zaczęła się poruszać... Podniecała go, doprowadzała do szału... Miłego szału...
Usiadł obejmując ją za plecami, jedną rękę zatopił w jej włosach, drugą sięgnął pośladków, chwilę później znów był nad nią, sięgnął dłonią między jej nogi, drażnił ją... Była niemal gotowa... Possał chwilę jej ucho, nosem pogilgotał w małżowinę... Przylgnął do jej ust, wyjął dłoń z pomiędzy jej ud i muskając ją jednym palcem powędrował ku górze. Objął jej twarz, odsunął się na moment by móc patrzeć jej w oczy... Był lekko zasapany, ale uśmiechnięty, w jego wzroku dostrzec można było błysk, kompletne pożądanie i... Miłość. Czyste i pewne uczucie... Kciukami wytarł jej z policzków resztki łez...
- Aishiteru yo - mruknął cicho - Koishii.
(Kocham cię, kochanie)
Policzki i uszy jej płonęły. Zapewne skóra błyszczała od esencji pożądania... Torturował ją... Dotykiem i oczekiwaniem. Jego dłoń na dole... na jej youmen... Palce wnikające do Doliny Struny Lutni... Płytko, drażniąco... zapowiedzią tego co jej oferuje... Drgnęła... Przesunęła pod jego dłonią... Naparła... Prosiła sobą... Niech jej pozwoli...
Wywołał dodatkowy dreszcz, bawiąc się jej uchem.
Zabrał dłoń, wywołując u niej pomruk rozczarowania i tęsknoty.
Ale zaraz zamknął jej usta pocałunkiem, nie pozwalając by nawet jęknęła. Czuła jak parę łez uciekło jej z kącików oczu... Było jej dobrze... i straszliwie zarazem... Znów widziała jego błękitne oczy... Dotykał jej twarzy... Przejechała mu dłońmi po barkach, po plecach... Do bioder, pośladków... Zaczepiła palcami o materiał... Leżąc pod nim niewiele mogła zdziałać...
Nie rozumiała go... To chyba kenji...
- Kawaii... - odpowiedziała mu, jednym z niewielu słów, które oboje znali... - Proszę...
Czuł jej dzikie drżenie, pełne rozkoszy, pełne chęci... Tak, była gotowa... Prosiła go... Mógł jej teraz na to pozwolić... Przysunął się bliżej, by mogła manewrować rękoma, znów dłonią powędrował między jej uda... Znów ją drażnił i podniecał jeszcze bardziej... Szykował na to, co nadejdzie, pragnął by była na skraju... By doszła, nawet kilkakrotnie... Na jej skórze widać było drobne kropelki potu, przymykała oczy, ciało się prężyło w łuk... Czuł jak zsuwa mu bieliznę.... Najpierw rękoma, później jakoś nogą umożliwiając jego dłoni lepsze manewrowanie. Pojękiwała, zaciskała swoje drobne dłonie na jego ramionach. Zaczął ją ponownie całować... Nie leżał na niej, nie dociskał do ziemi swoim ciałem, miała możliwość manewrowania sobą...
Uniósł się nieco i wyżej... Mogła zsunąć mu neiku... Zrobiła to, wnikając palcami pod materiał, zdejmując mu je przesuwała dłońmi mu po pośladkach... Poczuła jak się napiął... Po udach... Wsunęła mu pomiędzy nie stopę i delikatnym ruchem zsunęła dalej, tam gdzie już nie sięgała rękami. Za chwilę sama zacisnęła mu nagle uda po bokach i wyprężyła się, gdy znów poczuła jego palce... Nie... Nie one... Sięgnęła dłonią i obejmując jego jaspisowy młot poprowadziła go i objęła jaspisowymi wrotami. Jęknęła płaczliwie. Przygryzła mu wargę chyba do krwi... Ale nie prosiła o wybaczenie...
- Daai... - wydyszała gardłowo. Tak, był taki... W niej... Ale wypełniał ją Księżycowy Kwiat... I rodziła już... Nie bolało tak bardzo... A nawet znajdywała w tym niezwykłą przyjemność. Nie znała mężczyzn bajren... Naparła na niego biodrami... Poruszała się chcąc, najpierw poczuć go po dziewięć kroć płytko by na koniec sięgnął raz aż Do Doliny Głębokiej Komnaty. Nawet gdyby miał jej przynieść więcej bólu niż rozkoszy... Pozwoli mu... Wysunęła język oblizując nim spierzchnięte wargi. Nie panowała nad oddechem, który ulatywał jej z gardła chrapliwie i ciężko...
Wsunęła go w siebie, jęknęła....Zabolało? Daai? Dai? Duży? No... Mały nie był... Zrobił jej krzywdę? Nie... Chyba nie... Przygryzła mu wargę... Nie mocno, ciekawe czy wiedziała o tym, co robi... Nie poprzestała na tym... Czuł jak napiera na niego biodrami, zaczęła się poruszać, z początku trzymając go w sobie płytko... Sam też jęknął, była... Taka... Och, niesamowita... Była jego... Ułożył jej nogi sobie na biodrach, chciał by go nimi objęła... Poruszała się, pojękiwała, miała bardzo przyspieszony oddech... Ciężki... Sam zaczął się ruszać, spowalniając nieco ręką jej ruchy... By czuła przyjemność jak najdłużej. Delikatnie, nie za głęboko... Nie znał jej, a ona jego... Kochali się pierwszy raz... Nie chciał sprawić jej bólu czy krzywdy... Jak będzie gotowa, sama go wsunie dalej... Obcałowywał jej dekolt, pieścił piersi, w końcu nachylił się przy uchu, zamruczał, zaczął je obcałowywać szepcząc czułe słówka... Czuł jak ogarnia go fala błogosławionego ciepła, pragnął sięgnąć szczytu razem z nią... Dlatego sam się opanowywał, wczuwał w znaki jej ciała... Jej uległość wobec niego podniecała go... nie chciał jednak tego wykorzystywać... jak zapewne zwykle jej to czynili. Chciał jej pokazać swój świat i swoją miłość... Także i w ten sposób. Pozwolić jej mieć własne pragnienia... Zaspokoić ją, a nie tylko siebie... Mogła robić co chce... Drapać, gryźć, zaciskać ręce na jego ramionach... Cokolwiek, co jej pomoże to osiągnąć... Wiedział, że jej ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa, czuł jak sztywnieje, jak narasta w niej podniecenie, słyszał to w jej oddechu i jękach pełnych rozkoszy... Była blisko, on też...
[SL?]
W końcu wydało mu się jakby się na niego wspinała... Ręce zaciśnięte na jego plecach, czuł jej paznokcie... Nie przebijały skóry, nie drapały, ale były tam, trzymała się go i przysuwała coraz bliżej. Chciała się przytulić? Dobrze, więc... Uniósł ich oboje do pozycji siedzącej, ugiął nogi w kolanach, ona znalazła się między nimi, oplatając jego biodra nad jego nogami... Mogła się teraz wtulić tak bardzo jak tylko tego pragnęła, mogła się poruszać, a on przytrzymywał ją by się nie zsunęła. Całował ją przy uchu, szeptał czułe słówka, nazwał swoim Słońcem...
Jego oddech był bardzo przyspieszony, miał sucho w ustach... Podniecenie sięgało zenitu, zatopił jedną rękę w jej włosach, drugą wciąż ją przytrzymywał. Była taka... Taka... Malutka, drobna... Jak połowa jego... Ale była też silna, czuł to. Czuł jej mięśnie, widział je... Mimo wszystko, gdyby ścisnął za mocno, zrobiłby jej krzywdę... W końcu... W końcu... Doszła... Czuł jej nagłe skurcze, jak zaciska się wokół niego...
Opanował się jednak przed własnym szczytowaniem, przestał się ruszać... Pozwolił jej odpocząć... Złapać oddech, nabrać nieco sił... I rozluźnić mięśnie... Sprawdził delikatnie dłonią, szarpnęła się lekko... Jeszcze nie... Jeszcze chwila...
W końcu znów zaczął się spokojnie poruszać... Powolutku... Delikatnie... Poczuł jak zaciska pięści na jego plecach, jęknęła... Ale z rozkoszy, nie sprawił jej bólu...
- Zaufaj mi - szepnął - Zaufaj...
Ucałował ją w policzek, następnie usta... Oddała mu się, bez reszty... Chyba... Chyba mu zaufała... Przynajmniej... Czuł, że znów dochodzi i tym razem nie opanowywał już siebie, nie miał na to sił... Doszedł z nią.
Jęknął... Ile to lat? Sporo... Ale nie wyszedł z wprawy... A emocje były dużo większe... Tu było uczucie... Było pięknie, doskonale...
Poczekał tak chwilę... W końcu położył się na plecach, ona wciąż była w niego wtulona, wylądowała na jego piersi. Jedną ręką gładził ją po głowie, drugą położył na jej plecach, które delikatnie masował opuszkami palców. Niech odpocznie, nabierze sił... Może się zdrzemnie? On z chęcią by to zrobił. Uśmiechnął się szeroko, pocałował ją w czubek głowy... Ciepło kominka przyjemnie grzało go w bok, ją zapewne też. Kołdra i koce były skopane na boki, tak samo poduszki, ale to nic... Ich ciała były wystarczająco rozgrzane i jeszcze ten kominek...
[mysli i odczucia SL]
Oddech... Serce... Nie wiedziała czy jego, czy jej. Wszystko się zlało. Nie istniało przez... nie wiedziała jak długo... Leżała wtulona w niego, powoli się uspakajając... Wciąż był w niej... Już nie taki dai... Nie ruszyła się... Nie wiedziała czy zasnął... Ale nawet jeśli i tak musi mu usłużyć, ale nie miała siły.
Przesunęła nieco głowę... Rękami próbowała go pogłaskać po karku pod włosami, wciąż je tam miała... Ale miała je dziwnie odrętwiałe... Nogi też... Czuła ból łydek... brzucha... Ale to był cudowny ból... Nic jej nie było, nic jej nie zrobił, to tylko mięśnie, zmęczenie... wysiłek, który aż w takim stopniu nie był jej udziałem do tej pory... Cóż, Tao Tzi słusznie nauczał, że trzeba uprawiać gimnastykę w każdym aspekcie i w każdej części ciała... Zaniedbała to. Wybaczcie Przodkowie... Będzie musiała się postarać by go zadowolić... Bardzo... Zaraz... Jeszcze nie... Aż serce się uspokoi... Chciało jej się pić... i... Tian...
Nikt nigdy nie dał jej czegoś takiego... Wiedziała o tym... Ale nikt... żaden... nawet Airen, który mówił, że ją kocha...
Kim był ten mężczyzna? Mężczyzna?! Przypomniała sobie co mówił... A jeżeli... Jeżeli...
- Dai Goh... - zaczęła pytająco zachrypniętym głosem. Śpi czy nie?
Uśmiechnął się czując jak go łaskocze delikatnie po karku... A słysząc jej ciche pytanie zamruczał mimowolnie... Nie, to niezrozumiałe... Musi z siebie coś wydusić...
- Hmm? - mruknął pytająco nie otwierając nawet oczu.
Było mu zbyt dobrze... Mógłby tak leżeć i leżeć... I zasnąć.
Zebrała się w sobie. Więc nie spał. Znów nieco przekręciła głowę i pocałowała go w skórę na piersi. Miała słono-słodki smak. Pot i cynamon.
- Dai Goh... Dziękuję... Hen Hao... Zajmę się... Zajmę się Nefrytowym Młotem, tylko pozwól mi trochę odpocząć... I proszę... powiedz... mi... czy Kamaele... Z takimi jak ja... czy, czy... dają im... czy ich... dzieci.. Dai Goh, czy będę musiała urodzić ci syna z rogami, kolcami, kopytami, tak dużego, że mnie zabije? - dokończyła cicho i zamilkła przestraszona. Nie powinna pytać... Nie powinien wiedzieć, że może tego nie chcieć... Przymknęła oczy i trochę się skuliła. Siły powoli wracały.
Pocałowała go w pierś...
- Mrrrr...
Milutko.
Czym się zajmie? Młotem? Nerfy... Nefry... Jakim?
Otworzył oczy. Jakie dzieci? Z rogami, kolcami, kopytami?! Nie no, nic z tych rzeczy... Przecież nie jest potworem... Dzieci byłyby normalne, bardzo ludzkie, a ona przecież lubi dzieci... Ale ma już dwójkę, bliźniaczki. Pewnie nie chce już rodzić... Choć z drugiej strony, wciąż miał w pamięci to jak zareagowała w Nukus na widok zapłakanej Nikolety. Chciała ją przygarnąć, otoczyć miłością... Może jednak chciała mieć dzieci? Ale bała się, że on nie chce...
Jej głos był jakiś zachrypnięty... No tak... Wymęczył ją, pewnie chce się napić. Sięgnął ręką za siebie, potem w bok... Gdzieś tu był ten kubek, w którym robił jej herbatę... Nie dopiła jej... O jest... Wymacał go w miejscu, którego dostrzec nie mogła, bo głowę miała odwróconą w drugą stronę. Było w nim jeszcze trochę herbaty, niestety zimnej, ale teraz nie miał siły się nigdzie ruszyć. Skuliła się... Zimno?
- Proszę - szepnął podając jej kubek - Za moment zrobię więcej. Nie, nic z tych rzeczy, Sing Lung... - sięgnął po kołdrę i nakrył ich oboje - Żadnych rogów, kolcy czy kopyt. Normalne dzieci tylko z wyostrzonymi zmysłami i nie... Nie będziesz musiała mi rodzić syna, czy córki jeśli tego nie chcesz... - uśmiechnął się szeroko, znów przymknął oczy - Nie ma za co. Odpoczywaj tyle ile potrzebujesz, zdrzemnij się. Ja nigdzie nie ucieknę.
Zatopił jedną dłoń w jej włosach, drugą położył na jej plecach. Pocałował ją w czubek głowy... Chwilę pomasował jej opuszkami palców kręgosłup, po czym zjechał dłonią niżej i zatrzymał ją na pośladkach... Drugą ulokował na plecach, na łopatkach.
Och... Przysunął jej dłonią kubek do ust.. Chciało jej się pić... ale jednocześnie... Umoczyła usta, na tyle by gardło nie było tak zeschnięte i odstawiła naczynie. Nie musi mu rodzić synów? Nie rozumiała tego... Mogła tego nie chcieć? On nie mógł nie chcieć? Ale przecież każda kobieta chciała... i każdy mężczyzna... To ważne dla rodu, a on cenił ród... Nie rozumiała, ale nie będzie pytać. Nie musi wiedzieć. Odetchnęła z ulgą, gdy wyjaśnił jej o dzieciach... Nie ukryła tego. Dmuchnęła mu prosto w pierś aż zrobiła mu się gęsia skórka. Przykryła to miejsce dłonią. Za chwilę nakrył ich kołdrą.
Dłonią głaskał ją po plecach w okolicach łopatek. Za każdym razem przechodził ją delikatny dreszczyk tam gdzie przejeżdżał palcami... Już miał ochotę na następny raz? Ale jego nefrytowy pąk był spokojny... W końcu to nie człowiek...
- Mhy... - wyjął dłoń z jej włosów i dołączył do pierwszej - Mmmmmmmmm... - nagle drgnęła. - A... A.. Arechionie... - wyrwało jej się. Odruchowo zgięła lewą nogę podjeżdżając mu kolanem za biodro gdy poczuła jego ciepłą dłoń na pośladku po tej samej stronie i powodując, że wysunął się z niej. Nie, nie, musi wstać... Nie może tak rozkosznie się rozleniwiać... Należy się nim zając, jak tylko najlepiej potrafi. - Wybacz mi na moment... Zaraz wrócę... Tylko chwila... - powiedziała zsuwając się z niego na bok i siadając.
Jej mruczenie, takie przyjemne, lubił tego słuchać. Wygiął się lekko czując jak schodzi z niego... Nie przepadał za tym uczuciem, powinien był sam wyjść, wcześniej. Było lekko drażniące.
Już ucieka? Wystraszyła się? Chyba się wystraszyła... Ale czego? Dlaczego? Czy... Uniósł się na przedramieniu, lekko bokiem i spojrzał na nią z bliska.
- Czy... Zrobiłem coś nie tak? - zapytał ujmując delikatnie jej dłoń.
Nie ścisnął jej, mogła ją spokojnie zabrać, ale chciał wiedzieć. Przecież nie dotknął jej szyi...
- Nie... Naprawdę... To ja.. Ja powinnam coś zrobić. Proszę pozwól mi dopełnić całości, dobrze?
Nachyliła się i lekko go pocałowała w usta.
Odwzajemnił jej pocałunek, puścił dłoń.
- Oczywiście - szepnął już spokojnie.
Trochę nie była pewna swoich nóg... i rąk.. Ostrożnie podniosła się do pionu. Nie za szybko... Krew chyba jeszcze nie wróciła... nie chciała mu tu teraz zemdleć... no teraz to już by było w ogole to nie na miejscu.
Odszukała wzrokiem umywalnię z drewnianą misą do porannego obmywania twarzy. Wzięła ją i postawiła przy posłaniu. Rozejrzała się trochę bezradnie... Skąd weźmie szmatki?
- Arechionie... Skąd mogę wziąć jakiś czysty materiał? Dwa kawałki?
Białowłosy usiadł na posłaniu, ciężko, oj ciężko... Trochę za wcześnie sobie uciekła.
Zaczął się przyglądać temu co ona robi. Na co jej miska? Spytała o materiał, dwa kawałki... A to do czego? Mycie? Chce myć... Siebie czy jego?
- Um... Zależy jaki materiał. Ręczniki są przy... No tam gdzieś gdzie i misa była... A szmatki i bandaże mam w torbie - wyjaśnił nie wiedząc dokładnie na co jej to wszystko.
Rzeczywiście, przy umywalni były ręczniki... Wyglądały na czyste, więc zdecydowała się ich użyć. Wzięła imbryk. Stał koło ognia, a nie na nim, więc woda nie wyparowała ani nie była biała. Nalała jej do miski i włożyła jeden z ręczników. Dolała nieco zimnej wody z dzbana. Sprawdziła temperaturę na przedramieniu jak przy karmieniu dziecka. Nie chciała przecież go poparzyć... To było delikatne miejsce i skóra. Dodała jeszcze trochę zimnej wody. Wyrżnęła szmatkę, odkryła kołdrę i zaczęła dokładnie i spokojnie obmywać mu uda, potem żółwia, brzuch, pierś i ramiona... Przepłukując szmatkę co rusz. Robiła to delikatnie. Żeby go nie urazić i nie zamoczyć pościeli.
Gdy skończyła, wylała wodę do kubła przy kominku, który do tego służył. Przygotowała kolejną porcję jak poprzednio i tym razem zajęła się sobą zmywając jego yang z pomiędzy ud, a potem sięgnęła do ramion i piersi...
Zaczęła go obmywać... Nornil, co za kobieta, on jeszcze nie może... A mimo to czuł podniecenie! Była delikatna, woda o idealnej temperaturze... Ale po co to? Dlaczego? Jakiś rytuał? Nie powiedział ani słowa, wydawała się być nad tym mocno skoncentrowana, nie chciał jej przerywać, ale kiedy zajęła się sobą... Wyjął ostrożnie z jej dłoni szmatkę... Zanurzył ją w misce, wyrżnął i obmył jej brzuch, piersi, ramiona... Plecy... Całe ciało... Co jakiś czas przepłukiwał szmatkę... Znów znalazł się przed nią... Szyja... Chciała być czysta, to pozostała jeszcze szyja... Naparł lekko na jej ramiona dając do zrozumienia by usiadła.
- Sing Lung... Mogę? - zapytał cicho, wiedział, że zrozumie o co mu chodzi, rękę z mokrym materiałem trzymał niedaleko miejsca, w którym boi się dotyku - Nie zrobię ci krzywdy.
Nagle Arechion poderwał się... No przynajmniej tak to wyglądało... Ale też jeszcze nie odzyskał sił, więc nie było to jakiś bardzo szybki zryw. Przysunął się do niej, także na kolanach i zatrzymał swoją dłonią jej ze szmatką pomiędzy piersiami. Bez słowa zabrał ją jej i... sam zaczął nią przecierać jej ciało... Zdumiała się... Nie wiedziała co zrobić... To jej rola... Ale przecież, to on zdecydował, nie może mu nie pozwolić... Poddała się jego poczynaniom. Obmycie stało się nie tylko zakończeniem aktu ale też... jakby... kontynuacją... Odczuwała to inaczej niż zwykle... Miała świadomość, że jej skórę od jego dłoni dzieli tylko cienka szmatka. Czuła strumyki wody spływające jej po piersiach... brzuchu... między uda... Po plecach... I dziwnie szorstki dotyk ręcznika prowadzonego męską dłonią... Nie jej... Silniej, mocniej... Przyciskany do skóry... Ale mimo tego przyjemny i wciąż wystarczająco delikatny. Robił to wolniej niż ona... Z większym namaszczeniem... Poczuła gęsią skórkę... Nie wiedziała czy z zimna, czy powracających ukłuć podniecenia...
Jego głos... Spojrzała na niego. Rękę ze szmatką trzymał na wysokości jej szyi... Tak... Przecież tylko ją obmyje... To nie jego dłoń... poza tym teraz była świadoma, wiedziała i widziała co chce zrobić, tamto to był odruch... podobna sytuacja i nagłe wspomnienie jej ciała...
- Tak - odpowiedziała pewnie. Wierzyła mu.
Nim wziął się za obmywanie jej szyi ujął jej dłoń.
- Nie bój się, to tylko ja - poprosił - Jak chcesz, to patrz mi w oczy, ściskaj mi rękę... Rób cokolwiek, co cię uspokoi i zapewni, że to ja i że nie grozi ci z mojej strony niebezpieczeństwo. A... A jeśli mimo wszystko... Jeśli poczujesz, że nie dasz rady, powiedz. Zabiorę rękę, nie będę cię męczyć, obiecuję.
Bardzo delikatnie dotknął szmatką jej szyi. Nie ruszył jej z miejsca przez chwilę, poczekał aż się rozluźni, przyzwyczai... Powolutku, ostrożnie obmywał ją tam. Cały czas zwracał uwagę na to czy przypadkiem nie jest to dla niej zbyt trudne.
Dotknął jej... jej szyi... Westchnęła... Na jedno uderzenia serca spięła się... i uspokoiła. Kontrolowała to. Czuła się bezpieczna. Nie bała się ani jego, ani tego co robił. Nic się nie działo. Jej ciało nie stężało ze strachu... Przeciwnie... Odczuwała przyjemność... Niesamowitą przyjemność... Nigdy... Jeszcze nigdy nie pozwoliła żadnemu mężczyźnie po Wangu ją tutaj dotykać... pieścić... Znów westchnęła... Oblizała wargi... Przechyliła głowę w jedną stronę, potem w drugą, gdy przejechał szmatką na przeciwną... i do tyłu... kiedy czuła drapiący materiał na gardle... Podniecało ją to... Nie przerażało... Zacisnęła palce stóp na moment... I rąk... Sięgnęła przed siebie szukając jego ramienia, drugiej dłoni... Przysunęła ją sobie do ust... I lekko possała jego palce... A potem pocałowała go w dłoń, dziękując...
Choć z początku lekko się spięła... Teraz wydawało się, że jej się to podoba. Manewrowała głową by ułatwić mu obmywanie jej. Sięgnęła po jego drugą dłoń... Uniosła ją sobie do ust, pozwolił na to, może potrzebuje tego... Ale ona zaczęła ssać jego palce, delikatnie... Drażniąc je dodatkowo językiem... Niemal mruknął... Chwilę później złożyła na wnętrzu jego dłoni delikatny pocałunek... Uśmiechnął się. Odłożył szmatkę do miski i odsunął je, później się posprząta. Ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją.
- Dziękuję - szepnął - Dziękuję, że mi zaufałaś. A teraz odpocznij, zdrzemnij się... Ja... Zaraz wrócę. A następnym razem... Nie musisz tego robić, po prostu pozwól sobie odpocząć, zrelaksować... Rozleniwić.
Pocałował ją raz jeszcze, opatulił kołdrą, ubrał się i wziąwszy ze sobą tylko sztylet opuścił pokój.
Wyszedł na dwór, znalazł tego węgorza, którego porzucił... Był już martwy... I dobrze. Szybko go wypatroszył, uciął łeb, opłukał w wodzie ze studni i wrócił do karczmy. Poprosił gospodarza o możliwość skorzystania z balii wieczorem oraz o jakieś owoce... budou... Miał budou, wspaniale. Zamówił do pokoju sporą porcję i udał się na górę...
[tu puk puk do sark po rzeczy SL]
Wrócił do pokoju, zamknął za sobą drzwi. Sing Lung siedziała na posłaniu, opatulona kołdrą. Chyba nie ruszała się z miejsca. I dobrze, niech odpocznie i posiedzi w cieple.
- Zaczniemy od deseru, obiad musi się upiec - powiedział podchodząc do niej - Zaraz przyniosą.
W jednym ręku miał rybę, w drugim trzymał jej rzeczy, które udało mu się zabrać z pokoju, czyli sakwę z przyborami kuchennymi, broń i suche ubranie. Podał jej je i pocałował w policzek.
- Ale nim to zrobią... - dodał - Musimy się zająć przygotowaniem tego węgorza.
Położył rybę na stole. Zdjął buty, które wciąż miał mokre i położył je przy kominku. Zapomniał kompletnie o butach... Jej również tam ulokował. Muszą wyschnąć i to jak najszybciej. Ściągnął koszulę, wolał nie ubabrać jej rybą, a przy Sing nie musiał się już chować... Nie chciał. Widziała go, całego, nagiego... I chyba podniecała ją jego blizna. Już wcześniej mówiła mu, że powinien być z niej dumny, że go nie oszpeca... Że świadczy o jego męskości. Jej ciało nie miało blizn, było nieskazitelnie piękne... Delikatna w dotyku skóra, doskonałe kształty... Mógłby w ogóle nie przestawać jej dotykać...
Wziął do ręki metalowy pręt służący jako rożen, ze swojej torby wyciągnął linkę i usiadł obok niej na posłaniu. Nogi wyciągnął w stronę ognia, od razu cieplej.
Ktoś był pod drzwiami... Jednym susem wskoczyła pod kołdrę na posłaniu. Drzwi uchyliły się... To Arechion wrócił. Odetchnęła. Zdążyła w ostatniej chwili.
Mężczyzna miał w ręku węgorza... Wstrętna ryba! No nie... nie taka wstrętna... W końcu to przez nią tutaj się znalazła... No dokładniej mówiąc w wodzie... Później tutaj... a później... to już inny węgorz ją interesował - uśmiechnęła się do siebie pąsowiejąc.
Ze zdumieniem zobaczyła, że Arechion ma jedną z jej sakw. Był w jej pokoju i Sarkissy? Troszeczkę się speszyła, ale była zadowolona, że mężczyzna pomyślał o tym i wybawił ją z kłopotu... Nie odważyłaby się paradować nago po karczmie... Zastanawiała się nawet czy go o to jakoś ostrożnie nie poprosić... Podał jej sakwę i pocałował w policzek. Przytrzymała na moment jego dłoń swoją.
Białowłosy przysiadł na posłaniu i przygotowywał rybę do upieczenia. Zsunęła z siebie kołdrę, bo wcale nie było jej zimno... Nawet gorąco... Siedział do niej plecami. Przyglądała mu się jak przyrządza węgorza... Poruszał ramionami, mięśnie na plecach grały mu pod skórą... Ogień migotał plamami światła i cienia na skórze, która przez to zdawała się ciemniejsza niż zwykle.. Jakby złocista. Przypomniało jej się słowo, które usłyszała od jednego kazachskiego poganiacza koni, którego użył na określenie kogoś o takiej posturze - Szeriokoplecyj... Tak, podobały jej się właśnie jego barki... To określenie dobrze go opisywało. Przysunęła się do niego, przyklękając mu za plecami i trochę z boku. Miała ochotę go dotknąć i zrobiła to... Przejechała mu obiema dłońmi po plecach po obu stronach kręgosłupa, aż do nerek, a potem przytuliła mu się do pleców i złożyła mu dłonie na szengua tak jak on jej gdy siedziała zmarznięta pod kocami...Wciąż powinna zająć się nim jak należy...
Poczuł jej dłonie na swoich plecach. Pobłądziła nimi aż do nerek... Przytuliła się do niego, mocno. Czuł jej piersi na swoich plecach i policzek. Dłonie złożyła mu na brzuchu... Przedramionami otaczała lekko biodra. Uśmiechnął się. Wciąż była naga i taka... Cieplutka. Mruknął z zadowolenia, mięśnie brzucha mu się napięły jak lekko się odchylił i odkręcił głowę by cmoknąć ją w policzek... Wyczuła intencję, odsunęła się lekko w bok i pozwoliła mu na ten gest.
W tym momencie usłyszał pukanie do drzwi. No żesz... Akurat teraz.
- Zaraz wrócę - szepnął i wstał.
Karczmarz przyniósł im owoce. Podziękował mężczyźnie i wrócił z misą pełną winogron na posłanie. Zawiesił węgorza nad ogniem, tak samo imbryk z wodą na herbatę, po czym położył się na posłaniu na boku, chwilę jej się przyglądał i podparł łokciem. Była piękna... Doskonała. Poklepał miejsce obok siebie.
- Chodź do mnie – poprosił.
Przechylił się do niej. Odsunęła się nieco, ułatwiając mu dostęp. Ucałował ją w policzek... Tian! Na pewno tylko tego chce? Chciała skorzystać z okazji i pocałować go jak należy... ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Wyswobodził się z jej rąk i wstał, a ona schowała się pod przykryciem, westchnąwszy rozczarowana...
Za chwilę białowłosy wrócił, stawiając na posłaniu pełną miseczkę... Zdziwiła się.. O tej porze roku? Tutaj? To będzie go kosztować majątek!
Wygrzebała się spod kołdry i przyklękła na brzegu posłania, przyglądając się jak mężczyzna krząta się po pokoju. Czekała kiedy wreszcie usiądzie i będzie mogła zrobić to co należy... Przecież nie może być tak, że tylko nią się zajął!
Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się niepewnie...
Znów był ubrany... Tian... dziwni ci wajgureńscy mężczyźni... wstydzili się nagości podczas sprowadzania deszczu i chmur? Ale przecież w ubraniu nie bardzo to się udaje... No nie do końca w każdym razie... Znów będzie musiała w ostatniej chwili jakoś mu te spodnie ściągnąć? A może to go podnieca? Tak przez ubranie? No jedwab był delikatny i miły w dotyku... Dostarczał pewnych wrażeń na skórze...
W końcu zrobiła to o co prosił. Z klęku na czworakach ten kawałek do niego i znów przyklękła przy nim na wysokości jego brzucha, trochę bokiem, trochę przodem do niego. Popatrzyła na niego w górę. Ogień z kominka grzał ją w prawy bok, plecy, podeszwy stóp i nieco pośladki, a na jego twarzy rzucał różne cienie.
Sięgnęła dłonią do jego boku. Przejechała po skórze do biodra a potem w bok na brzuch. Nacisnęła lekko dłonią, mając nadzieję, że zrozumie ten gest, że powinien się położyć na plecach... Tak będzie jej łatwiej...
Usiadła, a raczej przyklękła przy nim, dotknęła go. No... Dotyk rozumiał, ale miał nadzieję, że się do niego przytuli, a nie będzie mu chciała usługiwać... Owszem, podniecała go i to bardzo... Jej dotyk rozpalał w nim żądze, ale... Powinni oboje odpocząć.
- Sing Lung – podniósł się nieco wyżej, ręką objął jej ramiona i delikatnie, przytrzymując ją sprowadził do pozycji leżącej – Połóż się, proszę, tak jak ci wygodnie. Pozwól sobie odpocząć i się zrelaksować, dobrze? Nie musisz mi usługiwać...
Usługiwać? Jeżeli tak to nazywa... To tak, powinna mu usługiwać... Nie bardzo rozumiała co innego mógłby chcieć... a ona mogła zrobić... Nakarmić go? Podać herbaty? Ach... więc jednak tak samo jak zwykli mężczyźni... Nie może tak od razu... Nie pomyślała... To by było okropne... I to by była jej wina.
Położyła się posłusznie... Zresztą jego ręce zdecydowanie ją do tego doprowadziły.
- Arechionie.... mam po prostu leżeć przy tobie? Czy może cię nakarmić? Coś zrobić... masaż?
- Nie, nic nie rób, chcę po prostu... Popatrzeć na ciebie. Jesteś taka piękna... – szepnął przy jej uchu, ręką sięgnął do miski z owocami i podał jej winogrono do ust.
Zawstydziła się... Wzięła od niego winogrono i przełknęła.
- Nie mów tak Arechionie... Bo zwołasz złośliwe duchy... Jak mogę być piękna... z taką skórą... z takimi włosami... rękoma... z takim ciałem... To ja powinnam dziękować tobie, że zechciałeś w łożu taką jak ja...
A więc dla niego była piękna... Sprawiło jej to przyjemność... Airen jej tego nie mówił... Wiedział, że nie należy mówić na głos takich rzeczy, a ona to rozumiała. Ale kochał ją... brał ją do łoża prawie co dzień... Nie zapominał o niej... Nie odrzucał, nie wyzywał, nie nazywał nic nie wartą... Był dla niej dobry... i dla jej córeczek.
Ucieszyła się, że jej ciało mu się podobało, że go zadowoliła... mimo iż nie pozwolił jej się nim zająć, że to on sprawiał głównie jej rozkosz, a nie ona jemu... Że czekał... powstrzymywał się... A teraz nie spał po prostu i nie kazał jej nic robić...
Ostatnio zmieniony przez red dnia Nie 13:15, 18 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:28, 18 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Zastanawiał się chwilę... Głęboko... Podczas zbliżenia nie dało się nie wyczuć tych jej starych urazów kości. Miał nadzieję, że nie dawały o sobie znać. Piszczele, żebra... Na skórze blizn nie miała, ale pod nią owszem i to go trochę martwiło. Kto jej to zrobił? Kto ją krzywdził? Ten sam, który nabawił ją tego panicznego wręcz strachu przed dotknięciem szyi?
Złośliwe duchy? A pal je licho, Nornil z córkami je zaraz poprzegania!
- Nie boję się złośliwych duchów, w mojej kulturze ich nie ma, więc ochronię nas oboje – powiedział z uśmiechem – Powiedz mi tylko... – nie wiedział zbytnio jak o to zapytać – Te... Miałaś połamane żebra... I nogi... Sing Lung, kto ci to zrobił, dlaczego? Czy to ten sam, który cię dusił? I uprzedzę twoje pytanie, nie przeszkadza mi to, tylko nie wiem czy to cię czasem nie boli. Ludzie różnie reagują na stare rany, zwłaszcza te na kościach.
Pogładził ją delikatnie po boku, przytulił się do niej od tyłu. Nie chciał jej uchybić tym pytaniem... Nie powinna się źle oceniać, była piękna, cudowna, doskonała. Niechże dostrzeże to piękno w sobie... Chyba trzeba ją będzie dowartościować, uśmiechnął się do siebie.
A więc jednak zauważył... ale powiedział, że mu to nie przeszkadza...
Pytał, a ona nie powinna odmawiać mu tej odpowiedzi... Westchnęła... O ileż bardziej wolałaby być z nim bez takich pytań... Wang nie zadawał ich... Ale teraz myśleć o tym, że wolałaby tamto zamiast tego byłoby obrażaniem Tian za to co jej dają...
Może jednak miałby większą ochotę na przywołanie deszczu niż na jej odpowiedzi?
Przejechała dłonią po żebrach...
- Nie, nie bolą... Masz rację, to stare urazy... - uśmiechnęła się smutno - A ja nie będę żyła raczej tak długo, by martwić się nimi na stare lata i cierpieć wtedy z ich powodu. Teraz jest dobrze... Na pewno nie masz już ochoty na sprowadzanie deszczu i chmur? - spytała z nadzieją.
Jeżeli powie że nie, będzie musiała odpowiedzieć i na dalszą część pytania...
Po omacku sięgnął miski i podał jej winogrono. Twarz miał wtuloną w jej włosy, skulił się trochę... Miał... Miał ochotę i mógłby już... Ale po emocjach jakie jej dostarczył lepiej jeszcze zaczekać... Poza tym... Sing powinna już wiedzieć, że jeśli tego właśnie chce to niech da temu jasny wyraz. Tak jak jeszcze parę chwil temu.
Nie będzie żyć tak długo? Znaczy jak długo? Nie, nie pozwoli jej zginąć... Nikt jej nie zabije i nie skrzywdzi bardziej. Ma w szczęściu i spokoju dożyć późnych lat starości!
- To dobrze – mruknął stłumiony lekko przez jej włosy – Nie pozwolę by stała ci się jeszcze jakaś krzywda.
Położył jej dłoń na brzuchu, na żebrach dokładnie i bezwiednie pomasował przez chwilę.
- Najpierw zjedzmy, odpocznijmy, mamy sporo czasu – dodał po chwili – Trzeba zebrać siły, rozluźnić się...
- To piękne słowa... Ale nikt nie ma takiej mocy Arechionie... Nikt... Nawet Xian... nawet bogowie... Nie, nie ten, który.... nie ten. To dla kobiety, która ma moje ciało i serce. To dla niej znosiłam trudy i te rany... By lepiej jej służyć... To nic... Nic trwałego... Rany z walk, które musiałam stoczyć w jej imieniu... Nie zawsze mi się udawało... Ale nie zrobiono mi nigdy poważniejszej krzywdy... I treningi... Nie oszczędzano mnie ani ja innych, ani siebie... Ty nigdy się nie zraniłeś walcząc?
- Sam siebie nie – szepnął chyba trochę żartobliwie – Ale ktoś owszem... Co widać po dziś dzień i co na zawsze pozostanie już częścią mojego wizerunku... Wspomnieniem tego co było. Nie zakładam, że mi się uda, ale wiem, że ze wszystkich sił będę starał się nie dopuścić do tego by coś jeszcze ci się stało.
Znów mówi o kobiecie... Ale teraz w inny sposób. Skoro to nie Sarkissa, to kto? Chyba kolejna wredna postać z tego jej kraju. Na takie katusze skazywać kogoś...
- Czy... Czy pozwolisz mi sobie pomóc? – dobre pytanie...
Pragnął by wyszła z tego co jej zrobiono, by zapomniała o tej szyi i poznała smak rozkoszy jaką niewątpliwie było delikatne jej dotykanie i obcałowywanie...
- Wiem, że się boisz... Ale... Ty mi pomogłaś... I chciałbym się odwdzięczyć, pragnę przynosić ci rozkosz również tam.
- Ja też nie sama z siebie... Ale nie jestem niezniszczalna Arechionie... Jestem biren... Należę do mojego Sifu... do niej... Dla niej mogę, chcę i muszę zrobić wszystko... Musisz to wiedzieć Arechionie... Możesz jeszcze odejść... zrozumiem... ja nie mogę od ciebie żądać byś ty zrozumiał... Ale musisz wiedzieć... i pamiętać o tym...
Obrócił ją na plecy, by móc spojrzeć jej w oczy. Podparł się przedramieniem zatapiając jedną dłoń w jej włosach, drugą położył między jej piersiami. Czuł teraz bicie jej serca...
- Wiem i pamiętam. I nie odejdę. Mówiłem ci już przecież, że nie liczy się dla mnie to co mnie czeka. Przeznaczenie to przeznaczenie, nie ucieknę przed nim. Wolę temu stawić czoła, nawet jeśli to mnie zabije, ale zaznać w życiu szczęścia u twego boku – pocałował ją delikatnie – I pragnę byś i ty czuła się bezpieczna, szczęśliwa i kochana, dlatego też będę się starać...
No i co z tą jej szyją? Zaufa mu? Da sobie pomóc, dopuści go do siebie? Nie chciał jej cisnąć, ale ona chyba unikała odpowiedzi na to pytanie... A on chciał wiedzieć... Tylko żeby nie wyszło znów tak jak niedawno, gdy wręcz zmusił ją do... Ugh... Może jednak... Nie no, musi spytać, jak tym razem nie odpowie, porzuci ten temat i podejmie go później.
- Więc jak będzie? Pozwolisz mi sobie pomóc?
Westchnęła i zamknęła oczy gdy położył dłoń między jej piersiami. Swoją ręką poszukała jego i przykryła. Na pewno czuł jej serce... jej oddech... jak przyspieszył... Nie stosowała czikung... pozwalała reagować swojemu ciału... By wiedział, czuł, by sprawiać mu tym przyjemność... Wiedziała, że mężczyźni to lubią... że ich podnieca... Szczególnie tych, którzy zwracają uwagę na kobietę, z którą są... A on taki się zdawał... Nie chciała go zawieść tutaj...
Znów pytał o szyję... Chyba nie uniknie odpowiedzi... Zebrała się w sobie... To nie były uczucie już... Nie wymagał od niej żeby łamała swe zasady, by kierowała się sercem i własnymi wyborami, by zmusiła się do powiedzenia co tak naprawdę czuje...
To było tylko ciało, zwykła fizyczność. Nie lubiła tego wspominać, ale chyba powinien wiedzieć, jeżeli chce tego spróbować... Nie chce mu zrobić krzywdy... powinien wiedzieć czego się spodziewać... Ona wtedy niewiele rozumie...
- Arechionie... Doceniam twoją chęć niesienia mi ren... Ale... nie wiem czy moje ciało mi na to pozwoli... To... nie kontroluję się wtedy... Kiedy obmywałeś moją skórę... To było naprawdę bardzo przyjemne... bardzo... znów chciałam poczuć twój nefrytowy pąk... mimo że zaspokoiłeś mnie chwilę wcześniej... Ale nie mogę obiecać, że zachowam zmysły gdy mnie rozpalisz... kiedy będziesz we mnie... Wtedy mogę nie wiedzieć, nie zdawać sobie sprawy... I mogę ze strachu zrobić ci krzywdę... Nie chcę tego... Tian... Gdyby to się stało błagałabym byś mnie zabił! Chyba... chyba, że chcesz do końca... tak jak ten, który to robił... - zacisnęła palce na jego dłoni i przygryzła wargę na moment.
Skuliła nogi, zaciskając drugą dłoń pomiędzy nimi. Musi się uspokoić... nie bać się. On na pewno będzie liczył... pamiętał... nie zapomni się...
Odwróciła głowę trochę od niego, nie chciała by patrzył jej w twarz.
- Arechionie... miałam czternaście lat... zaprowadzono mnie do mojego Pao... tak jak było moim zadaniem... Ale o rok za wcześnie... nie rozumiałam tego... moje ciało nie było jeszcze gotowe... Nie przynosiłam mu takiego zadowolenia jak powinnam... Nie potrafiłam mimo wiedzy jaką posiadałam... Nie wypełniał mnie Księżycowy Kwiat... A on... on... gdy chciał pełnego zaspokojenia... Dusił mnie prawie na śmierć... Bo tylko wtedy... tylko wtedy... nieprzytomna... moje mięśnie... dawały mu rozkosz... Ale to była też zemsta.. Nienawidził mnie i mojego Sifu... Znał Tao i go nienawidził, bo to była jej ścieżka... Możliwe, że liczył na to, że umrę... Układy jakie ich wiązały nie pozwalały mu zabić mnie tak po prostu... choć teoretycznie mógł to zrobić... Dlatego też mi to robił... On nie zwracał uwagi jak długo to trwa... Ale Eunuch zawsze liczył... I mnie cucono... Chociaż nie raz pragnęłam by się pomylił choć o jedno uderzenie serca... Arechionie... jeżeli... ty... nie wiem... jakie to uczucie dla mężczyzny... może rzeczywiście jest niesamowite... ale trzeba przestać nim minie 120 uderzeń serca... bo mnie zabijesz.
Przykryła jego dłoń swoją, poczuł jak przyspiesza jej serce... Gdy tylko zaczęła mówić serce stanęło mu w gardle. Ona... Nornil... To nieludzkie! Nie, nie zabiłby jej, nigdy... Podkuliła nogi, zacisnęła rękę na jego dłoni, odwróciła twarz. Bała się, panicznie się bała. I skąd wzięło jej się to, że on mógłby jej zrobić coś takiego? Kim był ten, który jej to robił?! Miała zaledwie czternaście lat! I niby rok za wcześnie? Raczej jakieś pięć czy sześć lat... Katorga... Przeżywała katorgę z tym kimś... I eunuch jeszcze się tam trafił... Liczył... Ugh, jeszcze się kochała... A raczej była zmuszana do zbliżeń przy kimś! Nie dziwota, że dostała ataku paniki! Odwrócił rękę i odwzajemnił jej uścisk delikatnie... Księżycowy kwiat... Co to takiego. Podniecenie? Rozkosz? Ale jak można czuć... A, to on miał... Dlatego ona próbowała... Nikt nigdy jej nie zaspokoił? Nie koncentrował się na niej i jej odczuciach? Na tym czy to jej jest dobrze? I co to jest to tao? Chyba się musi wiele nauczyć by ją zrozumieć tak jak powinien.
- Sing Lung – zaczął cicho, ale poważnie, pocałował ją w policzek, nachylił się nad jej uchem i szeptał – Ja nigdy ci czegoś takiego nie zrobię. To wbrew mnie, wbrew moim zasadom. Wiesz co mi daje największą rozkosz? – uśmiechnął się – To w jaki sposób reagujesz na mnie i mój dotyk. Jak twoje ciało się w tym zatraca. Bo o to mi właśnie chodzi, by sprawić ci przyjemność, rozgrzać i doprowadzić na szczyt, by cię zadowolić a przy tym i siebie. To działa w obie strony. Jest jakaś nazwa, taka brzydka na to co on robił, ale nie pamiętam jej w tej chwili. Są ludzie, którzy to robią, mi nie sprawiałoby to żadnej przyjemności. Kojarzy mi się z torturą. Jeśli boisz się, że zrobisz mi krzywdę... Albo ja tobie... Można próbować... Możesz przyzwyczajać się ot tak, poprzez masaże, delikatny dotyk, prowadzić moją rękę tak by być pewną, że to ja, że masz kontrolę nad tym i możesz odsunąć moją dłoń w każdej chwili, jak tylko poczujesz, że to za dużo. Ale wierz mi, z tego da się wyjść. I ja nie boję się próbować. Wierzę, że ci się uda. Wspólnymi siłami można dużo zdziałać, a ja będę cierpliwy i delikatny, jak zawsze. A podczas zbliżenia po prostu będę unikać tej części ciała do momentu w którym sama nie zdecydujesz, że jesteś gotowa bym cię tam dotknął. Czy pocałunki tam... Również wywierają na tobie taką... Presję?
- Jeśli sobie tego... - zaczęła i zamilkła.
Naprawdę wierzył, że mógłby jej pomóc? Nigdy tak o tym nie myślała... Zepchnęła te niemiłe wspomnienia i po prostu do nich nie wracała. Nie było takiej potrzeby... Stało się... Były częścią jej Dao... Jedynie należało się postarać by więcej się nie powtórzyły... I zrobiła to. Kontrolowała to i siebie... Przez dwadzieścia lat. Był pierwszym mężczyzną, który ją tam dotknął po Wangu... Pierwszym, któremu opowiedziała o tym... W ogóle pierwszą osobą... Nawet matce nie wspominała... Bo po co? Nie miało to znaczenia... Ani wcześniej, ani później... Nic by też nie zmieniło... Aż do dziś...
- Dobrze... wierzę ci. Próbuj... próbujmy... Co do pocałunków... - spojrzała na niego przepraszająco - wybacz... po prostu nie wiem tego... Arechionie... jesteś pierwszym mężczyzną, od dwudziestu lat, który dotknął moją szyję podczas sprowadzania deszczu i chmur... Nie pozwalałam na to innym odkąd skończyłam 15 lat. Mogłam to czynić i decydowałam... A ich to nie interesowało... Jesteś też pierwszą... i jedyną osobą, której o tym opowiedziałam... Czy to wystarczy ci za moją zgodę na to byś robił co zechcesz? Co... uważasz, że powinieneś?
Uśmiechnął się do niej ciepło widząc jej przepraszające spojrzenie. Cieszył się, że mu zaufała, że pozwoli sobie pomóc.
- Nie przepraszaj, ja to rozumiem – poprosił – Cieszę się, że mi powiedziałaś, nikt się o tym nie dowie, obiecuję. Tym bardziej dumny jestem z tego, że mi zaufałaś i pozwoliłaś... – odgarnął jej włosy z czoła, przygryzł na moment wargę – Tu nie chodzi o mnie i moje zachcianki tylko o ciebie i to czego się boisz. Ja zaczekam aż będziesz gotowa. A co do pocałunków... Hm... Jest rada na to by się dowiedzieć... – puścił do niej oczko, nachylił się powolutku i delikatnie musnął ją ustami w szyję, tuż przy dekolcie...
- Aaaaaaach - westchnęła gdy ją pocałował.
To było niezwykłe. To prawda. Był pierwszy... I może dlatego jego dotyk tam, nawet najdelikatniejszy prawie od razu pozbawiał ją oddechu, jakiejkolwiek samokontroli... Niespójne myśli migotały jej w głowie wraz z odczuciami... Z podnieceniem... drażnieniem... przyjemnością... chęcią roześmiania się i przeciągnięcia pod jego dotykiem... przywarcia do niego... do jego ust... Wygięła się lekko... Nie mogła się powstrzymać... Chyba zacisnęła swoje palce na jego dłoni... jeszcze mocniej zacisnęła uda... Odetchnęła...
- Arechionie... czy to co mówiłeś... naprawdę tak sądzisz? Że jestem.... wiesz... Przecież nie mam takich dużych piersi jak Arira... widziałam... A ty jesteś... duży... wszędzie... Naprawdę? Nie mówisz tylko tego bym nie utraciła twarzy przed tobą?
Uniósł się ponownie, spojrzał jej głęboko w oczy i uśmiechnął się trochę głupkowato.
- No wiesz... Co mnie obchodzi Arira? Oczywiście, że jesteś piękna! Najpiękniejsza na świecie i żadna blaszana blondi nie dorasta ci do pięt. I co, jestem śtlaśny? – zagadnął unosząc jedną brew – Widzisz, pocałunek nie boli. Dotyk też nie – delikatnie, opuszką palca powiódł po linii jej szczęki, kawałek pod nią – A to, że jestem duży to chyba dobrze, hum? Przynajmniej mogę robić za materac w ekstremalnych warunkach – zażartował, choć doskonale wiedział o czym ona mówi.
- Nie wiem... może wajgureni wolą takie kobiety jak Arira... jak Maloo... jak Sarkissa... I z wyglądu i z charakteru... Ja taka nie jestem i chyba nie chcę być. To niebezpieczne. Mogą mnie za to zabić... i moje... Mmmmmmm... to miłe.... Arechionie... jeżeli choć tak mogę sprawić ci satysfakcję... Jesteś pierwszym bajren... nigdy nie byłam z kimś waszej rasy... I... jesteś... naprawdę dai... - powiedziała uśmiechając się i sięgając dłonią pomiędzy jego uda. - Naprawdę... Żaden taki nie był... Ale to nic... rodziłam i potrafisz wypełnić mnie księżycowym kwiatem... więc to było przyjemne... nie okropne...
Był duży... No tak, nigdy takich nie widziała? Dobrze, że było jej przyjemnie, wiedział o tym, czuł.
Więc jednak dotyk na szyi sprawiał jej przyjemność... Zjechał kawałek niżej, ale wciąż dotykał jej tylko opuszką jednego palca i robił to bardzo delikatnie.
Zaśmiał się lekko, gdy powędrowała dłonią między jego uda... Przejechała mu po brzuchu, a on miał tam łaskotki jak był rozluźniony! Już miała ochotę na więcej? Hm... Niesamowita kobieta...
- Powiem ci szczerze... Że cieszę się, że nie jesteś taka jak one. Właśnie to czyni cię wyjątkową... Wciąż przyjemnie? – przejechał palcem na bok szyi, pod ucho i z powrotem w drugą stronę – Jeśli coś będzie nie tak, to mów.
- Uhum... - przytaknęła bez słów.
Sięgnęła do miseczki i dotknęła winogronem jego warg.
- Jedz Dai Goh... musisz odzyskać siły - popatrzyła na niego spod oka.
- Nie tylko ja – uśmiechnął się szeroko, wziął winogrono i przełknął je, wziął kolejne winogrono i podał jej.
Przytrzymała jego dłoń swoją i wzięła delikatnie owoc z jego palców na moment obejmując mu je ustami. Ponownie, tak samo jak wcześniej i tak jak on podała mu kolejny do ust, czekając co zrobi.
Podał jej ponownie winogrono, w taki sam sposób. Na jego ustach wciąż widniał lekki uśmiech... Mruknął jak objęła jego palce swoimi ustami... Delikatnie.
Przytrzymała zębami owoc i na jego oczach powoli je przegryzała, pozwalając by sok spływał jej po skórze. Przełknęła i sięgnęła po kolejny. Tym razem przejechała wpierw zieloną kuleczką po słodkim i lepkim śladzie soku na skórze... Od zagłębienia między piersiami.... przy obojczyku... i w końcu włożyła go sobie do ust i lekko oblizała usta.
- Czuję się.... silna Arechionie... A ty? - spytała podając mu palcami następny, a druga dłonią przejeżdżając mu przez pierś... i zatrzymując ją na jego brzuchu... Z palcami nieco pod linią spodni skrywającymi mu biodra. Nie sięgnęła dalej... Drażniła go lekko i czekała na odpowiedź lub to co zrobi.
Z narastającym podnieceniem obserwował co ona wyprawia z owocami... Znów się roześmiał jak przejechała mu dłonią po piersi i brzuchu... Zatrzymała ją nisko... Bardzo nisko... Drażniła...
- Mmmm... – mruknął – Zwarty i gotowy...
Nachylił się i zaczął obcałowywać jej dekolt i szyję, które teraz smakowały winogronem... Jechał tak powolutku aż do jej ust. Na moment przystopował, spojrzał jej w oczy.
- Kocham cię – szepnął składając na jej ustach gorący pocałunek.
Wziął od niej winogrono, umieścił je sobie między zębami i nachylił do niej ponownie.
Wciąż jej powtarzał, że ją kocha... Zafrasowała się... Czy wymagał od niej tego samego? Nie gestem, lecz słowami? Nie wiedziała co czuła... Dopuściła go do siebie... było jej dobrze... chciałaby pragnąć i móc być z nim ot tak, jak on był chyba gotów i chciał... Ale nie wiedziała tego... I bała się mówić coś czego nie mogłaby potem mu szczerze dać... Nie miała doświadczenia... Na pewno nie kochała Airen, chociaż próbowała... Nie chciała by tutaj było tak samo... Z Arechionem mogło być inaczej, bo nie był z Han... Gdyby był, może byłaby od razu pewna... Pozwoliła sobie na odrobinę szczęścia i nie śmiała prosić czy narażać się Tian oczekiwaniem więcej...
Mimo tych myśli szczerze i z ochotą poddała się jego ustom. Powiedział, że jest już gotowy... Znów sięgnął po winogrono... Tym razem przybliżył się do niej trzymając je w zębach. Objęła go za szyję i przyciągnęła jego głowę do swojej. Tym razem to ona złożyła na jego wargach pocałunek, rozgryzając po drodze owoc i dzieląc się wzajemnie soczystą słodyczą... zielonego miąższu i pocałunku. Tym razem dłonią sięgnęła niżej... objęła go i zaczęła delikatnie masować... Nie odrywała od niego ust, zaciekawiona czy zdoła zachować nad sobą jednak kontrolę.
Przywarła do jego ust rozkosznie rozgryzając owoc... Objęła go, masowała... Pobudzała, bardzo pobudzała, czuł jak... No właśnie... Teraz to już był bardzo gotowy, ale ona nie... Opierając się na przedramieniu jedną dłonią pieścił jej piersi, drugą sięgną nisko, między jej nogi... Szyi nie dotykał, tak jak obiecał, nie chciał by znów prysł czar tak cudownej chwili...
Drgnęła silnie gdy poczuła jego dłoń i przestała go całować... Uśmiechnęła się.
- Arechionie... to nie w porządku... To mężczyzna powinien oczekiwać pobudzenia... Przegrałam.... nie mogłam cię dalej całować.... Podtrzymuję moje słowa... Rób ze mną co zechcesz... Mów mi co mam robić... lub czego nie robić... Jeżeli tego chcesz... tej nocy zapomnę, że jestem Sing Lung... Będę dla siebie Feniksem.... i dla ciebie... Ale uważaj... - wygięła się i zachłysnęła powietrzem znów czując jego palce - o... co... prosisz.... bo... może się spełnić....
Objęła jego plecy... przylgnęła do niego.... Mimowolnie wsunęła mu nogę pomiędzy jego.... Chciała być na nim... Ale te spodnie...
- Hm? Co się może spełnić... Nie chcę cię do niczego zmuszać, Sing Lung – odwzajemnił uśmiech patrząc jej głęboko w oczy – Nie chcę robić czegoś, czego ty nie pragniesz... Rób co uważasz za słuszne, pobudzenia oczekujemy oboje, nie tylko ja... Dwa ciała, dwa serca, tutaj łączą się w jedno...
Poczuł jej nogę między swoimi i zamruczał, poczuł jak przylgnęła do niego... Mocno... Zsunął spodnie, następnie jedną nogą zsunął je aż do kostek i odrzucił na bok. Objął ją i przewrócił się na plecy tak by wylądowała na nim.
Oparła się dłońmi o jego pierś... Chyba zdjął spodnie... Nie mogła się obejrzeć do tyłu... To dobrze... Jeszcze trochę... Jeżeli może poczekać... Ale tylko trochę... Niech jej dotknie... Jego dotyk bardzo ją pobudzał... Wystarczyła chwila, a będzie gotowa... Pochyliła się nad nim... Podparła nieco kolanami, żeby nie ranić go ciężarem w bliznę... Pocałowała go lekko w usta, pociągając za wargę... potem w szyję.... i na pierś... Znów się zaczęła unosić pokazując mu swoje ciało... Zapraszając...
Czuł jak go obdarowuje pocałunkami... Pobudzając jeszcze bardziej niż był... Mruczał, o tak, było mu dobrze... Ale ona... Nie może o niej zapomnieć, musi być gotowa... Musi... Musi ją rozpalić...
Sięgnął ręką do jej ramienia, przejechał delikatnie po nim, przez bok i nogę, którą miała ugiętą w kolanie... Wrócił tą samą drogą, drugą ręką pieścił jej piersi i brzuch, zjeżdżając coraz niżej i niżej... Delikatnymi pocałunkami obdarowywał jej ucho, wiedział, że to na nią działa, czuł jak się pręży...
Tym razem to ona weszła na niego... Wiedziała czego się spodziewać... Ale i tak nie powstrzymała jęknięcia... Jednak teraz on był w jej mocy... jej ud, a nie ona jego... Zaczęła się poruszać tak jak miała ochotę. To ona decydowała jak głęboko może w nią wniknąć i jak szybko... Oddała się temu... Słuchała swojego i jego oddechu... Dotykała jego dłoni obejmujących jej poruszające się z rytem jej ciała piersi. Czasem opierała mu się na torsie lub całowała... Mówiła coś w ludzkiej mowie... nie zważała co... W końcu wyszeptała na wpół pytająco, na wpół oznajmiająco - Hajate?
Jęknęła, gdy wsiadła na niego... Ale znów z rozkoszą... On też nie mógł się powstrzymać... Mruknął przymykając oczy... Widać było, że sprawia jej przyjemność posiadanie nad nim kontroli, z każdym ruchem podniecała go coraz bardziej i bardziej... Błądził dłońmi po jej biodrach, brzuchu, piersiach... Odwzajemniał każdy jej pocałunek, bez reszty zatracił się w tym co robiła... Coś mówiła, ale on nie rozumiał ani słowa... Nie było to ważne... Liczyło się to, że widzi jej rozkosz, słyszy ją... I wtedy... Hajate... Hajate? Zapytała po Japońsku!
- Jeśli... chcesz – wydusił z siebie pomrukując.
Było mu dobrze bez względu na tempo, mógł ją obserwować, dotykać...
Zgodził się. Przestała się powstrzymywać... Przestała nawet myśleć o tym czy nie powinna bardziej zwracać uwagi na niego... Nie była w stanie. On mógł jedynie próbować dotrzymywać jej tempa, nie ona jemu... Już nie... W ostatnim przebłysku, nim zalała ją fala yang, pomyślała, że pierwszy raz w życiu zabije bez zastanowienia tego kto teraz zapuka do drzwi...
- TIAAAAAANNNNN - nie wiedziała czy krzyk robił jej się myślą w głowie, czy wyrwał z gardła. I porwał, otumanił, udusił... ale przeszywająco, porażająco słodko... Ta śmierć była piękna... Tak mogła umierać wieczność... Wciąż... Czy piorun może mieć smak soczystej persymony.... Otworzyła oczy... Patrzyła na świat z dołu... Leżała mu na piersi... Ciężko oddychali... Czuła ciepło między udami... jego ciepło... jego ogień... Rozluźniła palce i te u stóp i te u rąk... chyba zostawiła mu czerwone ślady na piersi... Ale nic nie mówił... nie złapał za ręce... Tym razem od razu się przesunęła i wypuściła go z siebie. Zebrała na chwilę ustami jego chrapliwy i ciężki oddech, po czym wtuliła się w jego bark... Mówił, że ma niegdzie nie iść.... nie ruszać się... odpocząć...
Aż krzyknęła, gdy doszła, to było piękne! Tak piękne, że i jego zalało! Nie miał najmniejszego zamiaru się hamować... Poczuł jak zaciska mu dłonie na piersi, Nornil, niech go nawet podrapie! Choćby do krwi! Tak cudownej chwili nie miał zamiaru przerywać!
Czując jak uchodzi z niej siła, podtrzymał ją i delikatnie opuścił na siebie. Objął ją ramionami. Chwilę tak leżeli, aż w końcu ona uniosła się z na moment wypuszczając go z siebie... Pocałowała go, ponownie się położyła i wtuliła mu się w bark... Uśmiechnął się, objął ją i delikatnie gładził jej plecy z góry na dół i z powrotem... Pocałował ją w czubek głowy... Ciężko dyszał, ale już uspokajał mu się oddech, miał nadzieję, że tym razem Sing nigdzie mu nie ucieknie i pozwoli sobie na odpoczynek. Po tylu latach... Dwa razy pod rząd! Był w siódmym niebie, unosił się w chmurach! Był po prostu szczęśliwy... Jak nigdy...
- Dziękuję – szepnął uśmiechając się szeroko ponownie składając pocałunek na czubku jej głowy.
Spojrzał w bok. Węgorz niedługo dojdzie, lepiej by im się nie spalił... Woda z imbryka dawno się wygotowała, trzeba nastawić świeżą... No i kąpiel... Lada chwila mogą przynieść balię i wodę. Nie chciał się ruszyć... Ale nie mógł też tak leżeć i się lenić. Pogładził ją jeszcze chwilę po plecach i włosach, po czym zaczął ją delikatnie, powolutku z siebie zsuwać na materac... Złapała go mocniej, czuł jak zaciska nogi na jego biodrach i dłonie na jego bokach. Wymamrotała coś niezrozumiale, ale ewidentnie nie chciała by gdzieś sobie poszedł...
- Słońce, imbryk się spali, śpij, zaraz do ciebie wrócę... – szepnął uśmiechając się.
- Niech się spali... - mruknęła i nie puszczała go.
Roześmiał się cicho.
- A obiad? Węgorz też może się zaraz spalić.
- Niech się spali... - znów mruknęła - Wystarczy mi ten tutaj.... - przesunęła mu lekko nogą po udzie.
Tym razem roześmiał się w głos. Łaskotała go i jeszcze to jej zachowanie... Jest pełna niespodzianek!
- Hm... – mruknął po chwili – To może wizja kąpieli jaka zapewne lada chwila nas czeka cię przekona? Jeszcze się na mnie wyleżysz, wierz mi, jestem cały twój. Tylko twój.
- Ostatecznie... Ostrzegałam Arechionie... uważaj o co prosisz... - podniosła głowę, też się roześmiała i pocałowała go w nos. - Idź Daai jak musisz... Tylko nie baw się węgorzem beze mnie... - popatrzyła na niego spod oka i zsunęła się na posłanie, pozwalając mu wstać.
Znów się roześmiał, podobała mu się ta zabawna zmiana.
- Nie mam najmniejszego zamiaru – rzekł cmokając ją w usta – Zdrzemnij się jak chcesz, rozciągnę parawan, zrobię herbaty i dopilnuję naszego obiadu.
Usiadł, założył spodnie, by później nie musieć się szybko ubierać, pomasował jeszcze jej plecy i chwilę na nią patrzył bez słowa...
Poczuła jak głaszcze ją po plecach. Przeciągnęła się z mruknięciem lekko
- Bo się jeszcze rozmyślę... - sapnęła, ale na tyle głośno, żeby usłyszał.
Hehe, groziła mu, ale na wesoło. Droczyła się. I jej to wychodziło, doskonale. Uśmiech go w ogóle nie opuszczał, bawiła go ta sytuacja i jej zachowanie. Jego samego również.
- Odpoczywaj – szepnął.
Nakrył ją kołdrą, pocałował jeszcze w policzek i wstał. Tak jak podejrzewał, imbryk był pusty i piekielnie gorący. Odstawił go na moment na bok... W czasie, gdy naczynie stygło, sprawdził węgorza. Lada chwila będzie gotów do jedzenia. Odszedł na moment na bok, wziął imbryk ze sobą. Rozstawił niewielki parawan by odgrodzić materac od drzwi, nalał wody do naczynka i zawiesił je ponownie nad ogniem. Sing Lung miała zamknięte oczy, zapewne się zdrzemnęła, więc białowłosy zachowywał się niezwykle cicho. Zalał herbatę, dodał do niej miodu, zdjął węgorza na talerz i pokroił na części, które łatwo będzie porozdzielać od kręgosłupa... Wtedy też dostrzegł na swojej piersi... Krew. Niewielkie ślady po jej paznokciach na jego bliźnie i w jej okolicach. Nie bolało, nawet nie szczypało. Wręcz przeciwnie, wywarło to na nim wrażenie. Podobało mu się... Wytarł ręce w mały ręcznik, po czym nasączył go trochę wodą i sczyścił krew z piersi. Wrócił na posłanie. Jednak zdążą zjeść nim przyjdzie kąpiel...
Pogładził ją po głowie i zwrócił się do niej cicho, z uśmiechem, czarującym tonem:
- Obiad podano.
Zamknęła oczy i czujnie drzemała. Do jej uszu dobiegały odgłosy jego krzątaniny...Pokazała mu czym jest Feniks... Chyba mu się spodobało. Droczyła się z nim... Mogła mu coś kazać, chociażby w żartach... Gdy byli już razem... W tych czterech ścianach... na tę jedną noc nie obowiązywało ją li... Sam chciał to ma... uśmiechnęła się w duchu. Przecież nie powinna się sprzeciwiać życzeniom mężczyzny, czyż nie, Tian? - pomyślała z przekorą. Miała ochotę na kąpiel... Nie chodziło o to, że chciała się umyć... nie przeszkadzało jej, że jest spocona... jego ogień... posłanie miało jego zapach... słodko gorzki... Po prostu miała ochotę na kolejną przyjemność... na zanurzenie się w ciepłej wodzie... Na obmycie mu piersi... Na polewanie siebie i jego szemrzącą wodą...
Poczuła smakowity zapach.... Rybka. Jednak będzie z niej jakiś pożytek poza denerwowaniem jej... Otworzyła jedno oko. Uniosła głowę i podparła się na łokciu.
- A gdzie pałeczki? - spytała z uśmiechem.
- A gdzieś tutaj – sięgnął ręką po jej kuchenną sakwę – Tylko nie wiem jak ty pałeczkami zamierzasz oddzielić mięso od ości.
Uśmiechnął się do niej, położył na posłaniu ręcznik i wziął do ręki jeden kawałek ryby.
- Po mojemu to się robi po prostu tak – oderwał kawałek mięsa od kręgosłupa pozostawiając gołe ości, podał jej go do ust.
Zjadła kęs, który jej podał, a potem poszukała w sakwie pałeczek, buteleczki z sosem śliwkowym i małej czarki. Nalała do niej sosu. Szybkim i płynnym ruchem pałeczek odłączyła spory kawałek ryby. Podzieliła go na mniejsze kąski i złapawszy jeden z nich pomiędzy dwa patyczki umoczyła go w sosie, a potem podsunęła mu do ust.
- A po mojemu jeszcze prościej - zażartowała, wiedząc, że dla wajgurenów posługiwanie się tymi nieskomplikowanymi przedmiotami jest nie lada wyzwaniem.
Wziął od niej kęs i uniósł wysoko jedną brew zaskoczony smakiem ryby z tym sosem... Smakował śliwkami. Bardzo miłe połączenie... Słodkie z rybą, mniam. A to w jaki sposób posługiwała się pałeczkami... Nie lada wyczyn. Jemu z trudem szło jedzenie nimi ryżu!
- Zabawne – stwierdził – Ja po dziś dzień ledwo dziumdziam tym ryż. Większe rzeczy, jak sushi, które wystarczy złapać i po prostu włożyć do ust to bez problemu... Ale nie ryż, hehe. Dobry sos.
- Jednym z moich treningów... było łapanie pałeczkami bąbelków powietrza w wodzie...
Zdziwił się po raz kolejny. Dziwny trening... Czy to w ogóle możliwe? Zastanowił się moment, w końcu postanowił podchwycić to co powiedziała.
- Ciekawe, ale to i tak nie tłumaczy jak mam złapać małe ziarnko ryżu między pałeczki, moje palce nie są tak gibkie. Potrafią trzymać miecz, tarczę, łuk i strzałę, ale do pałeczek drygu chyba nie mają. Japończycy nigdy nie potrafili tego zrozumieć.
Nie wytrzymała. Roześmiała się w głos, ale zakryła usta dłonią, drugą przyłożyła mu do policzka.
- Żartowałam... białowłosy bakka... to niemożliwe. Nie da się złapać powietrza pałeczkami. Ale to łatwe... naprawdę... wystarczy je tylko odpowiednio trzymać. To zdrowe. Musisz jeść małymi kęsami. Nie pożywiasz się łapczywie, delektujesz smakiem... Dim Sum... Pokarm serca.
Również się roześmiał przykrywając jej dłoń na swoim policzku własną. Przytrzymał ją tak chwilę delikatnie, po czym złożył na jej wnętrzu pocałunek i... W tej chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi...
- Kąpiel... Przyszła – puścił do niej oczko, pocałował ją i wstał porywając ze sobą koszulę, którą narzucił na siebie i zapiął choć kilkoma guzikami.
Podyrygował gdzie mają ustawić balię i jak tylko naleli wody i wyszli, ułożył ręczniki na krzesełku obok i wrócił za parawan.
- No, to można się kąpać, chodź – zrzucił koszulę i spodnie i kiwnął głową w stronę balii.
- Arechionie, wejdź do wody zaraz przyjdę...
Białowłosy uśmiechnął się, ale posłuchał. Wszedł do balii i usadowił się na jednym z jej końców i zaczął obserwować poczynania Sing Lung.
Widziała, że patrzy na nią. Wstała więc niespiesznie i stawiając stopę za stopą - wyuczonym krokiem, który po latach szkolenia, zdawał się zupełnie naturalnym - podeszła do balii. Obeszła ją, a on wodził za nią wzrokiem, uśmiechając się zadowolony.
- Mamy się tylko moczyć jak grzyby mun we wrzątku... czy życzysz sobie nieco szorowania? - spytała. - Jeśli to drugie... to parę rzeczy by się jeszcze przydało... oliwa... albo mydło z łoju i sadzy...
Poruszała się z niezwykłą gracją... Powoli, lekko... Obeszła balię, on nie spuszczał z niej oka. Roześmiał się cicho, gdy zapytała o przybory do mycia i sięgnął ręką do stołeczka po średniej wielkości buteleczkę.
- Mydlnica – rzekł – Wskakuj.
Hmmm? - uniosła jedną brew, a co to takiego? Ale nie pytała... okaże się... w praniu - uśmiechnęła się.
Sięgnęła po szmatkę i przysiadła na krawędzi balii. Dość niewygodne... ale poradziła sobie podpierając się stopami i nie opierając się całym ciężarem ud, pośladków i biodra. Przydały się ćwiczenia na równowagę, mruknęła pod nosem. Podsunęła mu szmatkę, pokazując, żeby nalał trochę tego płynu z buteleczki.
Spojrzał na szmatkę, którą trzymała w dłoni dając mu znak, by nalać tam trochę mydlnicy. Odkorkował buteleczkę i wylał na nią niewielką ilość płynu wiedząc, że pienić się będzie bardzo mocno.
Poprawiła się na krawędzi, podparła jakoś drugą dłonią i zaczęła masować mu pierś szmatką... A właściwe kawałek jaki wystawał nad wodę pod szyją... Dała mu znak spojrzeniem, żeby trochę się wynurzył... Przynajmniej do połowy...
Piana spłynęła mu po torsie białą smugą. Uśmiechnęła się i podjęła czynność. Nagle uśmiech zniknął jej z ust, a w oczach pojawiło się poczucie winy i zmartwienie...
- Przepraszam... bolało? Boli? Och... Nie chciałam... Ja... Nie będę już tak się zachowywać... to przeze mnie... Feniks... - dłonią sięgnęła do swoich ust w zażenowaniu, tę ze szmatką chciała zabrać od jego piersi, żeby go tam nie dotykać... Gibnęła się na tej krawędzi... Musi wstać bo wpadnie do wody... blizna... zrobiła mu krzywdę... gardło jej się zacisnęło...
Dostrzegł jej przestraszone spojrzenie i powędrował własnym wzrokiem na swoją pierś, no tak... Podrapała go i co z tego? Przecież to nic takiego, nie zrobiła mu krzywdy... Nie raz chodził podrapany, ale to było dawno temu... Widział jak omal nie zleciała z brzegu balii. Rękę, ze szmatką chciała chyba zabrać z jego piersi, szybko więc ją przed tym powstrzymał. Drugą ręką przechylił ją tak, że wpadła mocno asekurowana przez niego do wody. Krzyknęła cicho... Próbowała uciec. Otoczył jej ramiona i przytulił do siebie. Delikatnie, ale stanowczo. Przytrzymał ją ostrożnie, gdy szarpała się lekko w jego ramionach.
- Ciii – szepnął jej na ucho – Nic się nie stało – zaśmiał się pod nosem – Nie przejmuj się, hehe, nic nie czułem. Teraz też nie boli, naprawdę.
Odgarnął jej włosy z twarzy i cmoknął w czoło. Opuścił jedną rękę niżej, do wody, gładził jej bok. W wodzie jej skóra była jeszcze bardziej miękka i delikatna.
- To tylko małe ślady pazurków. Mrrrrrrrr – zamruczał niczym kot – Pasują do wizerunku... Nie musisz się bać – zapewnił – Ile już razy powtarzałem ci, że cię nigdy nie ukarzę? Powtórzę więc raz jeszcze. Nie zrobię tego. Nie ukarzę, nie uderzę, nigdy. Nie musisz się hamować przed takim zachowaniem, a szczerze mówiąc było ono bardzo podniecające – uśmiechnął się szeroko – Czułem każdy ruch twojego ciała, narastające w tobie napięcie... Ale tego nie czułem. Choć byłem świadom, że się na mnie opierasz. Możesz mnie drapać, ściskać... Ba, nawet gryźć jeśli ci zasmakuję – znów się zaśmiał.
Polał cienką strużką wody jej ramię i obserwował jak strumyczek wraca po jej skórze do balii.
- Mi to nie przeszkadza – zapewnił raz jeszcze, tym razem już poważnie – I naprawdę nie chcę byś się mnie bała. Nie chcę byś się hamowała. Pragnę byś odczuwała rozkosz i czuła się bezpieczna...
Uspokoiła się. Przytuliła głowę do jego piersi. Puścił jej rękę, ale drugim ramieniem wciąż ją obejmował uspokajająco. Zostawiła szmatkę i przyłożyła mu całą dłoń do piersi zakrywając czerwone ślady.
- Naprawdę... ci się to podobało? Ja ci się podobałam... taka nieopanowana? Nie wiedząca co się dzieje, nie zwracająca uwagi na mężczyznę? Nie boję się o siebie... Ani, że mnie pobijesz... Zresztą jestem przyzwyczajona do czegoś takiego... To boli tylko chwilę... A poważniejszej krzywdy nie pozwolę sobie zrobić... Ale twoja blizna... Pamiętam co zrobiłam przy koniu... Nie chcę ci tego zrobić ponownie... Może jednak powinnam nie pozwalać sobie być taka...
Wtuliła się w jego pierś... Objął ją mocniej. Zakuło go... Boli przez chwilę? Jest przyzwyczajona? Nornil... Jej przeszłość nie wyglądała kolorowo. Arechion postanowił dać jej tyle szczęścia ile tylko będzie potrafił.
- Tak – szepnął – Byłaś niesamowita. Blizną się nie martw, jest wyleczona. Do samego końca. A świadomość tego, że tobie się ona podoba działa na mnie kojąco i wiem, że nie zrobisz mi krzywdy. Ufam ci. Poza tym... Nie raz chodziłem podrapany, to normalne.
Spojrzał na nią lekko z góry, uśmiechnął się.
- Nie jesteś niczemu winna, pozwól sobie choć w takich chwilach na brak pełnego opanowania, dobrze? Ja nie jestem jajkiem, które łatwo można stłuc, nic mi nie będzie. Chcę byś sobie pozwalała.
Sing Lung nic nie odpowiedziała... Chciał by sobie pozwalała... Rozumiał ją. Wiedział jak ją podejść. Kazał i zezwalał jednocześnie na co tylko miała ochotę. Pozwalał zachować twarz, być Feniksem i być córką jej ojca. Zabrała dłoń i delikatnie wargami ucałowała ślady na jego piersi. Poczuł... Widziała jak skórę pokryła mu gęsia skórka, a on objął ją jeszcze bardziej i dmuchnął jej we włosy.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy poczuł jak delikatnie całuje mu zadrapania na piersi. Przymknął oczy i zanurzył nos w jej włosach. Chwilę tak ją jeszcze tulił do siebie. Wiedział, że jest jej dobrze, że zrozumiała co miał jej do przekazania. Zaczynał się uczyć w jaki sposób ją podejść, już wcześniej mu się to udawało, ale teraz... Tutaj... Szło mu jeszcze lepiej. Zaczynał poznawać jej świat, jej reguły i wiedział jak je wykorzystać by jej nie uchybić, ale też by zacząć ją uczyć swojej kultury i swojego spojrzenia na świat...
Pogładził ją mokrą dłonią po policzku pozostawiając na nim mokry ślad. Wyłowił porzuconą przez nią szmatkę, wycisnął z wody i przewiesił przez brzeg balii... Jedną ręką wciąż ją obejmował, drugą zaczął delikatnie rozmasowywać jej bok, później jedno z jej ramion... W końcu powędrował ręką do głowy i zrobił jej taki sam masaż jakiego pierwszy raz doświadczyła w namiocie po koszmarze. Mruczała cicho... Wspaniale, zaczynała się rozluźniać.
Przeszły ją ciarki kiedy dotknął góry jej karku i zaczął go masować palcami... Przeciągnęła się, odchyliła głowę do tyłu pozwalając by jego palce dotykały ją jak i gdzie chciał... To było bardzo miłe uczucie... elektryzujące... i jednocześnie ją uspakajające i rozluźniające. Nic jej nie bolało. Myśli krążyły leniwie. Po skórze co jakiś czas przebiegał dreszcz rozkoszy... Nie pożądania, ale po prostu przyjemności. Uśmiechała się pod tym dotykiem. Zamruczała parę razy z zadowoleniem gdy jego palce szczególnie udanie rozmasowywały jej głowę i kark. Czuła jak włoski na skórze stają jej dęba od tego... Powinna mu się odwdzięczyć... odwdzięęęęczyyyyć - aż przeciągnęła tę myśl w głowie gdy znów dotknął jej skóry. Przekręciła się tak, że teraz dotykała plecami jego piersi. Głowę oparła mu nieco na prawym obojczyku i barku. Gdyby chciał mógł bez nachylania się całować jej szyję. Sięgnęła za siebie ramieniem aż poczuła pod dłonią jego włosy. Zjechała w dół i łaskotała go lekko po karku na linii włosów i skóry, bawiąc się kosmykami.
- Arechionie... To mnie rozleniwia...
Obróciła się do niego plecami, ale nie przestała się przytulać. Głowę oparła o jego bark, uśmiechała się... Sięgnęła ręką do tyłu... Chwilę łaskotała go po karku, a on aż zadrżał i zaczął się cicho śmiać przekrzywiając głowę... No tak, łaskotki. Po krótkiej chwili przeszły, więc wziął się za rozmasywanie jej ramion. Kciukami wykonywał okrężne ruchy tuż przy karku, palcami ugniatał nie za mocno mięśnie i skórę przy szyi, nad obojczykami. Twierdziła, że ją to rozleniwia... Fantastycznie, odpocznie porządnie i rozluźni się jak trzeba.
- To chyba dobrze, prawda? – zagadnął.
- Hmmm... nie wiem... zależy...czemu to ma służyć. Podnieca mnie, ale i uspakaja... Od ciebie zależy, w którą stronę chcesz... sprawisz bym poszła... Czy to zaproszenie do kolejnego sprowadzania deszczu i chmur, czy ukoronowanie tego wszystkiego co mi dziś dałeś? Jest mi dobrze... Chcę, żebyś po prostu był... Ale jeżeli masz ochotę... Dotknij mnie... Wiesz jak... Na pewno moje ciało ci odpowie.
Uśmiechnął się słysząc co mówi. Podniecał ją, uspokajał... Przyznała, że jest jej dobrze... Poprawiła chęć na sprawianie czegoś... Zaczynała rozumieć.
Mógłby się z nią znów kochać, ale noc zbliżała się wielkimi krokami, oboje byli zmęczeni tym co tu dzisiaj wyprawiali... Ona tym bardziej... Należy jej się chwila kompletnego relaksu i porządny, spokojny, niczym nie zakłócany sen... W który i on z chęcią niedługo się uda... Dzień pełen atrakcji... Głównie miłych atrakcji... To był jeden z najlepszych dni w życiu Arechiona.
Zsunął swoje dłonie po całej długości jej ramion aż do jej dłoni. Ujął je we własne i przyglądał się im tak chwilę. Delikatne... Nosiły ślady pracy, ale wciąż były delikatne... I drobne. W jego sporych dłoniach były wręcz malutkie. Oparł brodę na jej ramieniu.
- Jest jedna rzecz, którą chętnie bym zrobił – powiedział cicho.
Zamknęła lekko ręce na jego. Jej były silne, ale nie tak jak jego. Jej przyzwyczajone były do broni i walki jak i jego, ale on miał zgrubienia i odciski w miejscach gdzie przylegała rękojeść... Mężczyźni... Powinien zadbać o dłonie, jeżeli chce lepiej czuć jej skórę i sprawiać jej jeszcze większą przyjemność. Wyprężyła się lekko. Siedziała mu między udami. Zgięła jedną nogę w kolanie, jadąc mu stopą po łydce.
- Mmmmmmmm, taaak? - mruknęła wyczekująco.
Poczuł przyjemny dreszczyk, gdy przejechała mu stopą po łydce... Pobłądził kciukami po wierzchach jej dłoni...
- Umył ci włosy – szepnął.
Nie spodziewała się tego. Zamarła ze stopą w połowie drogi. Próbowała odwrócić głowę by spojrzeć na niego i sprawdzić czy sobie z niej nie żartuje.
- Jesteś pewien, że właśnie tego chcesz, a nie... - zawiesiła głos pytająco.
- Uhm – odpowiedział bez słów przekrzywiając głowę tak, by oprzeć się policzkiem na jej ramieniu, twarzą w stronę jej szyi.
Dmuchnął jej w szyję odpowiadając ni to mruknięciem, ni to przytaknięciem. Drgnęła od tego i zaczęła się śmiać. Nie za głośno, ale szczerym, radosnym, nieskrępowanym śmiechem. Nie od łaskotek, nie od tego dmuchnięcia, ale od tego, że naprawdę chciał tego co powiedział.
- Tian! Jeżeli właśnie na to masz ochotę Arechionie - odpowiedziała wciąż się śmiejąc - Poddam się tej niezwykłej męskiej zachciance.
- Dziękuję – szepnął ponownie i pocałował ją w policzek.
Uśmiechnął się, wyprostował i sięgnął po drewnianą miseczkę, którą wcześniej wraz z ręcznikami i mydlnicą położył na krzesełku.
- Poleję ci teraz głowę wodą – powiedział cicho.
Zwilżył jej włosy przelewając je kilkoma miseczkami wody, następnie odrobinę na dłoń i roztarł by się spieniło. Zaczął myć jej włosy. Okrężnymi ruchami, delikatnie by ich nie splątać... Wykonywał tę czynność bardzo dokładnie, masując przy tym jej głowę.
- Odchyl się teraz lekko – poprosił szykując się do spłukania jej całej tej piany z głowy – Żeby nie naleciało ci do oczu. O tak... Doskonale – uśmiechnął się widząc jak robi to o co prosi.
Spłukał mydlnicę kilkoma miseczkami wody, palcami rozczesując włosy, by jak najdokładniej wypłukać pianę. Sięgnął po ręcznik i zawinął jej w niego głowę by odsączyć nadmiar wody z włosów.
Sing Lung zniosła cierpliwie tę zachciankę Arechiona... Prawdę mówiąc nawet z przyjemnością. Było to dla niej dziwne... ale jeżeli miał ochotę... Nawet jej damy dworu i służące, nie zajmowały się tak... hmm uczuciowo jej włosami. Były delikatne i dokładne, ale... ale jego ruchy były inne. I atmosfera. Nie tylko jej było miło, ale właśnie jemu to najwyraźniej sprawiało przyjemność. Dużą przyjemność. Ciekawe... Uśmiechnęła się leciutko. Oczywiście to by było nie do pomyślenia... To byłaby wielka hańba i nigdy by na to nie pozwoliła, prędzej się zabiła... To był znak hańby... Jednak spytała się z nutką rozbawienia w głosie, licząc, że utrafiła w dziwny humor wajgurenów i sposób ich żartowania:
- Dai Goh, lubisz moje włosy prawda? Bardziej niż stopy, piersi i inne miłe mężczyznom części kobiecego ciała... A gdybym była łysa?
Zaśmiał się cicho. Rozbawiła go tym pytaniem.
- Nie ma części ciała, która by mi się w tobie nie podobała. Możesz nie mieć nawet nosa, a i tak w moich oczach będziesz piękna.
Pacnęła go dłonią w ramię.
- Dai Goh! Uważaj co mówisz! Włosy odrosną, nos nie! Nie prowokuj Tian! - ale też się roześmiała.
Teraz śmiał się już w głos, nabrał trochę piany na palec i pomazał ją nim w nos.
- Hmm... Nosek wciąż na miejscu, pod pianką, ale zawsze. No, to chyba powinniśmy wyjść z tej wody bo będziemy wyglądać jak suszone śliwki.
- Powiedziałeś, że w twoich oczach będę piękna, więc mogę być nawet i suszoną śliwką - skomentowała rozbawiona i pocałowała go w brodę, chociaż chyba wolałaby w usta... Podejrzewała jednak, że jest już zmęczony i że powinna dać mu już spokój. Przodkowie... samą ją zaskoczyło, że tak się zachowuje... Rzeczywiście był niezwykłym mężczyzną... Nigdy takiego nie spotkała.... Takiego przy którym chciała powtórzyć sprowadzanie chmur i deszczu i by był z nią przez całą noc i inne noce....
- Hao, wstańmy. Bo woda zrobiła się zimna i nawet wzajemne przytulenie się do siebie nie rozgrzeje... nas tak po prostu. Chętnie się położę. Ty też zechcesz? - mówiąc to odsunęła się od niego, złapała za krawędzie balii i wstała.
Przekrzywił głowę i spojrzał na nią z błyskiem w oku. Hmm... Tak, mogła wyglądać jak suszona śliwka a i tak byłaby piękna.
- Oj tak... – mruknął uśmiechając się.
Miał ogromną ochotę już się położyć, czuł jak nadchodzi sen, ale powstrzymywał się przed tym. Nie wiedział czy nie poczułaby się urażona gdyby po prostu zasnął. Nie chciał tego, pragnął jej szczęścia.
Również wstał, wyszedł z balii, owinął ją ręcznikiem, wziął na ręce i wyciągnął z wody. Następnie wytarł siebie, założył bokserki i rozejrzał się za resztą swojej garderoby.
- Zejdę na moment na dół, zabiorą balię i będziemy mieć święty spokój – powiedział podchodząc do niej zapinając koszulę – Masz w czym spać? – zagadnął – W namiocie sypiałaś w takim stroju jaki przyniosłem... Ale jeśli chcesz, mogę coś ci dobrać z moich rzeczy.
Nie wiedziała co oznacza święty spokój. Miał na myśli doskonała harmonię? Chociaż obecnie harmonia mogłaby nieco zaczekać...
- A ten jest twoim zdaniem Dai Goh... nieodpowiedni? - na wpół stwierdziła fakt, na współ spytała podchwytliwie.
Ujął jej twarz w swoje dłonie, kciukami pogładził policzki, nachylił się i pocałował ją.
- Mmmmm dla mnie bardzo odpowiedni... Ale dla całej reszty za drzwiami nie bardzo... Chcesz, żebym był zazdrosny, kiedy z jakiegoś powodu będziesz musiała wyjść z pokoju? Albo ktoś nas nieoczekiwanie odwiedzi... Albo kiedy rano będziesz chciała iść na trening? A może właśnie... Masz ochotę tak? - spytał z błyskiem w oku.
Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Nie pomyślała o tym. Tian... Przed nim nie miało to znaczenia. Ale rzeczywiście... Nie mogła pozwolić sobie na takie zapomnienie o li... Takie rozleniwienie... Byli w drodze... Mieli... Miała zadanie do wykonania. To nie jej dom, pałac, to nie jego wyspa. Są w środku dziczy, trzeba zachować przynajmniej minimum pewnych zachowań...
- Tak Dai Goh, masz rację... Przepraszam... Zupełnie nie myślę... Mogę ubrać coś z twojego stroju na noc... A rano przebrać się w podróżne ubranie... Jest już późno, nie ma potrzeby niepokoić Sarkissy... - dokończyła zawstydzona.
- Nie przepraszaj, nie masz za co - uśmiechnął się, poprowadził ją do posłania i zaczął grzebać w jednej ze swoich toreb, które leżały nieopodal. W końcu wyciągnął jasne spodnie od kimono. Dawno ich nie nosił... Koszuli pewnie od nich nie ubierze, są na niej smoki, a on wciąż pamiętał jej reakcję, gdy po raz pierwszy je zobaczyła. Sięgnął więc po koszulę, w której sypiał w szałasie. Uprał ją dziś rano i rozwiesił na krześle, zdążyła wyschnąć.
- Proszę – powiedział wręczając jej ubranie – Spodnie są dobre na każdego, ściąga się je sznureczkami. Są podobnie szyte co japońskie kimono, tylko nogawki trzeba będzie podwinąć. A koszula, nie ma guzików, będzie ci w niej wygodnie. Tymczasem zostawię cię na moment i skoczę na dół.
Sięgnął po miecz, przewiesił go przez plecy, założył wciąż mokre buty i wyszedł.
ubiera sie w koszule...
ktora siega jej do kolan...
nie zaklada spodni na razie, nie ma czasu i nie chce sie platac... otwiera okno
robi porzadek na poslaniu, przsuwa materac, ladnie, rowno, uklada na nim koce, skory, ladnie i rowno. Przescieradlo poprawia, strzepuje, koldre.
uklada rzeczy, nastawia wode na herbate, ustawia czarki na napoj.
Na koniec kleka przy poslaniu z ladnie zapraszajaca kolderka i zaczyna czesac wlosy czekajac na arecha. Nie siedzi na poslaniu
miecz kladzie przy poslaniu na podlodze, tak zeby w razie czego moc po niego siegnac
Wrócił po dłuższej chwili. Nim udało mu się dostać do karczmarza chwilę minęło, a i w rozmowie wciąż ktoś mu przeszkadzał. W końcu jednak załatwił sprawę i mógł wrócić na górę. Jak tylko wszedł do pokoju poczuł, że coś jest inaczej. Choć parawan wciąż stał. Ale było trochę chłodno... Wszedł za parawan i stanął jak wryty. Porządek! „Łóżko” zaścielone, wszystko ładnie ułożone, woda nad ogniem, czarki na herbatę gotowe... A Sing Lung... Klęczy przy posłaniu i czesze włosy. W jego koszuli, mniam. Rękawy przydługie, zapewne sięgała jej prawie do kolan. Uśmiechnął się, położył swój miecz obok jej, zdjął buty i ustawił je nieopodal kominka. Usiadł na posłaniu i poklepał miejsce obok siebie. Ciekawe czemu klęczała na podłodze a nie usiadła od razu na materacu...
- Chodź – poprosił – Usiądź wygodnie.
no dobrze wstaje i siada i czeka z grzebieniem az sie tam wyniosa wszsyc ya on przyjdzie, siedzi jak trusi za tym parawanem, nie chce zeby wiedzieli ze tu jest
Patrzył na nią chwilę uśmiechając się lekko. Dosłownie po kilkunastu sekundach zapukał karczmarz. Arechion wstał i zaczekał aż wyniosą wodę i balię, po czym zamknął drzwi na małą zasuwę. Zawsze to robił, wolał by nikt nie wszedł mu w środku nocy do pokoju, bo mógłby się nadziać nieprzyjemnie na jego miecz albo wylądować ze sztyletem w głowie. Usunął parawan, ściągnął koszulę i wrócił na posłanie, na którym wciąż siedziała Sing Lung. Była cicha jak myszka...
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Sing Lung usłyszała szczęknięcie zasuwy. Zatrzymała rękę z grzebieniem i rozejrzała się niepewnie po pokoju. Czemu to zrobił? Jej szczęk zamka w drzwiach kojarzył się z uwięzieniem, karą za przewinienie... Nic w sumie strasznego, ale tak zwykle karano lżej nieposłuszne kobiety - służki, córki, żony... Zamykano je na parę godzin lub dni we własnym pokoju... Z daleka od rozrywek, ludzi i rozmów... By zastanowiły się nad swoim zachowaniem... I tak udzielana kara to był przywilej kobiet - żon, matek, teściowych, przełożonych, mistrzyń... Kobiety wolne, nie służące, po prostu musiały ścierpieć taką lekką niewygodę... Kobiety niższego stanu mogły dodatków być ukarane brakiem posiłku, ubrań i podstawowej higieny...
Czemu chciał ją uwięzić w tym pokoju razem ze sobą? Sprowadzali już chmury i deszcz... nie musiał brać jej siłą, więc tak przyziemny powód nie wchodził w grę... Nie lubiła zamykania drzwi... Nie była przyzwyczajona do kompletnej samotności w ludzkich siedzibach... Do braku służki śpiącej na podłodze czy w nogach łóżka... Eunucha strzegącego wejścia do komnaty... Czy młodszych sióstr i panien dworu, z którymi dzieliła łoże...
A jeżeli wybuchnie pożar? Obawiała się tego jak wszyscy mieszkańcy miast... Szczególnie niebezpieczne było to w wewnętrznych komnatach Wanga, gdzie żaden mężczyzna poza nim nie miał wstępu... W rezultacie często konkubiny ginęły w strasznych męczarniach, bo nikt im nie mógł przyjść z pomocą...
Popatrzyła na okno uważnie... Łatwo się otwierało, jak przed chwilą stwierdziła. Nie będzie musiała przez nie wyskakiwać rozbijając po drodze... otworzy sobie... A wysoko też bardzo nie było - popatrzyła w dół kiedy wylewała z wiadra nieczystości... W tym stroju - obrzuciła spojrzeniem koszulę - nie będzie to równie łatwe jak w stroju Feniksa, ale powinno się udać... Nie była jedynie pewna czy spodnie Arechiona by jej w tym pomogły skrywając jej nagość, czy przeszkodziły, nie pozwalając się sprawnie poruszać.
Popatrzyła na niego.
- Dlaczego.... nas uwięziłeś? - spytała skonsternowana. - Słyszałam zasuwę... Nie musisz brać mnie siłą, nie ucieknę... Mówiłeś, że tego nie zrobisz... I chyba na to już za późno... - uśmiechnęła się blado, próbując złagodzić słowa i nadać temu jakieś pozory żartu. Ale nie było jej do śmiechu. Czuła się nieco zaniepokojona. Chciał od niej czegoś... O czym wiedział, że się nie zgodzi? Tamto to był tylko pozór? By uśpić jej czujność... By pozwolić jej uwierzyć? Tian...
Dostrzegł jak spogląda na drzwi, następnie na okno... Jakby je oceniała przez chwilę... I on tam spojrzał. Po co się zastanawiała nad tym oknem? W końcu odpowiedziała. Pytaniem na pytanie, wyraziła swoje obawy... Wyczuł w jej głosie zaniepokojenie.
Więzić? Brać siłą? Czy to jakiś... Żart? Nie wyglądała na chętną do śmiania się...
- Nie uwięziłem... Zasunąłem zasuwę by nikt tu nie wszedł. zawsze to robię, tak jest bezpieczniej. Nie trzeba spać czuwając, można odespać trudy podróży – wyjaśnił – Ale jeśli chcesz, otworzę. Jeśli przy otwartych drzwiach będziesz się czuła bezpieczniej...
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Znów popatrzyła na drzwi... Na miecz... Umiała się obronić... Zamknięte drzwi nie stanowiły przeważnie przeszkody dla tego kto chciał się włamać z zewnątrz... Ale jeżeli on tak lubi... Mówi, że nie będzie musiał czujnie spać... Chyba naprawdę jest zmęczony... Taki zwyczaj... Może ma rację. Przypomniała sobie incydent z Dai Goh Erdhilem w Markicie... Myślała, że to mąż Alissy i bardzo nieprzystojnie próbowała nieznajomemu dać nauczkę... Co prawda tylko wachlarzem, ale... Nie chciała ponownie powtarzać takiej samej pomyłki. Ona czuła się bezpiecznie śpiąc w nie zamkniętym pokoju... szczególnie z mężczyzną przy boku... Rozluźniła się.
- A jeśli wybuchłby pożar...? - spytała jeszcze.
- To odciągamy zasuwę i uciekamy, nic trudnego – uśmiechnął się – Mam otworzyć drzwi?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
red
Niszczyciel Narodów
Dołączył: 19 Cze 2007
Posty: 4676
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Moderacja Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 12:30, 18 Paź 2009 Temat postu: |
|
|
Nie chciała by z jej powodu był niewyspany... Napracował się - uśmiechnęła się. Powinien spać. No trudno, jedną noc się przemęczy. Znów zaczęła czesać włosy.
- Nie Arechionie, zostaw. Już wiem dlaczego to zrobiłeś i już się nie obawiam. Przepraszam, że znowu coś źle zrozumiałam... Przy tobie na pewno będę czuła się bezpiecznie i wierzę, że mnie obronisz. Zawsze zostaje mi okno, otwiera się bez problemu i nie jest wysoko - zażartowała.
Roześmiał się wyobrażając sobie ją skaczącą przez okno. Ale zrobiło mu się miło, gdy powiedziała, że wierzy, iż on ją obroni. Owszem, starać się będzie z całych sił by nie dopuścić do niej zła. By mroki przeszłości odeszły w zapomnienie, a i teraźniejszość nie stanowiła dla niej problemu.
Znów zaczęła czesać włosy. Tak jak podejrzewał, wyczesywała je do sucha. Chyba każda kobieta to robiła... Taka zwykła czynność, ale lubił ją obserwować albo nawet sam wykonywać. Tutaj jednakże wolał jeszcze zaczekać. Wiedział czym zabiegi związane z włosami są dla Azjatów, wiedział, że dziś dostarczył jej wystarczająco dużo emocji. Poczeka jeszcze... Oswoi ją nieco z tym wszystkim... A i sam zaczynał rozumieć jej zachowanie. Oboje uczyli się od siebie, to miłe.
- Cieszę się – rzekł – Mój miecz i sztylet zawsze są pod ręką, ale nie zdarzyło mi się jeszcze by ktoś wszedł mi do pokoju. A jeśli taki ktoś by się uparł i wywarzył drzwi... Cóż... Długo by tu nie zabawił.
Zalał herbatę w czarkach i postawił je przy posłaniu by każde z nich mogło dosięgnąć, po czym położył się na posłaniu, na boku i podparł głowę łokciem.
Położył się pod przykryciem i patrzył jak rozczesuje włosy. Czekał na nią z tym świętym spokojem? No dobrze... zacznie pierwsza. Skończyła, schowała grzebień. Potem usiadła krzyżując nogi. opuściła spokojnym powolnym ruchem dłonie wnętrzem na kolana wydychając przez usta powoli powietrze... Zamknęła oczy i zaczęła w myślach powtarzać sekwencje czikung, ale prawie bez poruszania rękami. Ograniczyła się tylko do kilku początkowych, aż nie poczuła, że złapała wewnętrzny rytm... Wyrównała długość wdechu i wydechu... Czi do wnętrza przez nos, czi na zewnątrz spokojnie przez usta...
Przypomniał sobie... Te jej czikung, jak go uczyła. To co robiła w tej chwili było podobne, ale... Nie tak kontaktowe i ruchliwe jak wtedy. Bardziej jak jego medytacja, tylko po co ona to teraz robi? No i się trochę poruszała. Potem przestała. Modliła się? Ugh... Upił herbaty z czarki, położył się wygodniej i czekał. I tak czekał i czekał... Ile można się modlić? Miała niezwykle równy oddech... Uspokajający. Położył jej głowę na kolanach, jedną rękę owinął wokół niej i ułożył z tyłu. Chwilę pobłądził palcami po jej plecach, po czym położył dłoń na posłaniu i leżał tak w bezruchu z przymkniętymi oczyma wsłuchując się w jej rytm.
Poczuła ciężar na kolanach. Odemknęła jedno oko. Co on robi?! Czemu położył jej głowę na kolanach? Przecież chciał medytować... Ale dobrze... Może Kamaele tak właśnie osiągają święty spokój? A może jest tak bardzo zmęczony, że nie ma sił siedzieć prosto? Ale przecież nie zwróci mu uwagi, że chyba inaczej powinien to robić albo, żeby dal sobie spokój i poszedł spać... Przecież sen to też sposób uspakajania Czi... Wróciła do kontroli oddechu... Aj... Jego ręka! Głaskał ją po plecach! Zgubiła rytm... Czemu miało to służyć? Sprawdzał ją tak? Czy zachowa kontrolę i skupienie? Tak jak wtedy gdy strzelali z łuku? Noooo dooobrze.... Spróbuje.
Mruknął przeciągle gdy nie przestawała tych swoich medytacji... Przeciągnął się lekko i odetchnął. Położy się wreszcie, czy chce doprowadzić do tego by usnął jej z głową na kolanach w tej dziwacznej pozycji? Nie wiedział, czy powinien jej to przerwać jakoś, zapytać... Właśnie... Pytać to raczej nie, ale porozpraszać może spróbować. Przekręcił na moment głowę i pocałował ją w nagie kolano.
Morze... Nie, morze niedobrze. Nie umiała pływać w morzu. Lepiej jezioro. O tak, granatowo szare jezioro górskie... Spokojne... Zimne... Głęboooookieeee AAAAAACH... Pocałował ją w kolano... Odetchnęła głęboko... Spokojnie, spokojnie... Wytrwa. To może teraz słońce... Wielka jasna tarcza... Wyłaniająca się zza gór... Wschodząca.... Wschodząca... W... STAJĄCA! Nie miała na sobie spodni, a on to perfidnie wykorzystywał! No to niechże się zdecyduje! Chce, czy nie chce? Dużo może... ale są pewne granice wytrzymałości Qińskiej kobiety!
Dłoń, którą miał za jej plecami położył bliżej jej pośladków. Lekko ich teraz dotykał. Wciąż nie miała na sobie spodni, doskonale czuła każdy jego ruch. Drugą ręką połaskotał ją delikatnie w stopę. Ciekawe co teraz zrobi... Dalej będzie skupiać się na oddechu, czy może postanowi się położyć, wtulić w niego i usnąć?
Chmury.. Chmury... Wielkie, majestatyczne kłęby chmur... nad polami... A gdzie chmury tam i deszcz na pola... NIE! Źle, żadnego deszczu, żadnych pól i zraszania, żadnych nadciągających chmur! Nie wytrzymała kiedy ledwie końcem palca przejechał jej po stopie.
- Arechionie! - krzyknęła lekko zduszonym głosem. Opuściła ręce i łypnęła na niego spod oka. - Rozumiem, sprawdzasz mój stopień skoncetrownia jak przy łuku... Ale czy nie uważasz, że to już nieco za dużo? W ten sposób nigdy nie osiągniesz stanu świętego spokoju jak chciałeś... A ja jeszcze chwila czegoś takiego, a Tian... Naprawdę... - przygryzła wargę i patrzyła na niego pytająco.
Podwinął kawałek jej koszulę i schował twarz w jej brzuch przytulając się do niej. Dmuchnął tam jak małemu dziecku. Przytrzymał jej plecy żeby się nie gibnęła za bardzo do tyłu. Podmuchał tak parokrotnie. Śmiała się do rozpuku, zabawnie chichotała i czuł jak napręża mięśnie. Ha, więc ma łaskotki!
Po dłuższej chwili spojrzał na nią zaspanymi oczyma, ale śmiejąc się. Więc udało mu się, ha! Wiedział, że długo nie wytrzyma i w końcu się położy!
- Heheee, wiedziałem... Wiedziałem, że mi się uda. Święty spokój to po prostu spokój – wyjaśnił cicho i przejechał jej czubkiem palca po nosie, ot tak, miał dobry humor i uznał to za zabawne – Tylko niczym nie zakłócony. Nie żadne medytacje.
Zamiast jej odpowiedzieć błyskiem w oku zaczął jej powoli podwijać koszulę z przodu... Kawałek po kawałku... Aż odsłonił jej brzuch. I nagle nim się zorientowała co zamierza, przywarł ustami w okolicy pępka i dmuchnął powietrzem nadymając policzki i powodując zabawny dźwięk! Tak jak matki robią niemowlakom podczas przewijania! Spodziewała się raczej czegoś innego i tak ją to zaskoczyło, że zaczęła się śmiać, odchylając głowę, trzęsąc od tego, i mierzwiąc mu odruchowo włosy na głowie schowanej między jej udami. Ale ma pomysły! Zrobił to jeszcze raz! I jeszcze! Chichotała rozbawiona, nawet nie próbując zakrywać ust. To było uczucie... trochę jak łaskotki, a trochę jak gorący, mokry okład z ręcznika. I te odgłosy pruuuuuu... Ze śmiechu brzuch ją rozbolał, prawie się popłakała. Niechby ktoś podsłuchiwał teraz pod drzwiami, już sobie wyobrażała co by sobie pomyślał! Rozbawiło ją to jeszcze bardziej. Śmiała się razem z nim, aż w końcu oboje upadli na posłanie obok siebie, wyczerpani tym wybuchem wesołości, a mimo wciąż jeszcze podśmiewając się... Arechion obrócił się do niej szczerząc, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony! Jak niesforny chłopiec.
- Heheee, wiedziałem... Wiedziałem, że mi się uda. Święty spokój to po prostu spokój – wyjaśnił cicho i przejechał jej czubkiem palca po nosie, ot tak, miał dobry humor i uznał to za zabawne – Tylko niczym nie zakłócony. Nie żadne medytacje.
- Aha.. ha... hmmm haha - odpowiedziała poprzez resztki rozbawienia. Pokręciła głową. No co za język! Żartował sobie z niej! - Myślałam, że chcesz osiągać nirvanę! Tak rozumiem święty spokój... Stan wewnętrznej harmonii... Arechionie, na Przodków, nie zawstydzaj mnie, używając takich dziwacznych określeń! - zawołała z udawanym oburzeniem i zgrozą.
Poczuł jak mierzwi mu włosy, chichotała i chichotała rozśmieszając go tym jeszcze bardziej. W końcu wybuchł śmiechem i śmiał się wraz z nią aż opadła na posłanie tuż obok niego. Nirvanę... Nirvanę... Gdzieś już słyszał to słowo. Eee, stan wewnętrznej harmonii? Teraz mu niepotrzebny! Absolutnie niepotrzebny.
- E tam dziwaczne, dla mnie całkiem normalne – powiedział nie spuszczając z niej wzroku, choć powieki robiły mu się coraz cięższe – Po prostu dobitne podkreślenie tego, że ma nam nikt nie przeszkadzać. Macie na to jakieś określenie?
Zastanowiła się.
- Nie. Jest nas tak dużo, że nawet wydając rozkaz, żeby nikt nie przeszkadzał, wcale go wydający nie jest samotny... Żyjemy w wielopokoleniowych rodzinach, rodach... Pradziadkami, dziadkami, rodzicami, dziećmi, wnukami... A w pałacu zawsze jest jakaś służąca, zawsze jakiś strażnik, zawsze jakiś urzędnik lub eunuch... niewidoczny być może ale obserwujący każdy twój ruch i nadstawiający uszu na to co mówisz... Nie wiem czy przymusowe zamknięcie w pokoju można uznać za danie świętego spokoju... - Pokręciła głową. - Nie, wśród ren, w miastach, czy nawet wsiach, nie ma spokoju. A jak myślisz, czemu najwięksi święci mężowie i mistrzowie są pustelnikami? - uśmiechnęła się lekko - A jeżeli nie chcesz, żeby ci ktokolwiek przeszkadzał... jeżeli masz władzę, po prostu to każesz - wzruszyła ramionami. - Być może na trochę to uczynią, być może nie odezwą się do ciebie, póki im tego nie zezwolisz, być może będą od ciebie dalej niż obwód namiotu, czy drzwi komnaty... Ale będą. I będą czekać, kiedy znów być bliżej ciebie. Każdy chce się ogrzewać w cieple władzy i przysług, nawet jeżeli może spłonąć...
- Tyle, że to nie pustynia ani pałac tylko karczma i nie wiadomo kto się tu może kręcić, a wolałbym uniknąć sprzątania czyjejś krwi z podłogi – wyjaśnił – U mnie na wyspie nie mamy nawet zasuw. Nikt niepowołany nigdy nie wejdzie komuś do domu czy pokoju, zawsze najpierw zapuka czy zapyta... Tutaj tego nie ma. Pijany jakiś wejdzie i może spotkać się z ostrzem. Tutaj ludzie mają inne zasady niż u mnie, albo wręcz ich nie mają... Nie wiem jak to jest w hierarchii władzy... Na mojej wyspie nie ma czegoś takiego jak typowa władza. Jest rada starszych i oni sprawują coś w rodzaju ochrony społeczności, czyli podejmują ważne decyzje, które mają na celu ochronę naszej rasy, naszego domu, ale nie wydają rozkazów. Po prostu proszą, pytają czy nie byłoby problemem zrobienie dla nich czegoś. Oczywiście inaczej jest w przypadku wojny, ale kiedy jest pokój, to jest pokój.
Nie chciała rozmawiać o tym co utraciła... O tym kim była... Nawet nie o Sifu. On na razie nie musi wiedzieć nic więcej... Może nigdy się nie dowie? A może po prostu sam zobaczy jak to jest? Chyba już zdawał sobie sprawę, że w Qin władza jest wielką siłą i że nie w niej na tak niepraktyczne rzeczy jak demokracja czy rady starszych... Smoczy Tron decyduje i opiekuje się każdym... i armia urzędników, nieraz groźniejszych niż ta prawdziwa...
- Arechionie, jeśli chcesz rozmasuję cię... Pewnie biodro cię jeszcze od czasu do czasu pobolewa... Przepraszam, że tak niezręcznie ci je zszyłam... Nie przyłożyłam się, spieszyłam, bałam... Została ci kolejna blizna... Ala ta też mi się podoba - uśmiechnęła się.
Uśmiechnął się, gdy zmieniła temat. Ujął jej dłoń i pocałował ją.
- Nie musisz – powiedział cicho – Jest dobrze, nie odczuwam w nim już bólu. Siostra przywiozła mi pewną maść od FLee, dzięki temu goi się szybko i bezboleśnie – pokręcił głową – Nie przepraszaj, wiem, że się bałaś... A ja tam... Zemdlałem chyba, ale było, minęło. Nie martw się tym. Cieszę się, że ci się podoba.
Przymknął oczy na dłuższą chwilę, odetchnął głębiej. Uniósł powieki ponownie i nakrył ich oboje kołdrą.
Przytuliła się do niego, kładąc głowę mu w zagłębieniu ramienia.... Prawą dłonią dotykała go do piersi, drugą sięgnęła do biodra i położyła tam gdzie miał bliznę. Chociaż tyle... Zamknęła oczy i czekała aż przyjdzie sen słuchając jego oddechu i trzaskania ognia na kominku za jej plecami...
Zamknął oczy, tym razem już wiedząc, że raczej ich nie otworzy. Zasnął kilka chwil później z uśmiechem na ustach czując ją przy sobie... Ciepło jej ciała, dotyk i zapach.
Sing Lung drzemała lekko. Nie mogła zasnąć porządnie. Ramię Arechiona ją oplatające było przyjemne... Ale zrobiło jej się zdecydowanie za gorąco. A to nie sprzyjało spokojnemu snowi. Ogień choć już przygasły, dogrzewał ją w osłonięte kołdrą plecy. Arechion znów grzał ją od przodu ciałem jak mały żeliwny piecyk, tak jak w namiocie... Tyle, że tu nie było siarczystego mrozu, a oni nie byli w dziurawym szałasie pośrodku stepu!
A ona miała jeszcze jego za dużą koszulę na sobie.... która sama by wystarczyła za przykrycie w obecnej sytuacji.
Nie, musi coś z tym zrobić bo wstanie z podkrążonym oczami i twarzą, której by się nie powstydził najprawdziwszy upiór. Arechion spał jak zabity. Właściwe zasnął niemal jak tylko ona się do niego przytuliła, a on położył głowę na poduszce. To ona mu się przyglądała leżąc, potem jeszcze, nim sama zasnęła. Jeżeli był tak zmęczony to może się nie zorientuje... Nie poczuje nawet, a ona odetchnie...
Odsunęła się trochę głową, bo był wtulony nosem w jej włosy. Potem ostrożnie złapała go za nadgarstek dłoni i spokojnie i powoli zdjęła sobie jego ramię z boku i biodra. Coś zamruczał i próbował wrócić ręką, ale nie pozwoliła mu, delikatnie, ale stanowczo przytrzymując mu ją na pościeli pomiędzy nimi. Na szczęście po jednej próbie zrezygnował. Może to był tylko odruch... Upewniła się, że śpi, uniosła głowę z jego drugiego ramienia, uniosła nieco i szybko, ale cicho odczołgała się w stronę jego nóg, zanim znów by spróbował ją łapać. Zdążyła w ostatnim momencie, bo chwilę później ręka Arechiona, ta którą mu wcześniej przytrzymywała pacnęła w kołdrę w miejscu gdzie wcześniej wypadał jej brzuch...
Białowłosy zaczął trochę błądzić dłonią... Spał jeszcze, ale jej brak mógł go wybudzić...
Czym prędzej wsunęła się pod kołdrę za jego plecami i przytuliła się do nich, wędrując mu prawą dłonią po barku i ramieniu aż do błądzącej dłoni. Gdy natrafił na jej palce, objął je swoimi, by za chwilę przygarnąć jej rękę sobie do piersi. Znów coś mruknął, poruszył się, leciutko ugiął kolana trafiając stopami na jej... Drugie ramię podłożył sobie pod głowę i trzymając ją za dłoń uspokoił się. Odczekała aż znów zasnął głęboko, po czym ostrożnie wysunęła rękę z jego palców i położyła głowę na poduszce. Nie mogłaby spać gdyby tak ją trzymał. Był za szeroki w barkach... Musiałaby co najmniej podpierać sobie głowę ręką zgiętą w łokciu.
Na szczęście nie obudził się już. A ona mogła spokojnie zacząć zasypiać, z prawą dłonią na jego ramieniu, z brzuchem wtulonym w jego pośladki, a piersiami w plecy, jej kolana dotykały jego ud... Przed oczami miała jego kark i siwą czuprynę. Pocałowała go lekko tam, a potem umościła się i zaczęła zasypiać z nosem niemal w jego szyi...
Przebudził się, gdy zniknęła mu spod ręki... Uniósł lekko głowę, rozejrzał się nieprzytomnie, ręką chyba błądził przed sobą w jej poszukiwaniu... W końcu poczuł ją za plecami. Potem znalazł jej dłoń, przytulił ją sobie do piersi i znów odpłynął. Ale znów gdzieś mu uciekła... Czuł ja jednakże na swoich plecach. I jakiś delikatny dotyk na karku. Chyba... Albo mu się coś zdawało...
- Mmmm? – mruknął pytająco, przez sen, odkrył się kawałek czując ciepło ogniska z przodu i jej na swoich plecach.
- Mhmmm... – mruknął ponownie, z uśmiechem, wyciągnął lewą rękę spod swojej głowy i przykrył jej dłoń, którą trzymała na jego ramieniu.
Odetchnął głębiej i usnął na dobre...
[Chrr... chrr... chrr...]
Obudził się nie wiedział jaki czas później. Z początku nie wiedział dlaczego, ale za moment już skojarzył. Nie czuł jej. Zniknęła? Poszła sobie? Gdzie się podziała? Usłyszał jakieś westchnięcie... Jest...
Obrócił się na plecy, później na drugi bok i spojrzał na nią. Spała tyłem do niego, na brzegu materaca. Uśmiechnął się do siebie, otoczył ją ostrożnie ramieniem i przysunął do siebie by przy jakiejkolwiek próbie kolejnego obracania się nie wylądowała na twardej i zimnej podłodze. Odgarnął jej włosy z twarzy i pocałował w policzek. Przylgnęła do niego mrucząc sobie pod nosem, jedną nogę wplątała między jego obie i przylgnęła do niego ciałem moszcząc się wygodnie. Hmm... Cudownie mruczy. Jak mały kot. Ciekawe, czy już zawsze będzie mu dane tak z nią spać... Mieć ją w swoich ramionach co noc, czuć jej zapach... Ciekawe czy i ona tego pragnie, czy tego zechce. Nakryła jego dłoń, która znajdowała się gdzieś w okolicach jej piersi na posłaniu i zacisnęła na moment na niej swoje drobne palce. Nie przebudziła się... Chyba... Przynajmniej nie wyglądało na to. A nawet jeśli, to nie obudziła się na tyle, by rozbudzić się dalej i by to pamiętać.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zatopił nos w jej włosach i napawając się jej zapachem pozwolił sobie znów odpłynąć w sen.
[Chrr... chrr... chrr...]
Nastał ranek. Z dworu dobiegały pierwsze głosy wstających skoro świt do pracy ludzi. Ci, którzy w nocy zabalowali dłużej wracali właśnie do domów bądź do swoich pokoi by wytrzeźwieć i odespać. Arechion doskonale ich słyszał... Te góralskie, głośne śpiewy... Sing Lung wciąż spała, jej oddech był miarowy. Już nie trzymała go za dłoń, po prostu nakrywała ją swoją własną. Drugą rękę miała zgiętą w łokciu i ułożoną pod głową. Była skulona, stopy oparła o jego nogi, tuż nad kolanami. Wysunął dłoń spod jej ręki, odgarnął jej włosy z szyi i nachylił się nad nią. Uśmiechała się. Zaśmiał się w duchu, wyglądała cudownie. A on... On miał nie mały namiocik między nogami... I ogromną ochotę na nią... O dziwo jeszcze się nie obudziła, a zawsze o tej porze odbywała trening... Pobłądził dłonią kawałek po jej nodze, następnie wsunął ją jej pod koszulę i delikatnie, opuszkami palców ni to masował, ni to drażnił jej podbrzusze. Ciekawe czy da się namówić... Zareaguje? Przez sen, czy się obudzi? Mruknęła przeciągle lekko przekrzywiając głowę. Naparła na niego stopami i podkuliła palce. Uśmiechnął się szeroko... Pocałował ją najpierw w policzek. Później ostrożnie zjeżdżał w kierunku szyi... Powolutku... Czuł jak na niego reaguje... Wygięła się lekko ułatwiając mu dostęp do szyi, nakryła mu dłoń, którą błądził po jej brzuchu własną. Nic nie mówiła... Tylko reagowała na niego... Coraz bardziej. Nie wiedział czy przez sen czy nie, ale widział jak rozpala ją coraz bardziej. W końcu naparła na niego pośladkami. Zjechał dłonią niżej... Jeszcze bardziej się wygięła, jęknęła cicho. Jej oddech nie był już ani trochę miarowy... Jej ręka powędrowała do jego pasa, chciała by zdjął spodnie, była gotowa...
Obdarowywał delikatnymi muśnięciami jej kark, znów powędrował dłonią do jej brzucha, tym razem wyżej, pod piersi, aż w końcu na nie. Ona złapała jego dłoń przez koszulę i ścisnęła ją, drugą sięgnęła za siebie i zatopiła w jego włosach, doskonale czuł jak zaciska ją w piąstkę, potem rozluźnia i przysuwa jego twarz bliżej siebie. Zaczęła odwracał głowę, podparł się więc przedramieniem i nachylił nad nią łącząc się z nią w namiętnym pocałunku.
Zjechał ręką niżej, zaczął ją drażnić... W końcu wsunął się w nią.
Najpierw płytko, powolutku... Chwilę jeszcze ją tam dodatkowo drażnił
dłonią, po czym wrócił nią do jej piersi... Obcałowywał jej ucho,
objął ją bardziej, przysunął jak najbliżej siebie. Poczuł jej dłoń na
swoim pośladku... Napierała na niego... Przyspieszył... Znów
delikatnie drażnił ją ręką...
Ze snu wytrąciło ją uczucie gorącą… Znów była za blisko kominka? Ale
ciepło czuła na brzuchu… Przesuwało się… Dłoń… Jego dłoń. Mruknęła
cicho. Nie spał… Błądził palcami po jej skórze. Zjechał niżej…
Podkuliła palce stóp. Chciała spać, ale to co robił… Pobudzał ją…
Poczuła go na swoich pośladkach… Chciał jej… Ach… Poranne sprowadzanie
deszczu i chmur… Nigdy tego nie lubiła. Musiała wstawać przed świtem,
każda chwila snu była większą rozkoszą… Zaprawdę większą niż
wtargnięcie w nią jaspisowej łodygi i pozostawienie po chwili z
własnym ogniem… czy z bólem… Ale był mężczyzną. A ona nie powinna mu
odmawiać… Starała się nie pokazywać bardziej, że nie śpi i nie spinać
się, jeżeli weźmie ją gdy nie będzie gotowa… Ale on zwlekał… Zamiast
jego younghe poczuła jego usta… na policzku… na szyi… Nie opanowała
drgnięcia, przesunęła mimowolnie głowę… Ale wciąż nic nie mówiła…
Smakowała to dziwne doznanie…. I jego zachowanie. Znów jego dłoń na
jej brzuchu. Zdała sobie sprawę, choćby nawet chciała nie jest w
stanie udawać snu czy leżeć spokojnie. W końcu dla niej samej
oczekiwanie zakończenia pieszczot aktem stało się naglące… Naparła na
niego pośladkami. Niech ją weźmie! Mocno. Gdy teraz poczuła jego palce
na dole zdusiła krzyk do jęku. Gorączkowo sięgnęła do jego spodni.
Niech jej nie dręczy! Pocałował ją. Oplotła jego język, przylgnęła
mocno do ust, prawie zabrakło jej oddechu. Ale języki to była tylko
zapowiedź, namiastka…
W końcu uczynił to. Znów jęknęła. Jak za każdym razem gdy w nią
wchodził. Jednocześnie nie przestawał pieścić ją dłonią. Zaczął się
poruszać… Delikatnie… płytko… Nie! Już była rozpalona. Jego dłoń,
palce doprowadzały ją do skraju…. Czuła, że nie poczeka na niego… że
jeszcze trochę tej pieszczoty, a zaleje ją fala… Wstyd i rozkosz…
Chciała tego i obawiała się go rozczarować… Znów ją całował, a ona
coraz bardziej traciła panowanie nad sobą. Ścisnęła go za pośladek.
Szybciej… Zrozumiał. Nie hamował się już. Zaczęła cichutko pojękiwać -
Ah.. a.. ah.. a.. ah ah ah ah ah - Inaczej niż w nocy… Jej ciało
pamiętało… Brał ją od tyłu. Tak jak znała. Szybko, mocno... głęboko.
Przy każdym pchnięciu z pomiędzy jej warg wyrywało się coraz
głośniejsze, płaczliwe pojękiwanie…
Pojękiwała. Szybko. Urywanymi zgłoskami, płaczliwie... cienko... jakby
popiskiwała... Znał to. Mimo ze wcześniej tak nie reagowała, wiedział,
że to normalne... u Azjatek. Nie przestraszył się, pamiętał, chociaż
dla kogoś z zachodu zapewne dziwacznie by to brzmiało i niepokojąco...
Musiało jej być dobrze. Czuł, że oboje są blisko, czuł jej i swoje
napięcie i w końcu...
Oddychał szybko, ona też. Cudowny początek dnia. Uśmiechnął się i
pocałował ją w kark. Kiedy tylko minęły jej skurcze mięśni i zaczęła
się rozluźniać wysunął się z niej...
- Ni hao – szepnął jej na ucho.
Uśmiechnęła się, słysząc, że odezwał się w ludzkiej mowie. Koszmarny akcent... Ale to takie słodkie...
- Hen haooooo ni ne? - odpowiedziała, przeciągając słowo dobrze i wciąż łapiąc oddech. - Xie, xie Airen... - dodała niemal szeptem i wzdychając...
Powiedziała, że dobrze... I jeszcze to tak fajnie przeciągnęła. Hm, on nie potrafił mówić tak perfekcyjnie po chińsku jak ona, ale... Może go nauczy?
Westchnęła... Czy aby na pewno było w porządku? I znów ten Airen... Co to znaczy?
- Hen hao, xie, xie – odpowiedział jej muskając jej kark ustami – Jesteś pewna, że hao?
- Arechionie... - nie wiedziała co mu odpowiedzieć... a raczej jak... Czy jej ciało nie dało mu wystarczającej odpowiedzi? Sądził, że udawała? To prawda... Z początku uznała to za swój obowiązek i chciała mu pomóc... bez znaczenia czy będzie czerpać z tego przyjemność... Ale potem... Dotknął ją... Dotykał... żaden mężczyzna, nie pobudzał jej w ten sposób... nie uważali tego za konieczne... a on zajął się nią tak jak ona sama... Przygryzła wargę... Czy powinna mu mówić, że tym razem rozkoszy nie doświadczyła tak do końca od jego yonghe? Ale chyba wiedział co robi, więc... - A ty nie jesteś pewny Dai Goh? - spytała dyplomatycznie i niepewnie. - Nie udawałam... Naprawdę...
- Wierzę – odpowiedział kładąc głowę na poduszce i zanurzając nos w jej włosach – Po prostu jest trochę rano – zaśmiał się cicho – Możesz mi powiedzieć co znaczy Airen?
Przytulił się do niej, mogłaby się odwrócić do niego, ale chyba nie miała na to jeszcze ochoty. Zaraz da jej spać, obudził ją... Chyba nie powinien...
Tian... Że też jej się wyrwało... Odwróciła się do niego... Dotknęła palcem jego ust... I zdecydowała się wybrać najbardziej neutralne znaczenie...
- To można przetłumaczyć jako... kochanie.
- Mhmm... – mruknął całując jej palec – Podoba mi się...
Uśmiechnął się szeroko, objął ją delikatnie w talii.
- Chcesz jeszcze pospać?
Pospać? To już ranek? Po wschodzie?! Oczy jej się rozszerzyły i usiadła raptownie na posłaniu. Trening! Tamci... Ona tutaj... z nim... Sarkissa! Zaspała! Nie wiedziała czy powinna w pośpiechu i przepraszając ubrać się i wybiec z pokoju czy właśnie zrezygnować, bo i tak już było za późno...
Poderwała się z materaca... Wyglądała na... Zaskoczoną? Wystraszoną? Czy ona ma kolejny atak paniki?!
Również szybko usiadł i na wszelki wypadek przytulił ją do siebie gładząc jej plecy...
- Heeeej... Heeej... – szepnął ciepło – Już dobrze... Spokojnie...
- Mmmmmm... - zaraz jednak się opanowała. - Nie, nie, zaspałam. Późno już! Arechionie, poranne sprowadzanie deszczu i chmur można by uznać za zadośćuczynienie treningowi, bo nasze mięsnie się napracowały, a ciała spociły... Ale ostrzem od tego wprawniej posługiwać się nie będziemy. No przynajmniej nie ja i nie tym ostrzem włóczni co ty...
Ach więc zaspała! I to ją tak podenerwowało? A on myślał, że kolejny atak... Dobrze, że to nic takiego, ucieszył się, że to zwykła błahostka.
Nie przestawał gładzić jej pleców. Uśmiechnął się lekko...
- Jak raz nie poćwiczysz nic się nie stanie – powiedział cicho – Ja przez biodro nie ćwiczyłem dość długo, a z wprawy nie wyszedłem...
- Nie wyszedłeś... - mruknęła. - Jeden... nie zaszkodzi, prawda. Chociaż to już drugi raz... A przy tobie, może być ich więcej Dai Goh - zerknęła na niego spod oka.
Zaśmiał się cicho, odchylił na jednym ręku i pocałował.
- I co ja ci na to poradzę, hm? – pocałował ją ponownie – Pomyślmy... Mamy karczmę... Miasteczko... Trenować tak naprawdę nie ma gdzie... To nie szałas, nie szlak tylko odpoczynek. Więc nie ma się czym martwić. Na szlaku możemy trenować do upadłego, zgoda?
- Mmmm do upadłego? Trenować? - uśmiechnęła się. - Jak sobie życzysz. - w pokoju było wystarczająco miejsca na trening tai chi czy wingtsun... <to> - Będziemy ćwiczyć czikung i pchające dłonie?
Znów ją pocałował.
- Hehe, tak, do upadłego, ale nie dosłownie – uśmiechnął się – Wiesz, po prostu tyle ile trzeba a nawet więcej. Jeśli masz ochotę... Możemy potrenować trochę teraz. A potem śniadanko i cza?
- Mmm... Arechionie objaśnij mi... - też go pocałowała - jakie dokładnie ćwiczenia masz na myśli?
- Szczerze? – zagadnął z błyskiem w oku – Jeszcze nie wiem.
Zaczął ją... Łaskotać. Tak nagle, z zaskoczenia. Jedną ręką ją przytrzymywał, drugą łaskotał po brzuchu. Chciała trening, to ma, nic nie wyrabia mięśni tak doskonale jak śmiech. Zwłaszcza ten połączony z łaskotkami.
Zaczęła się śmiać i wić pod jego palcami. Nie wiedziała czy powinna mu się odwzajemnić... ale prawdę mówiąc nie za bardzo mogła. Zupełnie nie była przyzwyczajona do takiego bezpośredniego dotyku, do zabawy nim... Po prostu do zabawy... Zresztą dotyk mężczyzny... jego dotyk... w pierwszej kolejności oszałamiał ją... a nie bawił... Ale teraz po prostu się śmiała.
- Arechionie... to nie w porządku! Ja nie jestem do tego przyzwyczajona! Jeżeli dalej będziesz tak postępować, to będziesz musiał znów sprowadzać deszcz i chmury... jeszcze nie nauczyłam się inaczej reagować na każdy twój dotyk...
- Nikt nie jest przyzwyczajony do łaskotek – szepnął jej na ucho – Ale są zabawne... I póki co to chichoczesz jak dziecko – zaśmiał się.
Chichotała i to głośno. Czuł jak napięły się jej wszystkie mięśnie, musiał ją mocno przytrzymywać by się nie gibnęła do tyłu, ale nie przeszkadzało mu to. Najwyraźniej podobało się jej to co robił, bo nie mówiła by przestał. W końcu opuścił ją ostrożnie na posłanie nie przerywając zabawy, nachylił się, podwinął koszulkę i zaczął dmuchać ustami w jej brzuch dodatkowo łaskocząc ją rękoma po bokach. Co tam sąsiedzi, co tam cały świat, jej śmiech zaczynał śmieszyć i jego. W końcu wybuchnął głośnym śmiechem i położył się obok niej.
Leżeli tak obok siebie. Sing Lung odzyskała już oddech. Starczy tego... Powinni wstać... Nie chciało jej się... ale trzeba. Ale jeszcze... Sięgnęła mu dłonią do brzucha, przejechała palcami po boku. <laskocze>
Zachichotał i wygiął się trochę.
- Dai Goh - odezwała się z pretensją - nie wierć się, nie mogę dobrze dosięgnąć.
- A gdzie chcesz sięgać, słońce? – zaśmiał się głośniej czując jak jej palce suną po najwrażliwszych na łaskotki miejscach na jego skórze, ale przestał się ruszać.
- Do biodra - odparła zgodnie z prawdą.
Zaczęła palcami uważnie rozmasowywać bliznę. Rana ładnie się zagoiła.
- Nie boli?
- Mmmm... - mruknął czując jak rozmasowuje mu dopiero co zagojoną ranę, przyjemne uczucie – Nie, nie boli.
- A wcześniej... kiedy... byłeś we mnie... przepraszam... nie spytałam czy... powinnam była wcześniej sprawdzić, pomyśleć... a nie oddawać się fali Yian, którą mi dałeś...
Uniósł się kawałek i zbliżył do niej. Patrzył jej prosto w oczy... Uśmiechał się. Przecież to on doprowadził do całego tego zbliżenia... Gdyby go bolało to nie byłby w stanie wynieść jej nawet z wody! Albo byłby, ale później mocno by utykał.
- Sing Lung... Wszystko jest w jak najlepszym porządku – szepnął.
- To dobrze Arechionie... i proszę wybacz mi, że tak niechlujnie zszyłam ci tę ranę, dałam ci kolejną bliznę, a mogło nie być prawie śladu dzięki moim zręcznym palcom i jedwabnej nici... Postaram się ci ją odpowiednio rozmasowywać i nacierać maściami, żeby nie była aż tak nabrzmiała na skórze... Przepraszam... Specjalnie źle zrobiłam... nie przyłożyłam się do ren względem ciebie... chciałam byś cierpiał... i szyłam gorzej niż kowal swój fartuch... nie jak ludzką skórę...
Pogładził ją po policzku, wydała mu się nagle smutna...
- Bałaś się, że jestem demonem i dlatego chciałaś bym cierpiał, prawda? – zagadnął – Bolało... Albo to od utraty krwi... Ale zemdlałem nim skończyłaś. Nie cierpiałem długo. A blizna zapewne i tak by została. Może nie tak duża, ale by została. Mam maść od FLee, powinna dać sobie radę. Poza tym... Było minęło, teraz wiesz kim jestem... No i mówiłaś, że ci się podoba – błysnęło mu w oku – A skoro tak, to po co pozbywać się tego... Podniecającego znaczka?
Uśmiechnęła się i pogłaskała go delikatniej.
- Owszem Arechionie podobają mi się twoje blizny... Ale wiem, że każda z nich to ból... i rana... Nie warto specjalnie się o nie starać.
- Wiem, nie mam zamiaru dawać się kroić żeby zdobyć kolejne podniecające znamiona, obiecuję – pocałował ją – To co... Ogarniamy pokój i jemy śniadanie, czy chcesz jeszcze pospać?
- Chciałabym.... - mruknęła - i to nie pospać... ale masz rację czas wstawać. Powinnam coś przyrządzić... chociaż owsiankę.
Chciała czegoś? Hmm... Niechże nie boi się mówić o tym czego pragnie!
- Taaak? – zagadnął z uśmiechem – Na co masz ochotę?
Przecież nie muszą wstawać z łóżka skoro świt. Są w karczmie, powinni czerpać z wygód tyle ile można. Nie wiadomo kiedy znów przyjdzie im spać w cywilizowanych warunkach... A trening i tak już im przeszedł koło nosa.
- Nie musisz nic szykować – ujął jej dłoń – Przyniosę coś z dołu, śniadanie w końcu wliczone jest w cenę pokoju. Ale najpierw zaścielę łóżko.
Ciekawe czy jest możliwość skorzystania tu z kuchni. Mógłby przyrządzić smażone ziemniaki z warzywami i opiekaną rybą, do tego sos wasabi, bułeczki, masło śmietankowe i piwo korzenne na ciepło, ale nie gorąco, z miodem i szczyptą imbiru... Słodkie, bez alkoholu... Bądź jaśminowa cza... Sing pewnie wolałaby cza, on piwo. Do takiego śniadania ciepłe piwo korzenne jest niczym wisienka na torcie. Ostre jedzenie popijane słodkim napojem, pychota. Albo dorayaki z dżemem, do tego zielona herbata. Oba dania są łatwe i szybkie do przyrządzenia.
Nie podniósł się jednak jeszcze z posłania, czekał na odpowiedź Sing. Czegóż to mogłaby chcieć? Może masażu? A może czegoś słodkiego?
- Mmmmm na ciebie Kawaii... - mruknęła cichutko.
Roześmiał się, nachylił do niej i pocałował głęboko.
- Brzmi zachęcająco, wiesz? – mruknął tuż przy jej uchu – Mi się podoba, ale jeśli mnie słuch nie myli... Coś tutaj... – połaskotał ją w brzuch – Burczało.
- Arechionie! - znów ją rozśmieszał. - Wiem, wiem, śniadanie to ważny posiłek dnia... Często jedyny. Dobrze, już dobrze... Pozwolę ci się obsłużyć tym razem. Pewnie konji i tak by ci nie smakowało... A ja zaoszczędzę ryżu, którego mam już niewiele. Tylko... - zawahała się. - Proszę, żadnego mleka dobrze?
- Hmm... Dobrze – zgodził się, choć z lekkim zdziwieniem.
Ubrał się i sięgnął po swoją torbę.
- Więc... Lubisz śniadanie na ostro czy łagodnie? Bo ja szczerze mówiąc uwielbiam wszystko co ostre. Powiedz tylko tyle, coś zrobię... Coś smacznego, tylko muszę wiedzieć ostro czy łagodnie.
Dobrze, że jeszcze nic nie piła, bo by chyba się zakrztusiła... W pierwszej chwili inaczej odebrała jego pytanie... Że to dalszy ciąg ich... dwuznacznej rozmowy. Za chwilę się zreflektowała... No tak, ona by pytała czy chce konji na słodko czy na słono.
- Poproszę coś łagodnego... Zwykle jadam kleik ryżowy z owocami albo mięsem, jajkiem i Yu Za Kuei smażonymi w głębokim oleju, tofu, lekką zupę z pierożkami, warzywa na parze, ewentualnie jajecznicę z sosem sojowym, dymką i makaronem ryżowym... Znam ostrą kuchnię... ale chyba nie przepadam za nią na śniadanie. - rozesmiała się nagle szczerze i głośno. - Jesteśmy jak prawdziwe yang i yin... Doskonałe przeciwieństwa. Czerwony i zielony smok. - Zamilkła po ostatnim słowie. Przestała się uśmiechać. Zielony smok... Nie, mówienie o smokach to zły pomysł... - Na pewno wszystko co zrobisz będzie doskonałe, a ja zjem co przygotujesz. Posprzątam, umyję się, cza zrobię...
- Inaczej byłoby nudno, słońce – uśmiechnął się do niej promiennie – Przeciwieństwa się przyciągają. Przynajmniej nie raz czymś się zaskoczymy. A co do kuchni... Hmm... No, żebyś się nie zdziwiła jak zaczniesz pluć jedzeniem po ścianach, ponoć marny ze mnie kucharzyna. Ale zobaczymy co mi wyjdzie. Składników wiele ten kraj nie oferuje, ale coś wykombinuję – puścił jej oczko, nachylił nad nią i pocałował – Aha, nie dźwigaj tego materaca, pościelę jak wrócę. Długo mi raczej nie zejdzie.
Przerzucił torbę przez ramię i wyszedł pogwizdując cicho.
No właśnie... Przeciwieństwa się nie przyciągają... One są idealne... Różnice tworzą harmonię... uzupełniają się, jedno przenika drugie. Muszą się różnić, tam gdzie jedno ustępuje rodzi się drugie. Pluć jedzeniem? Nie można tak... Co też on opowiada... Pozbierała się z posłania, nalała wody do imbryka, powiesiła nad ogniem, załatwiła... naglący problem tak samo jak wieczorem, upewniając się, że nikogo nie obleje z okna, a potem nalała sobie świeżej wody z cebrzyka do miski, ściągnęła koszulę i zaczęła się myć. Woda powinna się w tym czasie zagotować...
Zszedł do kuchni, poprosił kucharza o udostępnienie kuchni na chwilę. Zgodził się bez przeszkód. Posiekał sałatę w paski, dorzucił fety, dodał odrobinę oliwy i przypraw. Przekroił bułeczki, utarł masło z czosnkiem, cebulą i solą, nałożył go do miseczki, przygotował trochę warzyw na parze: pokrojona w paski marchewka, kukurydza, karczoch... Usmażył pokrojone w kostkę piersi kurczaka, które wcześniej natarł oliwą z ziołami. Usmażył kilka placków, wielkości dorayaki, ale nie sklejał ich żadnym nadzieniem. Wziął od kucharza słoiczek dżemu, żeby można nim było przełożyć jeśli zdecydują się jeść te placki na słodko... Przegotował piwo korzenne, dodał do niego trochę imbiru i miodu, ostudził, przelał do dzbanka. Wszystko poukładał na tacy, podziękował karczmarzowi i udał się na górę...
Otworzył drzwi, zamknął je nogą i położył tacę na stole. Torbę przesunął pod ścianę, zaprosił Sing do stołu odsuwając jej krzesło i czekając aż usiądzie.
Sing Lung skończyła właśnie pleść warkocz, kiedy do pokoju wrócił Arechion. Materaca nie ruszała... Leżał goły tam gdzie Arechion go sobie życzył wczoraj położyć. Pozbierała za to wszelkie okrycia, pościel i wszystko poukładała na skrzyni przy łóżku. Na stole stały już czarki z zaparzającą się cza i imbryczek. Postawiła też parę miseczek z własnymi przyprawami... Pamiętała, że zwykle mu smakowały. Poprawiła skromnie męskie odzienie, które musiało jej służyć za ubiór... Suknia była w pokoju Sark...
Uśmiechnęła się, widząc co robi Białowłosy... Coś ją nieoczekiwanie podkusiło... Przybrała pozę i wyraz twarzy, na widok którego wangowscy eunuchowie padali przed nią na twarz... Wyniosła, dostojna, władcza... ale i z niezmierzonymi pokładami cierpliwości, spokoju i pewności siebie. Wyuczonym krokiem podeszła do krzesła i zgodnie z wszelkimi wymogami etykiety zasiadła na nim kiedy je przysunął. Po czym uśmiechnęła się już swobodnie.
- Wygląda... ciekawie. Proszę usiądź ze mną, napij się cza i objaśnij mi co będziemy spożywać.
Wysoko uniósł jedną brew, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. No proszę, takiej jej jeszcze nie widział... Niczym dama dworu! No tak... Była damą!
- Przecież nie będę się posilać lewitując za oknem – zaśmiał się.
Przysunął jej krzesło, usiadł naprzeciwko i zaczął tłumaczyć co jest na tacy i w poszczególnych miskach:
- Mamy tutaj tak... Warzywa na parze, czyli... Kukurydza, marchew, karczoch i kilka tutejszych... Smażony kurczak z ziołami... Białe pieczywo, masło utarte z solą, cebulą i czosnkiem ja i zwykłe śmietankowe. Jest też sałata z fetą, odrobiną oliwy i ziołami. No i oczywiście dorayaki – wskazał placki – Można je przekładać zarówno dżemem jak i mięsem, warzywami czy sałatką. W dzbanie jest wygotowane z alkoholu słabe piwo korzenne z miodem i imbirem... No to zjedzmy póki ciepłe – uśmiechnął się i zaserwował jej wszystkiego po trochu – Smacznego.
Nałożył również sobie i zabrał się za pałaszowanie tego co sam przygotował. Już w kuchni zdążył posmakować, wyszło naprawdę dobrze... Proste danie, gdyby to o ciasto chodziło, pewnie dałby ciała. Nie umie piec. Smażyć, gotować i opiekać nad ogniem owszem, ale żadnych słodkich wypieków, Nornil chroń!
KOOOONIEC!
JAK DOTRWALISCIE, MACIE PLUSA (taaaa, to special for one forum, buhehe )
Ostatnio zmieniony przez red dnia Nie 12:32, 18 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|